[Recenzja] Glenn Branca - "The Ascension" (1981)

pablosreviews.blogspot.com 3 dni temu


Cykl "Ciężkie poniedziałki" S03E08

Tytuł tego albumu nie przypadkiem jest zbieżny z dwoma innymi wielkimi dziełami, "L'Ascension" Oliviera Messiaena oraz "Ascension" Johna Coltrane'a, do których Glenn Branca nawiązał świadomie i z premedytacją. We wszystkich trzech przypadkach muzyka wprowadza w metafizyczny wręcz nastrój, choć robi to, korzystając z innych środków wyrazu. Te zastosowane przez Brankę wydają się najmniej adekwatne do osiągnięcia zamierzonego celu. Artysta posługuje się tu bowiem gitarowym hałasem, punkową agresją, ciężarem większym niż niejedna kapela metalowa, przerażającymi dźwiękami niczym z horroru. Przy czym sama gitara używana jest tu w niezbyt rockowy sposób. Nie jest to również jazz - całość została starannie skomponowana, nie pozostawiając wiele miejsca na improwizację - ani muzyka poważna, do której poniekąd aspiruje, choć jej twórca choćby nie posiadał formalnego wykształcenia muzycznego.

Glenn Branca wywodził się z podziemnej sceny Nowego Jorku. Jego pierwszym zespołem był Theoretical Girls (wbrew nazwie z tylko jedną dziewczyną w składzie, Margaret De Wys), prawdziwa legenda i jeden z prekursorów nurtu no wave. Kapela była tak dobra, iż inni przedstawiciele ruchu obawiali się jakiejkolwiek konfrontacji. Do tego stopnia, iż nie dopuścili do jej udziału w projekcie "No New York" Briana Eno. Theoretical Girls został niedługo rozwiązany, nie pozostawiając po sobie żadnych profesjonalnych nagrań. Równie efemerycznym tworem okazała się kolejna grupa Branki, post-punkowa The Static. Przełomowym momentem okazała się natomiast kooperacja z pochodzącym z tych samych kręgów nowojorskiej awangardy Rhysem Chathamem, którego kompozycja "Guitar Trio" przeniosła punkowo-noise'owy jazgot gitar oraz energię tej muzyki na grunt bliższy współczesnej poważki. Glenn Branca postanowił pójść tym tropem, komponując utwory na coraz większą liczbę gitar - dochodząc do stu w swojej 13. oraz 16. symfonii.

Czytaj też: [Recenzja] Sonic Youth - "Sonic Youth" (1982)

Fascynujący efekt osiągał jednak już przy mniejszej obsadzie, kilku gitarzystów wspartych sekcją rytmiczną. Już na debiutanckiej EP "Lesson No. 1" - nagranej m.in. z pomocą późniejszych gitarzystów Sonic Youth, Thurstona Moore'a i Lee Ranaldo - zaprezentował fascynującą mieszankę minimalizmu z hałaśliwym, rockowym brzmieniem. Jednak te reichowskie repetycje, po połączeniu z potężnymi masywnymi fakturami gitarowymi oraz energetyczną, post-punkową rytmiką, straciły swój oszczędny, subtelny charakter. Stąd też Brance przypięto łatkę totalisty. O krok dalej poszedł kompozytor John Cage, który w swojej krytyce gitarzysty zamienił totalizm na totalitaryzm. Gdyby było w tym coś politycznego, przypominałoby faszyzm - miał powiedzieć o muzyce Branki. Chodziło akurat o jedną z późniejszych kompozycji, "Indeterminate Activity of Resultant Masses", podczas wykonywania której muzycy mieli rzekomo za bardzo podporządkowywać się kompozytorowi-dyrygentowi, a słuchaczom nie pozostawało nic innego, jak poddanie się brutalnej sile utworu.

Pomysły z "Lesson No. 1" znalazły znakomite rozwinięcie na wydanym w kolejnym roku "The Ascension". To pięć utworów napisanych na cztery gitary - grają na nich Branca, Ranaldo, David Rosenbloom i Ned Sublette - oraz sekcję rytmiczną, złożoną z basisty Jeffreya Glenna i perkusisty Stephana Wischertha. Dzięki znajomościom basisty udało się za niewielkie pieniądze zorganizować sesję w jednym z manhattańskich studiów, dzięki czemu całość ma całkiem profesjonalne brzmienie - zachowujące punkową estetykę, ale odpowiednio zniuansowane, z instrumentami niezlewającymi się w jedną masę - poza fragmentami, gdzie tak akurat miało być. Gitar jest tu nie tylko więcej, niż w standardowym zespole rockowym, ale są też nietypowo nastrojone, ze wszystkimi strunami naciągniętymi do tego samego dźwięku, co w połączeniu z silnym ich uderzaniem powodowało rezonans.

Czytaj też: [Recenzja] Contortions - "Buy" (1979)

Zaczyna się album od wymownie zatytułowanego "Lesson No. 2", co jasno sugeruje kontynuację pomysłów z EPki. Pierwsza połowa tego trwającego niespełna pięć minut nagrania, napędzanego pokręconą, ale wyrazistą linią basu, w wersji z wokalem byłaby po prostu świetnym kawałkiem no wave. Śpiew nie jest tu jednak do niczego potrzebny, mógłby tylko odciągać uwagę od tej dziwacznej współpracy czterech gitarzystów, których partie coraz bardziej zatapiają się w sprzężeniach zwrotnych. Druga połowa to już wyłącznie jazgotliwe uderzenia w struny, częściowo wsparte jednostajnym rytmem. Fantastycznym utworem jest kolejny na płycie, 12-minutowy "The Spectacular Commodity". Kompozycja pochodzi jeszcze z czasów The Static, gdy była tanecznym kawałkiem post-punkowym. Nieco tego radosnego, bardziej melodyjnego charakteru tu pozostało, zwłaszcza w finałowym segmencie, jednak nie brakuje też bardziej agresywnych, złowieszczych momentów, opartych na dysonansach grających w różnych oktawach gitar. Cały utwór zbudowano na ciągłych zmianach tempa, motywów i nastroju. Przynajmniej momentami nie jest to muzyka odległa od tego, co później grał Sonic Youth, nadając tej stylistyce coraz bardziej przystępnego charakteru.

"Structure" to w zasadzie trzyminutowy przerywnik, zbudowany na powtarzaniu, z postępującą intensywnością, jednego motywu. Tuż potem rozbrzmiewa kolejny bardziej rozbudowany, 8-minutowy "Light Field", faktycznie nieco bardziej pogodny, jakby rozwijający kulminacyjną część "The Spectacular Commodity", choć z czasem pojawia się więcej dysonansów, wprowadzających nieco niepokoju. Ale jest też zwolnienie w środkowej części, z bardziej subtelnym brzmieniem i pięknie budowanym napięciem przez stopniowe zagęszczanie, prowadzące do intensywnego finału. Gdyby tutaj album się kończył, byłoby to całkiem fascynujące wydawnictwo. Jednak jest tu jeszcze zbliżający się do kwadransa utwór tytułowy, który wznosi się na jeszcze wyższy poziom. To niesamowite, jak przy pomocy gitarowego szumu udaje się wykreować mistyczny, wręcz transcendentny nastrój wcale nie gorzej niż Coltrane'owi czy podejmującym takie próby muzykom klasycznym, także tym ze Wschodu. Gitary zlewają się tutaj w ambientową fakturę, a sekcja rytmiczna dołącza dopiero w drugiej połowie, wzmacniając podniosły, uduchowiony nastrój. W zasadzie Branca antycypuje tu post-rocka, zwłaszcza w odmianie granej przez Godspeed You! Black Emperor, jednak następcom nie udało się stworzyć nic aż tak metafizycznego.

Czytaj też: [Recenzja] Godspeed You! Black Emperor - "G_d's Pee At State's End!" (2021)

Często podkreśla się, ze Glenn Branca był dyletantem bez muzycznego wykształcenia. Jednak choćby jeżeli swoją muzykę robił bardziej na wyczucie niż w pełni świadomie, to takiego wyczucia - ale też wyobraźni muzycznej - mógłby mu pozazdrościć niejeden formalnie wyuczony kompozytor czy instrumentalista. "The Ascension" należy jednak rozpatrywać raczej w kategorii muzyki tzw. rozrywkowej, ze względu na jej silne zakorzenienie w rocku (brzmienie, energia, rola i uwypuklenie rytmu) oraz wywieranie wpływu właśnie na rockowych twórców, jak Sonic Youth, Swans czy na przedstawicieli post-rocka. A w takim kontekście trzeba docenić pełnowymiarowy debiut Branki za to, jak dalece rozciąga granice rocka i antycypuje późniejsze nurty.

Ocena: 9/10


Glenn Branca - "The Ascension" (1981)

1. Lesson No. 2; 2. The Spectacular Commodity; 3. Structure; 4. Light Field (In Consonance); 5. The Ascension

Skład: Glenn Branca - gitara; David Rosenbloom - gitara; Lee Ranaldo - gitara; Ned Sublette - gitara; Jeffrey Glenn - gitara basowa; Stephan Wischerth - perkusja
Producent: Ed Bahlman


Idź do oryginalnego materiału