„Puls” miał zastąpić w masowej wyobraźni wiekowych „Chirurgów”. Tymczasem netfliksowy serial medyczny z romansem na pierwszym planie choćby bez takiego punktu odniesienia ma kłopoty.
„Puls” zaczyna się sceną tak słabą, iż nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Bogaty Netflix przepuścił tak sztucznie wyglądającą sekwencję wypadku, iż rodzi ona skojarzenia z jakąś niskobudżetową grą komputerową sprzed lat (skojarzenie to podziela Kathryn VanArendonk w „Vulture„, w recenzji jeszcze ostrzejszej niż moja). TVLine pytało nawet, czy widzowie przestali po tej scenie oglądać lub byli tego bliscy. Owszem, ale obowiązek wzywał i nie mogłam po prostu wyłączyć… Czy po tym początkowym koszmarku potem było lepiej? Cóż, było lepiej, ale tylko ze względu na nisko ustawioną poprzeczkę. I nigdy nie było naprawdę dobrze.
Puls – o czym jest nowy serial medyczny od Netfliksa?
A przecież dziesięcioodcinkowy „Puls” zapowiadał się na następcę „Chirurgów„. Ci, chociaż ze świeżym zamówieniem na nowy sezon, po dwudziestu latach mają prawo łapać zadyszkę, przez cały czas jednak stanowią wzorzec miksu dramatu medycznego z operą mydlaną (często z proporcjami na korzyść tej drugiej). Na to więc wchodzi Netflix, a konkretnie twórczyni serialu, Zoe Robyn („Hawaii 5.0”), obiecując nam coś znanego i ulubionego, ale w nowych dekoracjach.

Te dekoracje to prestiżowy szpital Maguire w Miami, ściślej ostry dyżur i chirurgia. Tam rozgrywać się będą medyczne i prywatne dramaty grupy postaci. I jak w starych, dobrych „Chirurgach” osią okaże się romans lekarki, Danny Simms (Willa Fitzgerald, „Zagłada domu Usherów””), z szefem, Xavirem Phillipsem (Colin Woodell, „Continental: W świecie Johna Wicka”). I tu zwrot akcji, który na początku wydał mi się całkiem obiecujący, mianowicie Danny złożyła na Xaviera skargę o molestowanie, co nie tylko sprawiło, iż szpitalna kadra zaczęła wybierać, komu wierzy, ale też rzuciła światło na coś, czego dwadzieścia lat temu „Chirurdzy” i widzowie nie widzieli tak mocno: na etyczne konsekwencje związku z podwładną.
Niestety wątek okazuje się rozczarowujący. Niby dzięki serii retrospekcji, irytująco wprowadzonych dźwiękiem pulsu, poznamy skomplikowanie relacji Danny i Xaviera, ale z czasem cała ta historia rozmywa się w ciąg nieciekawych wspomnień i niejasnych wniosków. Odnoszę wrażenie, iż twórcy „Pulsu” chcieli równocześnie pokazać, iż są świadomi zmian, jakie zaszły w postrzeganiu takich opartych na pewnej nierówności romansów, ale nie chcieli rezygnować w sugestii, iż oglądamy wielką miłość, której warto kibicować. Może w lepszym serialu dałoby się pogodzić ogień i wodę, ale tu efekt jest taki, iż ani nie miałam ochoty zachwycać się związkiem podszytym skargą do HR-u, ani nie czułam, iż ktoś poważnie tę skargę traktuje.
Puls nie ma startu do Chirurgów czy The Pitt
Wątek „nadużyciowo-romansowy” dominuje, więc na resztę zostaje mniej miejsca. Wciąż jednak sporo dowiadujemy się o życiu, obowiązkowego w takim serialu, przystojnego drania, ale rezydent na chirurgii, Tom Cole (Jack Bannon, „Pennyworth”), nie ma złożoności i charyzmy Aleksa z „Chirurgów”. A nie wszystko załatwi brytyjski akcent. W efekcie jego trójkąt miłosny skwitować można stwierdzeniem, iż niedojrzały, egoistyczny lekarz nie zasługuje ani na wspierającą pielęgniarkę Cass (Jessica Rothe, „Virgin River”), ani na wyluzowana ratowniczkę medyczną, Nię (Ash Santos, „Burmistrz z Kingston”). Ewentualnie można oglądać, kibicując, żeby obie sobie go odpuściły – i tak właśnie oglądałam.

Nad wszystkim czuwa – też obowiązkowa w takich serialach – pozornie sroga, ale przecież tak naprawdę życzliwa, szefowa, Natalie Cruz (Justina Machado, „One Day at a Time”). Szkoda Machado do takiej roli, zwłaszcza iż założona przemiana bohaterki, która popełnia potencjalnie bardzo kosztowny błąd i robi się bardziej wyrozumiała, wypada – jak większość „Pulsu” – mało przekonująco. Fakt jednak, iż po pierwszych trzech odcinkach przynajmniej można oglądać jej sceny bez większej irytacji.
Zresztą „Puls”, zapowiadany jako dramat medyczny i skomplikowany romans podczas sztormu, sztorm ma tylko w pierwszych odcinkach, a potem zajmuje się innymi sprawami. I absurdalność tego serialu polega na tym, iż po sztormie serial robi się odrobinę ciekawszy, jako iż twórcy i obsada sprawili, iż coś, co powinno być pełną adrenaliny walką o pacjentów przy szalejącym żywiole, wypadało tak płasko, iż „zwyklejsze” odcinki na tym tle są bardziej udane. Co nie znaczy, iż warte spędzenie przed ekranem 10 razy po 45 minut.
Plusy „Pulsu”? Da się kilka wskazać, ale na dalszym planie. Sam Ellijah (Jessie T. Usher, „The Boys”), rezydent i przyjaciel Danny, a równocześnie jej rywal w zmaganiach o awans, ciekawie walczy ze sobą, by pogodzić wsparcie bliskiej osoby z własnymi ambicjami. Jest też, mimo wad, zdecydowanie sympatyczniejszy niż Danny, Xavier czy Cole, więc jeżeli już komuś z tej głównej ekipy kibicować, to jemu najłatwiej. Ale byłoby jeszcze łatwiej, gdyby tę postać rozwinąć.
Puls – czy warto oglądać serial medyczny Netfliksa?
Poza tym jeszcze bardziej schowane za nieprzekonującym romansem są naprawdę interesujące dwie postaci żeńskie. Po pierwsze siostra Danny, Harper (Jessy Yates, „Ja”), która jest lekarką po Harvardzie, ale jeździ na wózku, wiec walczy z barierami architektonicznymi, własną fizjologią i brakiem zaufania ze strony pacjentów, którzy uważają za wielką łaskę, jeżeli traktują ją z szacunkiem mimo niepełnosprawności. Takich scen mamy jednak za mało, Harper głównie stanowić ma wsparcie dla Danny i element toksycznych relacji rodzinnych, zwłaszcza z ojcem lekarek (Chris Mulkey, „Castle Rock”).

Drugą postacią, na którą warto zwrócić uwagę, jest Sophie Chan (Chelsea Muirhead, „Wojownik”), stażystka na chirurgii. Nieumiejąca się postawić Cole’owi, znajduje zaskakująco pokrewną duszę w Camili (Daniela Nieves, „Akademia wampirów”), studentce medycyny, która potrafi dostrzec, jak koszmarne relacje panują w Maguire. Niestety i tu twórcy wolą wszystko rozmyć, sugerując, iż może i jest toksycznie, ale gdzie indziej na pewno też, a poza tym prestiż i solidarność grupowa etc. Tymczasem „Puls” przekonywałby bardziej, gdyby był dramatem o mobbingu, molestowaniu i nepotyzmie, niż teraz, kiedy wątki te sygnalizuje i zamiata pod dywan, żeby było miło i żebyśmy mimo wszystko kibicowali szpitalnej gromadce. Ja nie potrafiłam.
Nie wspomniałam dotąd o przypadkach medycznych, ale też są one niezwykle schematyczne i nie budzą szczególnych emocji. Pacjenci to raczej okazja do tego, żeby lekarze mogli się nad nimi kłócić o różne sprawy, często prywatne. Do „The Pitt” serial Netfliksa oczywiście nie ma choćby startu, ale jeżeli chodzi o zapadające w pamięć sprawy tygodnia, z „Chirurgami” też przegrywa. Na plus mogę mu zaliczyć to, iż skoro toczy się w Miami i opowiada w dużej mierze o latynoskich lekarzach i pacjentach, często dialogi są po hiszpańsku.
Poza tym mam zastrzeżenia do udawanego feminizmu „Pulsu”; pod wieloma innymi względami okazuje się w naturalny sposób inkluzywny (cieszmy się, póki może być). A jednak wyobrażam sobie sens oglądania tej produkcji tylko w ramach „niech coś leci w tle”. Kiedy jedna postać mówi drugiej, iż pewnie naoglądała się „Chirurgów” i powinna się oduczyć tego, czego się stamtąd dowiedziała, aż chce się powiedzieć, iż jeżeli chodzi o „Chirurgów”, to „Puls” jest za słaby, żeby mieć prawo czepiania się hiperpopularnego i mimo wszystko wciągającego poprzednika. A jeżeli twórcy netfliksowego nudnego i zbyt długiego przeciętniaka naoglądali się „Chirurgów”, to nauczyli się z nich za mało.