Przez lata pomagałam najlepszej przyjaciółce ratować jej małżeństwo. Dopiero gdy sama miałam kryzys, odkryłam, iż to ona była kochanką mojego męża

planetapolska.com 9 godzin temu

Przez lata myślałam, iż mam w życiu dwie niepodważalne wartości – rodzinę i przyjaźń. Ewa była moją najlepszą przyjaciółką od czasów studiów. Znałyśmy się jak łyse konie, rozumiałyśmy się bez słów.

Była dla mnie siostrą, której nigdy nie miałam. To ona znała każdy mój sekret, każdą moją słabość. W najtrudniejszych momentach mojego życia trzymała mnie za rękę i powtarzała, iż razem przetrwamy wszystko.

To do niej biegłam z radością, kiedy wreszcie, po wielu latach nieudanych związków, spotkałam Pawła – mojego męża. Ewa polubiła go od razu.

Spędzaliśmy razem wieczory, święta, wspólne wakacje nad morzem, zawsze w tym samym, bezpiecznym składzie. Nasze dzieci bawiły się razem, dorastały niemal jak rodzeństwo. Wydawało mi się, iż stworzyliśmy niepowtarzalną wspólnotę – rodzinę z wyboru, zaufaną i trwałą.

Kiedy Ewa przechodziła przez kryzys w swoim małżeństwie, byłam pierwszą osobą, do której zadzwoniła. Jej mąż miał romans, który długo ukrywał, a ona w końcu się dowiedziała. Płakała mi w słuchawkę po nocach, przyjeżdżała do mnie w środku tygodnia, bo nie potrafiła spać w swoim pustym mieszkaniu.

Byłam dla niej ramieniem do wypłakania się, wspierałam, szukałam rozwiązań, próbowałam znaleźć dla niej terapeuty, a czasem po prostu gotowałam jej kolację i pozwalałam mówić bez końca. Byłam przekonana, iż nic nas nie rozdzieli.

Nawet wtedy, gdy moje własne małżeństwo zaczęło się psuć. Paweł coraz częściej zostawał dłużej w pracy, przestaliśmy rozmawiać, mijaliśmy się w przedpokoju, rzucając sobie rutynowe "jak minął dzień". Czułam się coraz bardziej samotna.

O wszystkim opowiadałam Ewie. To ona zawsze mówiła, iż najważniejsze to rozmawiać, iż żadna burza nie trwa wiecznie. Powtarzała, iż powinnam walczyć o swój związek, iż sama tego żałuje, iż nie potrafiła zawalczyć o własne małżeństwo.

Nie podejrzewałam niczego złego. Byłam ślepa. Wierzyłam, iż oboje chcą dla mnie dobrze – mąż i przyjaciółka. Nie zauważyłam tych drobnych znaków – nagłego milczenia, urwanych rozmów, spojrzeń, których nie rozumiałam, aż w końcu… aż w końcu przyszedł ten dzień.

Wszystko zaczęło się od drobiazgu – telefonu Ewy, zostawionego na moim stole podczas wspólnej kolacji. Zobaczyłam powiadomienie od "P.", z krótką wiadomością: "Tęsknię. Dziś o 18?".

Przez sekundę pomyślałam, iż to jej nowy znajomy, o którym nie zdążyła mi jeszcze opowiedzieć. Ale coś mnie tknęło – intuicja, której nigdy wcześniej nie ufałam. Przypomniałam sobie, jak ostatnio Paweł znów wychodził wieczorem, "bo musi dokończyć projekt".

Wieczorem, kiedy Paweł wrócił, przywitał mnie nieobecnym spojrzeniem i gwałtownie poszedł pod prysznic. Wtedy postanowiłam – sprawdzę jego telefon. Zawsze ufałam, nigdy nie szukałam powodów do niepokoju.

Teraz jednak coś kazało mi to zrobić. Znalazłam rozmowy – krótkie, pełne czułości wiadomości, z których jasno wynikało, iż Ewa i Paweł są kochankami od wielu miesięcy. Najgorsze było to, iż zaczęło się to w czasie, kiedy wspierałam Ewę w jej rozwodzie.

Nie pamiętam dokładnie, co czułam w tamtym momencie. Szok, ból, wstyd, gniew – to wszystko naraz, jakby ktoś wyrwał mi serce. Wpadłam w histerię. Płakałam, krzyczałam, nie mogłam oddychać. Zrozumiałam, iż przez cały czas żyłam w kłamstwie, oszukana przez dwoje najbliższych mi ludzi.

Zadzwoniłam do Ewy, nie mogąc się opanować. Przyjechała natychmiast, blada i drżąca. Kiedy zobaczyła mój wzrok, już wiedziała, iż wszystko wyszło na jaw. Próbowała się tłumaczyć, płakała, przepraszała, mówiła, iż to było silniejsze od niej, iż nie planowali tego, iż chciała mi powiedzieć, ale nie miała odwagi. Paweł też przyznał się do wszystkiego, prosząc o wybaczenie, twierdząc, iż to był "błąd", iż "chciał zakończyć".

Przez długi czas nie mogłam dojść do siebie. Zamknęłam się w domu, zerwałam kontakt z obojgiem, wypłakiwałam się nocami w poduszkę. Wszyscy wokół radzili, żebym się nie zamartwiała, iż "życie toczy się dalej". Ale jak odbudować siebie, gdy wszystko, co się kochało, przestało istnieć?

Z biegiem czasu, z pomocą psychologa i wsparcia córki, powoli podnosiłam się z kolan. Zrozumiałam, iż nie muszę już nikogo ratować, nikomu się tłumaczyć. Wybaczyłam Ewie, ale już nie wpuściłam jej do swojego życia. Paweł odszedł – i nie żałuję tego ani przez chwilę. W końcu odzyskałam siebie – i dziś wiem, iż choćby największa zdrada może stać się początkiem nowego życia.

Bo czasem największą odwagą jest pozwolić odejść tym, którzy najbardziej nas zawiedli – i zacząć pisać własną historię na nowo, już bez cudzych sekretów. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];

Idź do oryginalnego materiału