Przerwałam kontakt z matką, bo stanęła po stronie mojego byłego męża i obwiniała mnie za nasze rozwody.
Moja mama dawno już pokazała, gdzie są jej priorytety, zanim ostatecznie odeszłam od pierwszego męża. Wyniosła go na piedestał, a mnie uparcie przedstawiała jako winną wszystkich kłótni i nieporozumień. Po rozwodzie przez cały czas utrzymywała z nim kontakt i nie przegapiła okazji, żeby opowiedzieć mojemu obecnemu mężowi, jaki „idealny” był jej pierwszy zięć.
Naturalnie, takie rozmowy tylko zatruwają moje relacje – zarówno z mężem, jak i z matką. W pewnym momencie podjęłam decyzję: skoro mama tak ceni mojego byłego, niech się z nim przyjaźni. A ja – wychodzę z tej dramy.
Z Arturem wzięliśmy ślub zaraz po studiach. Mieliśmy burzliwy romans, wszystko potoczyło się błyskawicznie i już po kilku miesiącach urządziliśmy wystawny ślub. Mama była zachwycona zięciem – nosiła go niemal na rękach. Na początku wydawało się to urocze, później zaczęło irytować.
Pierwsze pół roku było piękne – czułość, miłość, troska. Ale potem coś się popsuło. Mój mąż stał się agresywny, nerwowy i pełen złości. Zaczęły się regularne awantury. Kilka razy uciekałam do mamy, licząc na wsparcie, ale słyszałam tylko pretensje. Zawsze stała po jego stronie.
Kiedy przyjeżdżała do nas, od progu zaczynała: źle posprzątane, źle ugotowane, źle wyprasowane. I żadne tłumaczenia, iż jestem zmęczona pracą czy źle się czuję, nie robiły na niej wrażenia. „Kobieta powinna dbać o dom! Nie podoba ci się? Niech mąż ci to powie! On przecież taki przystojny, a ty… no cóż, charakter masz trudny!” – powtarzała jak mantrę.
Próbowałam jej przypomnieć, iż sama była dwa razy zamężna i dwa razy rozwiedziona, ale w odpowiedzi dostawałam falę wyzwisk. Z Arturem byliśmy małżeństwem nieco ponad dwa lata. Ostatnią kroplą była sytuacja, kiedy pierwszy raz mnie uderzył. Cicho spakowałam rzeczy i wyszłam. Rano złożyłam pozew o rozwód.
Mama wpadła w furię. Oświadczyła, iż skoro mężczyzna podniósł na mnie rękę, to widocznie sama go do tego doprowadziłam. Potem Artur przychodził – błagał o przebaczenie, groził samobójstwem. Mama naciskała, ile mogła. Ale ja byłam nieugięta. Po kilku miesiącach wyprowadziłam się od matki – nie mogłam już słuchać, jaką jestem beznadziejną kobietą, skoro nie utrzymałam „takiego męża”. Długo dochodziłam do siebie. Cały rok.
I wtedy w moim życiu pojawił się Tomek. Czuły, troskliwy, rozumiejący. Długo się spotykaliśmy, a po półtora roku wzięliśmy ślub. Ukrywałam przed matką ten związek, bo wiedziałam, jaka będzie reakcja. I tak też się stało – przy pierwszym spotkaniu zaczęła porównywać Tomka z Arturem. Oczywiście nie na korzyść mojego obecnego męża.
Mama nie krępowała się choćby w dniu swojego jubileuszu. Zaprosiła mojego byłego męża i cały wieczór kąsała, wychwalała go i upokarzała Tomka. Nie wytrzymaliśmy i wyszliśmy. Potem zaczęła dzwonić i z jeszcze większą zawziętością siać truciznę: iż wyszłam za mąż za biedaka, który nie jest mnie wart. Na wszystkie moje prośby, żeby przestała – tylko więcej jadu.
W pewnym momencie obudziłam się i zrozumiałam – moja matka niszczy mnie jako człowieka, niszczy moją rodzinę i moją psychikę. Zaczęłam bać się o przyszłość. O męża, którego kocham. O dzieci, które też będą przez nią upokarzane. Nie chcę, żeby ktoś mówił moim dzieciom, iż są „nie takie” – tak jak kiedyś mówiono mi.
I wtedy podjęłam decyzję: przestaję się kontaktować z matką. Chcę żyć własnym życiem. Nie chcę, żeby moje małżeństwo rozpadło się jak pierwsze – tylko przez jej truciznę. Skoro mój były jest dla niej tak cenny – niech z nim zostanie. Ja chcę być z kimś, kto naprawdę mnie kocha i szanuje.
I wiecie co… po raz pierwszy od lat poczułam się wolna.