Mit kosmitów
Ku zgrozie na popularnonaukowych kanałach historycznych mnożą się danikenowskie teorie na temat obcych babrających w podwalinach wszystkich największych cywilizacji. Kiedy jednak poczytamy rzetelne opracowania na temat starożytnego Egiptu dowiemy się, iż technologia piramid była tworzona przez wieki, a pierwsze w ogóle nie były tak spektakularne jak te największe, które przetrwały do dziś i stanowią stały punkt na turystycznej mapie. Mitologia Stargate jest wypadkową danikenowskich teorii. Mamy więc pozaziemską cywilizację, która władała starożytnym Egiptem. Tytułowe wrota odkopane w starożytnym Egipcie prowadziły na odległą, pustynną planetę. To pewnie wiecie o ile oglądaliście kultowy film z Kurtem Russellem.
Fabuła gry również zakłada dzielenie misji na odcinki. Postanowiono postawić na podsumowanie wydarzeń z ostatniego odcinku jak w epizodach serialu. Ponadto kolejne aktualizacje/DLC są zamknięte w ramy sezonów jak w serialu.
Skrypt fabuły napisany na potrzeby gry nie dowozi nic szczególnie nowego do uniwersum znanego z filmu i seriali. Drużyna podróżuje przez wrota, a także statkiem po odległych rejonach kosmosu. Protagoniści uwikłali się w konflikt między dwoma Goa’uldami. Jeden z nich pracuje nad machina podróży w czasie. Tak się prezentuje oś fabuły gry.
Mechaniki
Commandos to pierwsze co powinno wam przyjść do głowy kiedy pomyślicie o tej grze. Czeka was obezwładnianie przeciwników i ukrywanie ich ciał. To chyba jest największy mankament tego typu gier. Wiem, iż istnieją prawdopodobnie rzesze fanów tego typu gier, ale monotonia tego rodzaju rozgrywki kompletnie nie jest w moim guście. Pod koniec gry faktycznie poziom jest na tyle wysoki, a ilość mechanik, które pomagają nam realizować cele daje fajne pole do manewrowania. Niestety dla mnie to raczej chybiony strzał – strata fajnego settingu na rzecz gry o bardzo ograniczonych możliwościach rozgrywki. Gdyby dołożono elementy turowej, taktycznej rozgrywki kiedy zostajemy złapani na gorącym uczynku gra byłaby o wiele bardziej miodna. Unikanie stożka wzroku przeciwników to w mojej opinii zbyt mało jak na dzisiejsze czasy. Arsenał możliwości neutralizowania wrogów robi wrażenie – także o ile jesteście fanami tego typu rozgrywki powinniście być usatysfakcjonowani.
Grafika, animacja i oprawa dźwiękowa
Szata graficzna jest satysfakcjonująca. Gra przenosi nas na lodowe pustkowia, do hołubionych w serialu z Richardem Deanem Andersonem leśnych scenerii, wnętrz statków i fortec Goa’uldów, a także obco wyglądających planet. Starannie wykonane środowisko i stosunkowo niewielkie modele postaci. Dużym plusem jest bardzo mocny zoom, który pozwala dostrzec detale wykonane z dużą dozą pietyzmu.
Animacji zdarza się kuleć i jest trochę przedpotopowa. To zdecydowanie jedna z najgorszych stron tej produkcji. Pomimo przyjemnej szaty graficznej poruszanie postaci jest toporne o przywodzi na myśl gry z lat dziewięćdziesiątych.
Muzyka jest poprawna, ale zamiast kinowych, muzycznych tematów zagranych przez orkiestrę mamy do czynienia z low budget serialowymi rozwiązaniami. W ramach uniwersum Stargate powstało wiele seriali – część z nich miała niski budżet, a część wnosiła powiew świężości do wyczerpanej formuły. Gra dzięki oprawie zarówno dźwiękowej jak i wizualnej znajduje się gdzieś pomiędzy Stargate SG-1, a Stargate Universe.
Podsumowanie – fajne uniwersum broni się samo?
Fajne uniwersum broni się samo? Nie zawsze, ale w tym przypadku egzotyka settingu ciągnie całą grę za uszy. Stawianie jedynie na mechaniki Commandos jest marketingow mało rozważnym ruchem. W czasach theme parków i hybrydyzacji gatunków to mało nowatorski krok. Zawęża również grono odbiorców. W efekcie gra skierowana jest do dwóch grup docelowych. Fanów gier Commandos alike i wielbicieli uniwersum Stargate. o ile należycie do jednej z tych dwóch grup odbiorców albo do obu na raz to sięgnijcie po tę pozycję. W innym wypadku waszą uwagę przykuje coś bardziej interesującego.