Nigdy – przysięgam! − nie robiłem nic dla nagród, popularności. Nikomu się nie podlizywałem, nie schlebiałem widzom ani modom. Kręciłem tylko o tym, co znałem i lubiłem. I takie opowieści okazują się potrzebne – mówi Radosław Piwowarski, reżyser, scenarzysta, nagrodzony statuetką VIP 2024.
Twój ojciec Edward był rzeźbiarzem, zaś mama, Monika z Przybyszewskich – malarką. Jaki był dom rodzinny, który zapamiętałeś?
Radosław Piwowarski − Miałem cudownych rodziców i szczęśliwe dzieciństwo. W domu się nie przelewało, rodzice pracowali bardzo ciężko, ale było barwnie i wszyscy się szanowali. Byłem rudy i nieznośny, dwa razy na prośbę rodziców zlał mnie sławny malarz profesor Mierzejewski.
Skąd zatem wybór reżyserii, szkoły filmowej?
Radosław Piwowarski − Chodziłem do sławnego LO nr 1 w Warszawie na Felińskiego. To była szkoła pełna oryginałów, zarówno wśród kadry, jak i uczniów. Był tu świetny DKF, mieliśmy zespół rockowy, w którym też próbowałem, wszyscy palili ekstra mocne. Z nauczycielem geografii zjechaliśmy Polskę na rowerach, szkołę odwiedzali sławni poeci, pisarze itd. Ja uczyłem się marnie, ale za to świetnie organizowałem prywatki – tam koledzy słuchali jazzu i miętosili koleżanki. Ten świat można odnaleźć w moim filmie „Marcowe migdały”. Zdawałem na reżyserię, bo nigdzie indziej nie miałem szans. Tu zresztą też się nie dostałem, przynajmniej za pierwszym razem. Za drugim już tak.
Tworzysz bardzo indywidualne kino, nie tylko dlatego, iż jesteś scenarzystą swoich filmów. Masz jakieś wzory w kinie polskim, światowym?
Radosław Piwowarski − W tamtych latach nie było scenarzystów, podręczników. Starsi koledzy zaanektowali literaturę z najlepszymi scenarzystami: Sienkiewiczem i Dołęgą-Mostowiczem. Musiałem pisać sam sobie, co zresztą wyszło mi na dobre – było sporo nagród, choćby sam Andrzej Wajda zamówił u mnie scenariusz do „Panny Nikt”. Wzrastałem w zachwycie dla kina czeskiego i ich literatury. Czeska kultura jest mi bardzo bliska, bo tak inna od naszej kartoflano-kościelnej. Ale ukochanym mistrzem był Federico Fellini.
Przez wiele lat byłeś związany z Zespołem Filmowym „X” Andrzeja Wajdy.
Radosław Piwowarski − Byłem jeszcze na studiach, gdy Andrzej Wajda zaproponował mi członkostwo w swoim zespole. To były świetne lata – mistrz robił swoje arcydzieła, przy których mogliśmy pomagać, ale też robić swoje filmy. W Zespole Filmowym „X” powstał m.in. serial „Jan Serce”, powtarzany ciągle od 40 lat, na którym tak naprawdę nauczyłem się zawodu reżysera. choćby pisarz Jakub Żulczyk uznaje Jasia Serce za klasyk, z którego można się uczyć. To się nazywa komplement!
W tym roku mija 40. rocznica premiery filmu „Yesterday”, który otrzymał nagrodę FIPRESCI na Festiwalu w Wenecji. To rzadkość, by debiutant od razu dostał nagrodę. Co wtedy czułeś?
Radosław Piwowarski − Jestem szczęściarzem. Krytyka w kraju przyjęła film z lekceważeniem, ale po nagrodzie w Wenecji, a potem Grand Prix w San Sebastian wszystko się odmieniło. Skromny film objechał świat, wzbudzając sympatię i uznanie. Nigdy – przysięgam! − nie robiłem nic dla nagród, popularności. Nikomu się nie podlizywałem, nie schlebiałem widzom ani modom. Kręciłem tylko o tym, co znałem i lubiłem. I takie opowieści okazują się potrzebne. Na ulicy w Batumi podeszła do mnie nieznana mi kobieta i powiedziała, iż moje filmy pozwalają jej żyć. Byłem wstrząśnięty.
Zauważyłem, iż w twoich filmach często grają zarówno młode debiutantki w zawodzie − mam na myśli Joannę Pacułę, Marię Seweryn, Annę Przybylską, jak i dojrzałe aktorki, np. Krystyna Janda czy Krystyna Feldman.
Radosław Piwowarski − To dlatego, iż podziwiam, kocham kobiety. Fascynują mnie i wkurzają. Już w przedszkolu podobno byłem „babskim królem”. Ale serio – w moich filmach są dobre, główne role dla kobiet, co jest rzadkością. Dla mnie kobiety są ciekawsze od mężczyzn.
Nie brak też w twoich obrazach znanych aktorów. Grali u ciebie: Henryk Bista, Kazimierz Kaczor, Daniel Olbrychski, Jerzy Stuhr, Jerzy Trela, Wojciech Siemion, Jerzy Turek… Jak dobierasz obsadę? Czy piszesz dla konkretnego aktora?
Radosław Piwowarski − Napisałem ze Zbyszkiem Kamińskim cały serial pod Kazimierza Kaczora. Obsada jest wynikiem moich fascynacji, zapotrzebowania na dany charakter. Nigdy nie brałem do filmu aktorów tylko dlatego, iż byli modni. Mam swoich ulubionych − Piotra Siwkiewicza, Staszka Brudnego, Jerzego Turka, Jana Himilsbacha. Długo by wymieniać. Zrobiłem 10 filmów fabularnych i ponad 300 odcinków seriali. Żyję z aktorami, operatorami, kostiumografkami, wózkarzami, dyżurnymi, statystami w przyjaźni, wynikającej z wzajemnego szacunku. I tylko raz w życiu musiałem wyrzucić aktorkę z planu. Duże nazwisko, wredna baba.
Znasz jakieś anegdoty z planu filmowego, zabawne sytuacje?
Radosław Piwowarski − Praca na planie to ciężka robota. Teraz, gdy zgodnie z umową pracuje się 11 godzin dziennie, jest mało miejsca na zabawne sytuacje.
Radku, postrzegam cię jako człowieka pogodnego, z poczuciem humoru, z dystansem do świata. Co ci pomaga zachować tę pogodę ducha?
Radosław Piwowarski − Nie pamiętam złych rzeczy. Żyję tylko tym, co dobre. Mam to po mamie. W moich filmach nikt nikogo nie zabił.
Gdy patrzysz na współczesne kino, co w nim cenisz, a co cię w nim drażni?
Radosław Piwowarski − Kino artystyczne ma swoje złote lata za sobą. Teraz wróciło do korzeni – jest rozrywką dla niewybrednych. Idąc tropem Mikołaja Kopernika, film gorszy wypiera lepszy. Przyłożył się do tego głównie internet. Covid odzwyczaił ludzi od chodzenia do kina. Teraz jest moda na oglądanie seriali. Podobno niektóre są świetne.
Twój syn Kordian też jest reżyserem. Czy jego wybór zawodu był dla ciebie zaskoczeniem?
Radosław Piwowarski − Mam dwóch synów. Kordian jest reżyserem, scenarzystą, kompozytorem. Niestety też jest artystą. Cyprian jest magikiem od VFX – robi świetne efekty specjalne, również dla Amerykanów. Obaj są lepsi ode mnie. Niestety trafili na gorszy czas dla artystów niż ja. Ale nie mieli wyjścia. Taki dom.
Radku, spotykamy się na gali VIP 2024 z okazji 20-lecia „Magazynu VIP”, na której odebrałeś statuetkę za swoją pracę. Jak to jest być VIP-em?
Radosław Piwowarski − Trochę mnie to śmieszy. Mam swoich widzów, od dawna cieszę się sympatią, szczególnie wśród tych, którzy biorą mnie za kompozytora. Ale na gali 20-lecia „Magazynu VIP” poczułem wartość bycia VIP-em. Byłem tam wśród naprawdę wspaniałych ludzi sukcesu – przedsiębiorców, samorządowców, społeczników, którzy swoimi dokonaniami zasłużyli na uwagę i szacunek. To był wieczór do zapamiętania na długo. Do tego panie były nadzwyczaj eleganckie, błyszczące i piękne. No i ten kapelusz Jagny z „Chłopów”…
Najbliższa twoja premiera to „Pani od polskiego”. O czym będzie twój nowy film?
Radosław Piwowarski − To film o wielkiej, trudnej miłości. Mój hołd dla kobiet, którym wojna ukradła młodość. Prawdziwe kino, jak dawniej.
Rozmawiał Dariusz Domański