[Relacja] Dzięki mehro zostaliśmy otuleni ciepłym kocem uplecionym z emocji i dźwięków.

cityfun24.pl 2 dni temu

W przerwach od przysłowiowego „darcia mordy” lubię zatapiać się w dużo delikatniejszych dźwiękach, które w mojej głowie wizualizują się jako ta błogość po burzy. Burzą może być chociażby gorszy dzień, trudna rozmowa, problemy w relacjach – tak naprawdę wszystko, co zaprząta nam głowę. Coś, po czym potrzebna jest chwila oddechu. Tutaj ku pomocy przychodzi twórczość mehro, który w ostatni czwartek wystąpił w naszym kraju. Była to jego druga wizyta w Polsce, równie piękna i magiczna – choć tak kompletnie inna od tego, co wydarzyło się w zeszłym roku w warszawskim Niebie.

Skupmy się jednak na tym, czego doświadczyliśmy 13 listopada w stołecznych Hybrydach, a naprawdę jest o czym mówić!

Często przed koncertem ulubionego artysty przeglądam setlistę, żeby mniej więcej wiedzieć, czego się spodziewać. Nie jestem raczej typem obrażającym się, bo nie usłyszałam swojej ulubionej piosenki, kiedy jednak zobaczyłam iż na tej trasie nie ma hideous, coś mnie ukłuło w sercu. Mam sporo takich piosenek, które niosą za sobą ogromny ładunek emocjonalny i ta zdecydowanie się do nich zalicza. Ale..

Już od pierwszych sekund wydarzenia okazało się, jak wyjątkowy to będzie wieczór. Pojawienie się na scenie artysty w towarzystwie wyłącznie gitary wywołało w zebranych nutkę zaciekawienia i ekscytacji. Jak to będzie teraz wyglądało? Czego się spodziewać? Nasze wątpliwości zostały bardzo gwałtownie rozwiane – usłyszeliśmy się, iż to właśnie tego wieczora zostanie zaprezentowany totalnie nowy set – składający się z kilku piosenek zagranych akustycznie a potem reszty wraz z pozostałymi muzykami. W pierwszej części dane było nam usłyszeć chociażby lightning, którego też nie było na setliście podczas poprzednich koncertów na tej trasie. Doskonale pamiętam, jak zakochałam się w tej piosence zagranej na żywo rok temu. Usłyszeliśmy krótką osobistą wstawkę o utracie bliskich osób, i o okolicznościach powstania tego utworu, co uczyniło tę chwilę jeszcze bardziej specjalną. Przygaszone światła klubu, wszyscy (no prawie, ale do tego przejdę!) zatopieni w melancholii i zasłuchani, jeden człowiek, dźwięki gitary. Magia przez duże m.

Cała reszta piosenek też nieco różniła się od tego, co fani mogli usłyszeć na poprzednich koncertach. Pojawiły się utwory, jakich w innych krajach nie było usłyszeć. W tym właśnie wspomniane wcześniej hideous! Nie potrafię opisać emocji, jakie towarzyszą mi podczas słuchania tego utworu. Jest w nim coś tak boleśnie pięknego (czy też pięknie bolesnego), co przemawia do mnie wyjątkowo dobitnie uderzając w najciemniejsze zakamarki duszy. Nie raz już przyznawałam się, iż nie potrafię słuchać wesołych piosenek, to właśnie te smutne, trudne, naładowane olbrzymim ładunkiem emocjonalnym trafiają do mojego serca najbardziej za każdym razem.

Trochę ubolewam nad tym, iż przez zmianę konfiguracji całego wydarzenia nie było nam dane doświadczyć dwóch kawałków, na które niesamowicie czekałam – Lady Parts and Mannequins oraz You’re So Pretty, które w poprzednich dniach kończyło cały występ. Są to zdecydowanie najmocniejsze pozycje w twórczości, ukazujące kompletnie inne, bardziej muzycznie drapieżne oblicze mehro.

Ps. jeżeli nie potraficie się zachować, lepiej zostańcie w domu. Głośne śmiechy, opowiadanie sobie historii życia zdecydowanie nie powinny mieć miejsca na takim intymnym koncercie, jakiego doświadczyliśmy w czwartek. Nikt Wam nie broni porozmawiać, zamienić kilku słów – ale we wszystkim trzeba zachować balans i odrobinę empatii – zwłaszcza wtedy, gdy najważniejszą wartością jest muzyka.

Tego wieczora mieliśmy okazję poczuć się jak na terapii, a jak wszyscy wiemy, muzyka jest jej najlepszą formą. Mehro wraz z towarzyszącymi muzykami otulili nas pięknymi dźwiękami jak ciepłym kocykiem, a do rąk wcisnęli kubek z gorącą herbatą albo kakao. Zdecydowanie potrzebujemy więcej takich wydarzeń!

Zdjęcia: Kamila Ziółek

Idź do oryginalnego materiału