Przestałam rozmawiać z rodzicami i po raz pierwszy poczułam wolność

newsempire24.com 1 tydzień temu

Długo milczałam na ten temat. Nie dlatego, iż się wstydziłam, ale bałam się osądu. Jak to tak – odciąć się od rodziców, przestać z nimi rozmawiać, jakby byli obcy? A jednak się zdecydowałam. Bo już nie boli. I dopiero postawiając kropkę w tej relacji, naprawdę poczułam, iż żyję.

Nazywam się Zosia Kowalska. Pochodzę z Lublina. Moja rodzina – na pozór zwyczajna: mama, tata, ja. Dzieciństwo… nie było usłane różami. Nie dlatego, iż bili nas lub głodzili – lodówka stała pełna, szkoła była, zabawki też. Ale dusza dziecka wciąż była głodna.

Wszystko zaczęło się, gdy tata zaczął pić. Najpierw od święta. Potem w weekendy. W końcu – po prostu dlatego, iż „dzień ciężki”. Butelka za butelką. Każdy wieczór w domu zamieniał się w pole bitwy. Tata mógł leżeć w przedpokoju, ledwo zipiąc, a mama przechodziła obok, szepcząc mi na odchodne: „Nie przeszkadzaj. Idź do siebie”. Nie przytulała, nie pytała, jak mi minął dzień. Nie mówiła, iż wszystko będzie dalej. Po prostu wegetowała obok niego – i wciągnęła mnie w tę walkę.

Wcześnie zrozumiałam, iż prosić o miłość – nie ma sensu. Kolana smarowałam sobie sama jodyną, sama szłam do przychodni, sama radziłam sobie ze szkolnymi problemami. Gdy dostałam pierwsze świadectwo z czerwonym paskiem – nikt nie przyszedł na rozdanie. Na zakończenie szkoły zaprosiłam tatę. Obiecał. Nie przyszedł. Powiedział, iż „praca”. Stałam na szkolnym podwórku i patrzyłam, jak inni ojcowie kręcą filmiki córkom, wręczają kwiaty. A mój choćby nie pamiętał, iż to istotny dzień.

Po tym już ich nigdzie nie zapraszałam. Ani na dyplom z uczelni. Ani na ślub. Ani na wernisaż, gdy w końcu zaczęłam zarabiać sztuką.

Ale najboleśniejsze przyszło później. Gdy przyprowadziłam pierwszego chłopaka, tata – już pod wpływem – urządził awanturę. „On ci nie pasuje” – rzucił. Chamsko. Upokarzając nie tylko jego, ale i mnie. Wtedy pojęłam: dla niego nie byłam osobą. Byłam nikim. choćby nie córką. Tylko przeszkodą w piciu.

Wyprowadziłam się. Wynajęłam maleńki pokój na obrzeżach Warszawy. Pieniędzy brakowało. Czasem choćby na jedzenie. Ale oddychało się lżej niż w domu. Cisza bez krzyków. Samotność – bez wyrzutów. Wolność – bez strachu.

Życie jednak nie jest proste. Rozwód, pandemia, brak pracy. Musiałam wrócić do tego domu, do tego samego piekła, gdzie nic się nie zmieniło. Matka z wiecznie zmęczoną twarzą. Ojciec łamiący kwarantannę, włóczący się po znajomych, by potem zwalać się na podłogę. Pewnego dnia nie wytrzymałam – pchnęłam go w plecy, bo nie mogłam już patrzeć. Poleciał. Mama wrzeszczała. Cała złość lat wylała się w tych krzykach, jakbym to ja zawiniła. Że żyję. Że wróciłam. Że śmiem być nieszczęśliwa przy ich „wielkiej ofiarności”.

Gdy znów pakowałam walizkę, obiecałam sobie – nigdy tu nie wrócę.

Teraz mam drugą rodzinę. Męża. Pracę. Mieszkamy w Krakowie, w małym, ale przytulnym mieszkanku. Nie oczekuję od życia wiele. Wystarczy mi spokój, szacunek i odrobina ciepła. Tego wszystkiego nie znałam w dzieciństwie. Teraz tworzę to sama.

Rodzice dzwonią. Czasem. Zwykle raz na miesiąc. Rozmowa trwa pół minuty. Suche zdania: „Co u ciebie?”, „Żyjemy”, „No to pa”. I wiecie co… nie czuję wyrzutów sumienia. Nie tęsknię. Nie chcę tam wracać.

To nie jest o złości. Nie o zemście. To ratunek. Tak długo dźwigałam ten ciężar, iż gdy go zrzuciłam, dopiero po chwili zrozumiałam, jak lekko się oddycha. Nie muszę być córką kosztem własnego szczęścia. Nie muszę kochać tych, którzy mnie nie kochali. Nie muszę wybaczać wszystkiego.

Jeśli to czytasz i widzisz w tym siebie – pamiętaj: nie jesteś sama. Nie musisz znosić. Czasem przeciąć więzy – to nie okrucieństwo, a troskliwość. O samej sobie.

Przestałam rozmawiać z rodzicami. I po raz pierwszy stałam się sobą.

Idź do oryginalnego materiału