
W tekście o drugim zeszycie trochę sobie ironizowałem na temat projektu postaci Zamaskowanego Detektywa. Teraz karnie spuszczam uszy - ten outfit odgrywa istotną rolę w Mackach z ferajny.
Gra warta świeczki skończyła się wielkim, całostronicowym ka-boom! Natomiast pierwsze strony ciągu dalszego mogą wprowadzić w lekką konsternację. Wydawać by się mogło iż twórcy serwują kolejny przeskok w czasie i nagryzanie nowego wątku. Nic bardziej mylnego - na szczęście to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń i sprytny zabieg fabularny by pokazać czytelnikowi pierwsze spotkanie (?) dwóch kluczowych dla zeszytu postaci - Philipa Archera i Pauli Bunyan. Gdyż nie będzie to wielkim spoilerem, iż Archer przeżył wybuch. Niestety (inaczej niż w komiksach i filmach superhero) eksplozja unicestwiła całkowicie także ubranie detektywa. choćby gorzej - zniszczeniu uległy także klucze do jego mieszkania. Philip po pomoc zwraca się do dawnej przyjaciółki, miłości, kochanki*, nieziemsko pięknej Pauli. Którą to (ciii!!!) mieliśmy już okazję wcześniej poznać pod pseudonimem. Niestety, wybuch nie przeszedł niezauważony przez policję Six Ville City, a także przez gangsterów - gdyż cały czas trzeba pamiętać o zniknięciu Rory'ego O'Shannona!
A teraz czas na akapit powtórzeń - zeszyt trzeci zawiera to samo co w dwóch poprzednich odsłonach. Akcję, przygodę, popkulturowe nawiązania, pastisz, hołd dla złotej ery komiksu, pomysły na supermoce ale przede wszystkim... humor! Wydaje mi się, iż jak do tej pory - najlepszy. Piątkowski nie ma oporów pchać swoich bohaterów w sytuacje, które jeszcze dobitniej ujawniają ich cechy osobowościowe. Po tym zeszycie wiemy, jak stały w uczuciach jest Archer, mamy mniej więcej wyobrażenie o poziomie jego narcyzmu, rzucamy chwilę okiem na warunki lokalowe detektywa tudzież dostajemy sygnały na ile udawana jest oziębłość Pauli Bunyan. A iż świat Rajtuzów Sprawiedliwości jest zaludniony twardymi, cynicznymi postaciami - jest więc okazja do przeczytania wielu świetnych dialogów. Ten komiks się czyta szybko, wartko i przyjemnie, gdyż jego celem jest dostarczanie czystej rozrywki. Ale też ten zeszyt chce się od razu przeczytać jeszcze raz, tym razem wolniej. By posmakować żartów sytuacyjnych i wyłuskać wszystkie drugo- i trzecioplanowe komiksowe odniesienia.
Kolejny copy/pasting z mojej strony - forma Małeckiego z zeszytu na zeszyt rośnie. Ach jak pięknie ten człowiek umie rysować niewidzialnego człowieka! A jak ślicznie damskie tyłeczki! Krzysztof czuje się jak ryba w wodzie szelmowsko rysując noirową komedię. Wiedzę z międzywojennego sznytu zalicza na celująco. Egzamin z cartoonowych fizjonomii zdaje z palcem w nosie. Warsztaty ze spandexu i projektów bohaterów obdarzonych supermocami odbył chyba u samego Ditko na seansach spirytystycznych. A pomysły na wypełnienie kadrów dowcipnymi szczególikami zbliżają się miejscami do poziomu Roba Guillory'ego.
Nie można nie kochać tej serii. Szczególnie po tym zeszycie, gdy powolutku zaczynają wyłazić na wierzch powiązania z numerem pierwszym. Podobno Cthulhu ryknął tubalnym śmiechem, gdy przeczytał Macki z Ferajny. Bądźcie slay, bądźcie jak Przedwieczny!
* (niepotrzebne skreślić)