Gry oparte na licencjach filmowych mają burzliwą historię — od tytułów takich jak "X-Men Origins: Wolverine", który jako adaptacja growa sprawdził się lepiej niż film, na którym bazował, aż po niezliczone przykłady typowych skoków na kasę. Z pewną dozą ciekawości wyczekiwałem informacji o kolejnym przeniesieniu przygód Indiany Jonesa do świata gier wideo, zwłaszcza iż odpowiedzialnym za projekt miało być MachineGames — studio, które przywróciło blask serii "Wolfenstein".
Jesteśmy na kilka dni przed oficjalną premierą i kilkanaście godzin przed odblokowaniem wczesnego dostępu, a ja wreszcie mogę podzielić się z Wami moimi wrażeniami z pełnej wersji gry. Spoiler alert — warto było czekać!
"Indiana Jones i Wielki Krąg" zabiera nas w podróż śladami tytułowego archeologa przez niemal cały glob. Zgodnie z obietnicą MachineGames, jest to ich największa i najbardziej dopracowana fabularnie gra. Przejście całej przygody, pomijając (z bólem serca, bo czas gonił) część aktywności pobocznych, zajęło mi ponad 20 godzin. Już teraz wiem jednak, iż wrócę do nich, by odkryć m.in. tajemnice skrywane przez Watykan oraz to, co czai się w dżunglach otaczających ruiny Sukhothai. Wszystkie lokacje w grze zostały wykonane z ogromną pieczołowitością, dzięki czemu praktycznie na każdym kroku czeka jakaś zagadka lub sekret do rozwiązania. choćby piaszczyste tereny Gizy oferują mnóstwo zadań, które zachęcają do eksploracji.
MachineGames udało się osiągnąć coś, co udaje się niewielu studiom — stworzenie wątków pobocznych tak angażujących, iż ich pomijanie wywoływało u mnie autentyczny grymas niezadowolenia. Rozbudowują one świat, wzbogacają fabułę i oferują nie tylko dodatkowy kontekst do głównej historii, ale także subtelne odniesienia do postaci i wydarzeń z filmów, takich jak zatrute daktyle czy humorystyczne komentarze o małpie na straganie.
Studio świetnie oddało klimat znany z filmów o awanturniczym archeologu, jednocześnie tchnąc w świat gry życie i humor. Indiana Jones w interpretacji Troy’a Bakera wydaje się wyjęty prosto z ekranu — przez cały czas jest lekko niezdarnym poszukiwaczem przygód z niezmienną fobią na punkcie węży oraz niesamowitą tendencją do ściągania na siebie kłopotów.
Z tych kłopotów można wybrnąć w zasadzie tylko w jeden sposób — zakradając się do przeciwników. Jest to zdecydowanie zalecane rozwiązanie, ponieważ wystrzały z broni są na tyle głośne, iż ściągają na nas uwagę całego obozu wrogów. A ci celują znacznie lepiej niż szturmowcy z "Gwiezdnych wojen" — kilka celnych strzałów potrafi zakończyć naszą przygodę. Choć twórcy dają nam pełną swobodę w wyborze stylu rozgrywki, jest to obarczone pewnym realizmem. Indiana nie jest niezniszczalnym zabijaką, a wchodzenie w otwarty konflikt z całą grupą przeciwników niemal zawsze kończy się tak samo.
Zdolności Henry’ego Juniora możemy rozwijać dzięki kupowanym lub znajdowanym podręcznikom. jeżeli mamy wystarczającą liczbę punktów przygody, pozwalają one wzmocnić ciosy, zwiększyć kondycję czy odblokować umiejętność "drugiej szansy". Dzięki niej Indiana, choćby po powaleniu, ma szansę znaleźć swój kapelusz i złapać drugi oddech. To niezwykle przydatna zdolność, choćby jeżeli nie planujecie zasypywać przeciwników gradem kul.
Kilka słów warto poświęcić walce wręcz, która, jak wspominałem, odgrywa kluczową rolę w produkcji MachineGames. Pierwsze starcia, kiedy wyprowadzałem ciosy i posyłałem napotkanych faszystów w objęcia Morfeusza, były niezwykle satysfakcjonujące. Czuć było "ciężar" tych uderzeń. Jednak z czasem zaczęło mnie to delikatnie nużyć. W miarę postępów w grze starałem się unikać takich pojedynków i szukałem przedmiotów, którymi mogłem ogłuszyć przeciwnika. Te z kolei są rozsiane po mapie w nadmiarze, co dodatkowo zachęca do kreatywnego "usypiania" wrogów (ja zachęcam do ogłuszenia przeciwnika packą na muchy, podziękujecie mi później).
Trudno nie odnieść wrażenia, iż fabularnie to najlepsza opowieść sygnowana nazwiskiem Indiany Jonesa od czasów "Ostatniej Krucjaty". Intryga, w którą zamieszani są naziści oraz pradawne bractwo Nefilimów, w pełni rozwija się dopiero pod sam koniec przygody, oferując zakończenie godne "Poszukiwaczy Zaginionej Arki". Stawka, jak to bywa w przygodach Indiany, jest zresztą bardzo podobna — powstrzymanie machiny wojennej nazistów.
Dodatkowej immersji dodaje fakt, iż twórcy postawili na całkowitą nowość w swoim stylu, oddając graczom do dyspozycji półotwarte mapy pełne ukrytych przejść, znajdziek i miejsc, które wręcz zachęcają do eksploracji. Świetnie przemyślane i dobrze rozplanowane, mapy te mają jednak zawsze rozmieszczone znaki drogowe służące jako system szybkiej podróży do kluczowych punktów. Te odblokowują się dopiero po dotarciu do danego miejsca i znalezieniu wspomnianego znaku.
A zwiedzać ten świat zdecydowanie warto — sam gorąco zachęcam do eksploracji. Można natknąć się, na przykład, na swoisty "podziemny krąg", gdzie można sprawdzić swoje umiejętności w walce na pięści. Wygrane starcia są nagradzane sowitymi sumami pieniędzy, które można od razu przeznaczyć na zakup nowych podręczników do rozwoju postaci.
Pod względem technicznym nie mam tej grze zbyt wiele do zarzucenia. Grałem na Xboxie Series X i na zdecydowany plus muszę wspomnieć fakt, iż gra po prostu działa — uruchamia się bez problemów i nie wymaga wyboru żadnych trybów graficznych. Tytuł utrzymuje stałe 60 klatek na sekundę, a podczas całej mojej przygody nie zauważyłem znaczących spadków wydajności, poza sporadycznymi przypadkami, gdy na ekranie działo się naprawdę dużo.
Nie ma tu mowy o natywnym 4K, a różnice w jakości obrazu między pokazem preview w Londynie na PC a tym, co widziałem na swoim Xboxie, są wyraźne. Nie oznacza to jednak, iż gra wygląda źle — wręcz przeciwnie. Grafika, choć nie na poziomie pecetowego pokazu, wciąż prezentuje się bardzo dobrze.
Tym, co powstrzymuje mnie od dania tej grze maksymalnej oceny, są drobne kwestie kosmetyczne — momentami głupiutkie AI, doczytujące się obiekty często na naszych oczach oraz licznik punktów przygody, który nie znika z ekranu podczas cutscenek i czasami próbuje ukraść im spotlight. O ile pierwsza kwestia zwykle działa na naszą korzyść, ułatwiając infiltrację wrogich terenów, to pozostałe dwie są na tyle sporadyczne, iż większość graczy prawdopodobnie ich choćby nie zauważy.
Po tym, co zobaczyłem w "Indiana Jones i Wielki Krąg", z przyjemnością zagrałbym w kolejną część przygód Indiany stworzoną przez MachineGames. To zdecydowanie bardziej kusząca perspektywa niż łudzenie się, iż kolejny film z odmłodzonym cyfrowo Harrisonem Fordem okaże się udany. MachineGames po raz kolejny udowodniło, iż zna się na swojej robocie jak mało kto. "Indiana Jones i Wielki Krąg" trafia do mojej topki gier tego roku i już teraz czekam na kolejną produkcję tego studia.
Jesteśmy na kilka dni przed oficjalną premierą i kilkanaście godzin przed odblokowaniem wczesnego dostępu, a ja wreszcie mogę podzielić się z Wami moimi wrażeniami z pełnej wersji gry. Spoiler alert — warto było czekać!
"Indiana Jones i Wielki Krąg" zabiera nas w podróż śladami tytułowego archeologa przez niemal cały glob. Zgodnie z obietnicą MachineGames, jest to ich największa i najbardziej dopracowana fabularnie gra. Przejście całej przygody, pomijając (z bólem serca, bo czas gonił) część aktywności pobocznych, zajęło mi ponad 20 godzin. Już teraz wiem jednak, iż wrócę do nich, by odkryć m.in. tajemnice skrywane przez Watykan oraz to, co czai się w dżunglach otaczających ruiny Sukhothai. Wszystkie lokacje w grze zostały wykonane z ogromną pieczołowitością, dzięki czemu praktycznie na każdym kroku czeka jakaś zagadka lub sekret do rozwiązania. choćby piaszczyste tereny Gizy oferują mnóstwo zadań, które zachęcają do eksploracji.
MachineGames udało się osiągnąć coś, co udaje się niewielu studiom — stworzenie wątków pobocznych tak angażujących, iż ich pomijanie wywoływało u mnie autentyczny grymas niezadowolenia. Rozbudowują one świat, wzbogacają fabułę i oferują nie tylko dodatkowy kontekst do głównej historii, ale także subtelne odniesienia do postaci i wydarzeń z filmów, takich jak zatrute daktyle czy humorystyczne komentarze o małpie na straganie.
Studio świetnie oddało klimat znany z filmów o awanturniczym archeologu, jednocześnie tchnąc w świat gry życie i humor. Indiana Jones w interpretacji Troy’a Bakera wydaje się wyjęty prosto z ekranu — przez cały czas jest lekko niezdarnym poszukiwaczem przygód z niezmienną fobią na punkcie węży oraz niesamowitą tendencją do ściągania na siebie kłopotów.
Z tych kłopotów można wybrnąć w zasadzie tylko w jeden sposób — zakradając się do przeciwników. Jest to zdecydowanie zalecane rozwiązanie, ponieważ wystrzały z broni są na tyle głośne, iż ściągają na nas uwagę całego obozu wrogów. A ci celują znacznie lepiej niż szturmowcy z "Gwiezdnych wojen" — kilka celnych strzałów potrafi zakończyć naszą przygodę. Choć twórcy dają nam pełną swobodę w wyborze stylu rozgrywki, jest to obarczone pewnym realizmem. Indiana nie jest niezniszczalnym zabijaką, a wchodzenie w otwarty konflikt z całą grupą przeciwników niemal zawsze kończy się tak samo.
Zdolności Henry’ego Juniora możemy rozwijać dzięki kupowanym lub znajdowanym podręcznikom. jeżeli mamy wystarczającą liczbę punktów przygody, pozwalają one wzmocnić ciosy, zwiększyć kondycję czy odblokować umiejętność "drugiej szansy". Dzięki niej Indiana, choćby po powaleniu, ma szansę znaleźć swój kapelusz i złapać drugi oddech. To niezwykle przydatna zdolność, choćby jeżeli nie planujecie zasypywać przeciwników gradem kul.
Kilka słów warto poświęcić walce wręcz, która, jak wspominałem, odgrywa kluczową rolę w produkcji MachineGames. Pierwsze starcia, kiedy wyprowadzałem ciosy i posyłałem napotkanych faszystów w objęcia Morfeusza, były niezwykle satysfakcjonujące. Czuć było "ciężar" tych uderzeń. Jednak z czasem zaczęło mnie to delikatnie nużyć. W miarę postępów w grze starałem się unikać takich pojedynków i szukałem przedmiotów, którymi mogłem ogłuszyć przeciwnika. Te z kolei są rozsiane po mapie w nadmiarze, co dodatkowo zachęca do kreatywnego "usypiania" wrogów (ja zachęcam do ogłuszenia przeciwnika packą na muchy, podziękujecie mi później).
Trudno nie odnieść wrażenia, iż fabularnie to najlepsza opowieść sygnowana nazwiskiem Indiany Jonesa od czasów "Ostatniej Krucjaty". Intryga, w którą zamieszani są naziści oraz pradawne bractwo Nefilimów, w pełni rozwija się dopiero pod sam koniec przygody, oferując zakończenie godne "Poszukiwaczy Zaginionej Arki". Stawka, jak to bywa w przygodach Indiany, jest zresztą bardzo podobna — powstrzymanie machiny wojennej nazistów.
Dodatkowej immersji dodaje fakt, iż twórcy postawili na całkowitą nowość w swoim stylu, oddając graczom do dyspozycji półotwarte mapy pełne ukrytych przejść, znajdziek i miejsc, które wręcz zachęcają do eksploracji. Świetnie przemyślane i dobrze rozplanowane, mapy te mają jednak zawsze rozmieszczone znaki drogowe służące jako system szybkiej podróży do kluczowych punktów. Te odblokowują się dopiero po dotarciu do danego miejsca i znalezieniu wspomnianego znaku.
A zwiedzać ten świat zdecydowanie warto — sam gorąco zachęcam do eksploracji. Można natknąć się, na przykład, na swoisty "podziemny krąg", gdzie można sprawdzić swoje umiejętności w walce na pięści. Wygrane starcia są nagradzane sowitymi sumami pieniędzy, które można od razu przeznaczyć na zakup nowych podręczników do rozwoju postaci.
Pod względem technicznym nie mam tej grze zbyt wiele do zarzucenia. Grałem na Xboxie Series X i na zdecydowany plus muszę wspomnieć fakt, iż gra po prostu działa — uruchamia się bez problemów i nie wymaga wyboru żadnych trybów graficznych. Tytuł utrzymuje stałe 60 klatek na sekundę, a podczas całej mojej przygody nie zauważyłem znaczących spadków wydajności, poza sporadycznymi przypadkami, gdy na ekranie działo się naprawdę dużo.
Nie ma tu mowy o natywnym 4K, a różnice w jakości obrazu między pokazem preview w Londynie na PC a tym, co widziałem na swoim Xboxie, są wyraźne. Nie oznacza to jednak, iż gra wygląda źle — wręcz przeciwnie. Grafika, choć nie na poziomie pecetowego pokazu, wciąż prezentuje się bardzo dobrze.
Tym, co powstrzymuje mnie od dania tej grze maksymalnej oceny, są drobne kwestie kosmetyczne — momentami głupiutkie AI, doczytujące się obiekty często na naszych oczach oraz licznik punktów przygody, który nie znika z ekranu podczas cutscenek i czasami próbuje ukraść im spotlight. O ile pierwsza kwestia zwykle działa na naszą korzyść, ułatwiając infiltrację wrogich terenów, to pozostałe dwie są na tyle sporadyczne, iż większość graczy prawdopodobnie ich choćby nie zauważy.
Po tym, co zobaczyłem w "Indiana Jones i Wielki Krąg", z przyjemnością zagrałbym w kolejną część przygód Indiany stworzoną przez MachineGames. To zdecydowanie bardziej kusząca perspektywa niż łudzenie się, iż kolejny film z odmłodzonym cyfrowo Harrisonem Fordem okaże się udany. MachineGames po raz kolejny udowodniło, iż zna się na swojej robocie jak mało kto. "Indiana Jones i Wielki Krąg" trafia do mojej topki gier tego roku i już teraz czekam na kolejną produkcję tego studia.