
Ponoć jest to najlepszy polski album. Poza opisem na Bandcampie, według którego niektórzy tak twierdzą, nie dotarłem jednak do aż tak entuzjastycznych opinii na temat drugiego albumu Meastro Trytony. Nie znalazłem też "Heart of Gold" w żadnym rankingu polskich płyt, choćby na odległej pozycji. To zresztą niszowe wydawnictwo, pierwotnie wydane na kompakcie w zaledwie 230 egzemplarzach i od tamtej pory niewznawiane, choć obecne w streamingu. Można by zatem tę wzmiankę o najlepszej polskiej płycie potraktować jako żart, ironię, albo choćby jak zwykły chwyt marketingowy. Rzecz w tym, iż nie jest to stwierdzenie wcale dalekie od prawdy - oczywiście rozpatrując to wydawnictwo w kategoriach artystycznych, a nie komercyjnych.
Projekt Tomasza Gwincińskiego zadebiutował osiem lat wcześniej płytą "Enoptronia". Kwintet, wsparty wieloma gościami, zaproponował tam całkiem unikalną mieszankę jazzu, rocka oraz muzyki współczesnej. W nagraniach "Heart of Gold", zarejestrowanego podczas trzydniowej sesji w Radiu Gdańsk, uczestniczył już wyraźnie mniejszy aparat wykonawczy. W podstawowym składzie oprócz Gwincińskiego z poprzedniego wcielenia pozostali tylko Tomasz Pawlicki i Rafał Górzycki, nowym basistą - zamiast zmarłego niedługo potem Tomasza Hesse - został Patryk Węcławek, a na miejsce zwolnione przez wiolonczelistkę Renatę Suchodolską nie przyjęto nikogo. Gości jest tylko troje, a ich wkład skromny, po występie w jednym utworze. Zmiany zaszły też w samej muzyce. Utwory, skomponowane przez Gwincińskiego i/lub Pawlickiego, różnią się nieco estetyką, klimatem i charakterem od tych z debiutu.
Czytaj też: [Recenzja] Maestro Trytony - "Enoptronia" (1996)
Maestro Trytony tym razem stawia na bardziej akustyczne brzmienia, jednocześnie oddalając się trochę od rockowego i jazzowego idiomu na rzecz większego udziału w tym stylistycznym miksie wpływów poważkowych oraz nowych u grupy elementów folkowych. Pewnie też dlatego mniej tu frywolności debiutu, a więcej zadumy. Idealnym wprowadzeniem w te klimaty jest "Q.R.G.", kameralny utwór z wiodącą rolą szpinetu, wspartego subtelnymi dźwiękami fletu i kontrabasu. Jednak już kolejny na płycie "Van Worden in Sierra Morena" wprowadza więcej dynamiki. Mocno zarobiona jest tu sekcja rytmiczna, nadająca różne tempo, od powolnego budowania napięcia po szybki swing i avant-progowe łamańce. Towarzyszą temu znakomite, raczej subtelne partie fletu i akustycznej gitary, ale też zdecydowanie ostrzejsze solówki na elektryku. Całości dopełnia orkiestrowe tło - z syntezatora lub samplera - nadające potężnego brzmienia, mocno kontrastującego z poprzednim utworem. Inaczej operuje dynamiką kolejna na płycie "Jocasta", która z początku unika gwałtownych kontrastów, trzymając się melodyjnych tematów i łagodniejszych brzmień, by dopiero z czasem pierwszoplanową rolę przejęła gitara elektryczna - partie Gwincińskiego łączą tu jazzową finezję z rockowo zadziornym, miejscami wręcz agresywnym brzmieniem.
Bardziej jednoznacznym stylistycznie nagraniem jest kierujący się w mocno jazzowe rejony "Snowboarding Alchemysta", oparty na znakomitej interakcji kwartetu. Zarazem jest jednym z najzgrabniejszych melodycznie utworów na płycie, głównie za sprawą wirtuozerskich partii Pawlickiego na flecie, dodającym tu lekko folkowego brzmienia. W nastrojowym, wręcz pastoralnym utworze tytułowym również pobrzmiewa odrobina tego folku, choć bardziej adekwatne byłoby chyba jednak porównanie z ECM-owskim jazzem. Po krótkim, ale obfitującym w treść wypadzie na terytorium współczesnej poważki w "Tax Collector", muzycy powracają do większego eklektyzmu w dwuczęściowej "Magic Tiara". Pierwsza odsłona to stopniowo nabierająca coraz większej gęstości improwizacja na pograniczu jazzu, rocka i folku, z dodatkiem dubowej rytmiki. Druga składa się natomiast z minimalistycznych repetycji, głębokiego ostinata basu, klimatycznych dźwięków fletu i skrzypiec, a także elektronicznych modulacji. Intensywny "Nanotechnology" to znów bardziej jazzowe granie, oparte na wirtuozerii i ścisłej współpracy muzyków, tym razem jednak z mnóstwem dodatkowych perkusjonaliów. A na finał pojawia się jeszcze awangardowa miniatura "Epilogue".
Czytaj też: Recenzja] Gwinciński / Richter / Skolik - "Jupiter, Urizen, Wernyhora, Trungpa" (1998)
Nie nazwałbym "Heart of Gold" najlepszym polskim albumem, ale być może najbardziej niedocenionym - także przeze mnie w nie tak dawnym rankingu krajowych płyt. A do tych najlepszych wcale wiele mu nie brakuje. Jest tu czym się zachwycać: przede wszystkim fenomenalną grą, interakcją i wyobraźnią instrumentalistów oraz nieoczywistymi pod względem tak treści, jak i formy kompozycjami, ale podobać może się też klimat (idealny na jesień) czy spora, jak na tego rodzaju muzykę, wyrazistość melodyczna. W porównaniu z debiutem Maestro Trytony może trochę brakować tych humorystycznych momentów, ale z drugiej strony - "Heart of Gold" wypada dzięki temu spójniej, bardziej konsekwentnie, przy czym nie popada też w przesadną powagę, zachowując odpowiednią subtelność. Niestety - albo stety - na tym albumie kończy się dyskografia tego projektu. Wprawdzie główni muzycy wciąż żyją i tworzą, ale po ponad 15 latach szanse na taki powrót wydają się coraz mniejsze, a wzrasta ryzyko niedorównania dotychczasowym dokonaniom.
Ocena: 9/10
Maestro Trytony – "Heart of Gold" (2004)
1. Q.R.G.; 2. Van Worden in Sierra Morena; 3. Jocasta; 4. Snowboarding Alchemysta; 5. Heart of Gold; 6. Tax Collector; 7. Magic Tiara (Part I]; 8. Magic Tiara (Part II); 9. Nanotechnology; 10. Epilogue
Skład: Tomasz Gwinciński – gitara, sampler; Tomasz Pawlicki – flet, instr. klawiszowe; Patryk Węcławek – kontrabas; Rafał Górzycki – perkusja
Gościnnie:: Marzena Skotnicka - szpinet (1); Łukasz Gorewicz - skrzypce (8); Jacek Majewski - instr. perkusyjne (9)
Producent: Tomasz Gwinciński















