„Presence” (2024)

horror-buffy1977.blogspot.com 4 godzin temu
Rebekah i Chris Payne kupują duży dom na przedmieściu, nie wiedząc, że mieszka w nim niespokojny duch. Po remoncie wprowadzają się wraz ze swoimi nastoletnimi dziećmi, faworyzowanym przez matkę Tylerem i młodszą Chloe, pogrążoną w żalu po stracie najlepszej przyjaciółki, oficjalnie uznanej za ofiarę przedawkowania narkotyków. Niewidzialny mieszkaniec codziennie przygląda się dysfunkcyjnej rodzinie, szczególną uwagą obdarzając jej najmłodszą członkinię, wyobcowaną dziewczynę, jedyne oparcie mającą w ojcu. Chloe od początku wyczuwa tajemniczą obecność, a kiedy zyskuje pewność, iż nieruchomość jest nawiedzona, zaczyna się zastanawiać, czy nie czuwa nad nią duch najdroższej przyjaciółki.

Plakat filmu. „Presence” 2024, Extension 765, The Spectral Spirit Company

Nakręcony w jedenaście dni w jednym budynku paranormal thriller i family drama w reżyserii Stevena Soderbergha, twórcy między innymi „Panaceum” (2013) i „Niepoczytalnej” (2018). Pomysł na scenariusz poddała mu tragiczna historia niejakiej Mimi, poprzedniej właścicielki nieruchomości, którą kupił ze swoją drugą żoną, aktorką, modelką i byłą osobowością telewizyjną Jules Asner. Kobieta zmarła w tym domu, co policja uznała za samobójstwo, ale sąsiedzi nie mieli wątpliwości, iż została zamordowana przez własną córkę. A pomoc domowa nowych mieszkańców nieszczęsnej dzielnicy przysięgała, iż pewnej nocy kątem oka dostrzegła kobietę przechodzącą z łazienki do sypialni. Kobietę, która dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Steven Soderbergh, syn parapsychologa, pogrążył się w myślach o aktualnym położeniu Mimi. Co czuje, widząc obcych ludzi w swoim domu? I co może z tym zrobić? To nasunęło mu koncepcję filmu fabularnego w całości przedstawionego z perspektywy ducha. Wymyślił czteroosobową dysfunkcyjną rodzinę i zagadkowe wzajemne przyciąganie między nastoletnią córką i nadnaturalną istotą uwięzioną w zwyczajnym domu. Pracę nad scenariuszem zakończył po zapisaniu około dziesięciu stron – najwięcej miejsca zajęły szczegółowe opisy serii niekonwencjonalnych ujęć, wskazówki dla operatora, który miał grać ducha (tego zadania podjął się sam Steven Soderbergh; zajął się też montażem) – i przekazał pałeczkę swojemu dobremu koledze, zaufanemu współpracownikowi Davidowi Koeppowi (m.in. jeden z producentów/producentów wykonawczych „Obłędu” Johna Maybury'ego, „Mroźnego wiatru” Gregory'ego Jacobsa, „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lynne Ramsay). Soderbergh przesłał mu swój tekst, a wiadomość zwrotna brzmiała: „Wiem, co z tym zrobić”.

Zdjęcia główne do „Presence” w reżyserii Stevena Soderbergha i na podstawie scenariusza Davida Koeppa odbyły się we wrześniu 2023 roku w piętrowej nieruchomości w gminie Cranford w stanie New Jersey (ekipa miała tymczasową umową - nazwijmy to, pozwolenie na ową działalność twórczą - z organizatorami wielkiego strajku, związku aktorów SAG-AFTRA). Budżet produkcji oszacowano na zaledwie dwa miliony dolarów. Opinia publiczna dowiedziała się o tym przedsięwzięciu dopiero w grudniu 2023, wraz z informacją, że pierwszy pokaz „sekretnego filmu” Soderbergha odbędzie się już w następnym miesiącu na Sundance Film Festival. Niedługo po premierze „Presence” niezależna amerykańska firma Neon nabyła prawa do dystrybucji filmu za „jedyne” pięć milionów dolarów. W 2024 roku stworzona pod kierownictwem Stevena Soderbergha nietypowa ghost story była prezentowana wyłącznie na festiwalach (m.in. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Toronto, Sitges Film Festival, Hamptons International Film Festival) – szeroka kinowa dystrybucja ruszyła dopiero w drugiej połowie stycznia 2025. „Presence” nakręcono ostatnim krzykiem mody firmy Sony, tj. nową wersją lustrzanki cyfrowej z jednym obiektywem, a najlepszym przyjacielem operatora (i zarazem reżysera) na planie był stabilizator do kamer. Najdłuższe sceny były jednak sporym wyzwaniem dla odtwórcy ducha – po ośmiu minutach sterczenia z wyciągniętym przed sobą sprzętem ważącym około pięciu kilogramów, ramiona Soderbergha siłą rzeczy albo krzyczały z bólu, albo zamieniały się w kamień. Ale to nic w porównaniu do wędrówek po schodach wewnętrznych. Operator nie mógł tak po prostu patrzeć pod nogi – aby nie skręcić karku (prawdziwe akcje kaskaderskie) musiał nauczyć się na wyczucie manewrować kamerą, na ślepo kierować ją w upatrzone punkty i intuicyjnie nią obracać. Poszukiwanie „z zamkniętymi oczami” pożądanych kątów nachylenia obrazu, które oczywiście nie od razu przyniosło upragnione rezultaty; nieustraszony operator ma za sobą niejedną nieudaną próbę schodową, niejedno brawurowe przejście po przeklętych stopniach, które nie zostało wykorzystane w jego opowieści o podglądanej rodzinie. Kameralnym dreszczowcu złożonym z niewielkiej ilości cięć (mniej niż sto; dla porównania: w przeciętnym półtoragodzinnym filmie spokojnie można doliczyć się kilkuset cięć) i w ogóle niekorzystającym z dwóch bardzo przydatnych funkcji - przybliżenie i oddalenie - urządzenia rejestrującego obrazy. Spektakl otwiera nieśpieszne przejście, a właściwie lot przez pustawe wnętrze mrocznego budynku, do którego właśnie wchodzi jakaś kobieta. Fantazyjna praca kamery i poruszająca, niegroźna melodia skomponowana przez Zacka Ryana (m.in. „Oskarżona Amanda Knox” Roberta Dornhelma) – później jego partytura nabierze bardziej złowrogiego wydźwięku. Hipnotyczna sekwencja wprowadzająca zakończona ujawnieniem tożsamości eleganckiej przybyszki (agentka nieruchomości) i przedstawieniem rodziny nieświadomie decydującej się na zakup już zajętego domostwa.

Plakat filmu. „Presence” 2024, Extension 765, The Spectral Spirit Company

Sok z żuka” Tima Burtona spotyka „Podglądacza” Michaela Powella. Inna jakość, podobne pomysły. Konwencjonalna opowieść o nawiedzonym domu w niekonwencjonalnej (pierwszoosobowej) narracji filmowej. Przede wszystkim dramat rodzinny, postępująca katastrofa pozornie zapoczątkowana śmiercią nastoletniej Nadii, najlepszej przyjaciółki Chloe Payne (angażujący występ Calliny Liang), ulubienicy zagubionej istoty, która najbezpieczniej czuje się w szafie straumatyzowanej dziewczyny. W każdym razie niemy świadek poplątanego życia Payne'ów traktuje ten mebel jako swój prywatny kącik, miejsce wytchnienia, odseparowania się od problemów pozostałych domowników. Toksycznych relacji, w które niechcący został wciągnięty. Poprzedni właściciel feralnej nieruchomości na amerykańskim przedmieściu? Kowboj zmarły w 1892 roku? A może dziewczyna, która odeszła w latach 20. XXI wieku? Krążą plotki, że popełniła samobójstwo, ale Chloe w to nie wierzy. Dużo bardziej prawdopodobna wydaje jej się oficjalna przyczyna śmierci, wersja ostatecznie przyjęta przez prowadzących śledztwo w tej sprawie, czyli przypadkowe przedawkowanie środków odurzających. W końcu dobrze wie, iż Nadia nie stroniła od narkotyków i chyba podejrzewa, iż - w przeciwieństwie do niej? - zdążyła się uzależnić, wpaść w sidła tego okropnego nałogu, który być może popchnął ją do sięgnięcia po niesprawdzony (zanieczyszczony) towar. Tak czy inaczej, to było pierwsze bliskie spotkanie Chloe ze śmiercią, nikogo więc nie powinno dziwić, że dziewczynie tak trudno się pozbierać, na nowo odnaleźć w tym niebezpiecznym świecie. A przynajmniej wypadałoby okazać więcej zrozumienia rodzonej córce. Rebekah Payne (bezbłędna kreacja Lucy Liu; m.in. „Zemsta po śmierci” Sebastiana Gutierreza) jest tolerancyjną matką... tylko dla Tylera (perfekcyjny debiut Eddy'ego Madaya, według mnie najmocniejszego członka tutejszej obsady aktorskiej, tj. najlepsze wcielenie). Mama zakochana w synu? Chory związek prawdziwą przyczyną rozkładu tej małej komórki społecznej? Pewności nie ma, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że Rebekah chętnie zdradziłaby męża z własnym dzieckiem. Zamieszanego w jakieś ciemne sprawki (przekręty finansowe w miejscu pracy?), w odróżnieniu od niej mocno zaangażowanego w naprawę ich nieciekawej sytuacji rodzinnej, Chrisa (poprawna kreacja Chrisa Sullivana, m.in. „Morgan” Luke'a Scotta, „Uwięziłem diabła” Josha Lobo, „Przejęcie sygnału” Jacoba Gentry'ego, „Agnes” Mickeya Reece'a); postaci, która w zamyśle reżysera i pomysłodawcy „Presence” miała iść pod prąd współczesnej myśli hollywoodzkiej. Przypomnienie kolegom i koleżankom z branży o istnieniu opiekuńczych ojców. To może być dla nich szok, ale czy im się to podoba, czy nie, prawda jest taka, iż nie wszyscy tatusiowie są wyrodni. No dobrze, może nie kryła się za tym krytyka czarno-białego światopoglądu bezwstydnie wciskanego przez „najskuteczniejszych propagatorów poprawności politycznej” (bo poprawne politycznie jest demonizowanie wszystkich ojców...), może odwrócenie tradycyjnych ról w filmowej rodzinie współczesnej było podyktowane wyłącznie chęcią zaskoczenia widza także czymś w gruncie rzeczy niespektakularnym. Zaskoczenia oczywistością: nie każda matka jest ideałem, nie każdy ojciec jest łajdakiem. Chris Payne w odróżnieniu od jego małżonki znajduje czas dla wszystkich dziecka, ale choć nie unika poważnych rozmów z Tylerem (jak Rebekah z Chloe), niektórzy mogą wytknąć mu zbyt szorstkie podejście do syna. Unoszenie się gniewem, wybuchy wściekłości skierowane na niemożliwie rozpieszczonego, złośliwego chłopaka. Zasłużył sobie na jakąś karę, ale czy aby krzyki nie są oznaką bezsilności? Czy nie mądrzej byłoby wysłuchać (i coś doradzić) sfrustrowanego brata i sadystycznego szkolnego dowcipnisia, maminsynka, który już na pierwszy rzut oka nie wygląda na takiego egoistę, za jakiegoś najwidoczniej ma go własny ojciec? Tym bardziej, iż Tyler scenę urządzi dopiero, gdy pogrążona w depresji, twardo wspierana przez tylko jedno z rodziców, siostra zacznie „pleść” o duchu Nadii mieszkającym w ich domu. Swoją drogą, całkiem przydatnym duchu – posprząta pokój (inny zdemoluje, ale to łatwo mu/jej wybaczyć), obudzi, gdy zajdzie jakaś nagła potrzeba. I zaborczym? Nie życzy sobie żadnych gości w pokoju Chloe czy tylko Ryana (świetny West Mulholland znany chociażby z „Mrocznych żniw” Davida Slade'a), jak by nie patrzeć, „prywatnego farmaceuty” dziewczyny aktualnie bardzo podatnej na uzależnienia. Zauroczony dostawca narkotyków, popularny uczeń zmagający się z samotnością? Poszarpana narracja (gwałtowne przeskoki akcji, czasami po kilkusekundowych zaciemnieniach ekranu) i zamierzona destabilizacja kamery (tak zwana technika filmowania z ręki) nierzadko unoszącej się dość wysoko nad podłogą, jakby lewitującej, na dłuższą metę, gdy już wybrzmi ewentualny efekt nowości, mogą utrudniać odbiór. Oszczędne środki wyrazu, nieefekciarska ekspozycja, dość powolny rozwój tajemniczej intrygi fabularnej (obok przeprowadzki do nowego domu wykorzystano jeszcze jeden nieśmiertelny motyw ghost stories, ale czcionka w napisach końcowych nasunęła mi podejrzenie, iż twórcy „Presence” mieli na oku tylko jedną pozycję, iż ich specjalistka od zjawisk paranormalnych miała być ukłonem w stronę „Ducha” Tobe'ego Hoopera) i mniej sekretnej dynamiki rodziny, mnie niezmiernie cieszyły, obawiam się jednak, że tam gdzie ja widziałam oldschoolową elegancję, inni dostrzegą zwykłą biedę/tandetę. choćby w najbardziej intensywnym momencie - skrajnie niewygodna intymność, drastycznie spuentowana. UWAGA SPOILER Zwrot akcji w wątku Ryana bynajmniej mnie nie zaskoczył, co innego spełnienie przepowiedni niezupełnie-medium, rozwiązanie zagadki z oknem (zastanawiam się, dlaczego przerażony duch nie zdecydował się na powtórkę demolki z pokoju Tylera albo po prostu nie spuścił jakiegoś ciężkiego przedmiotu na głowę młodego zwyrodnialca?) i tym bardziej późniejsza sugestia (spojrzenie Stevena Soderbergha), iż dom od początku nawiedzał Tyler – wcześniejszy „ekspercki wykład” w problematycznym domostwie Payne'ów o czasie po tamtej stronie w epilogu „Presence” znacznie zyskuje na znaczeniu; gadka-szmatka okazuje się Kluczową Wskazówką KONIEC SPOILERA.

Eksperymentowania Stevena Soderbergha ciąg dalszy. Subiektywna relacja z domu nawiedzonego przez śmiertelników. Dekonstrukcja starej konwencji gatunkowej. Obawiam się, zbyt skromna, jak na dzisiejsze czasy, ale mnie tam się podobało. Nie tak jak „Panaceum” tego samego reżysera, niemniej mam pozytywny stosunek do tego staroświeckiego widowiska, niskobudżetowego niehorroru o duchu-podglądaczu. „Presence” może i nie jest filmem godnym polecenia (oj tam, recenzje krytyków są całkiem niezłe), osobiście nie miałabym jednak nic przeciwko cudownemu rozmnożeniu współczesnych filmów utrzymanych w takim klimacie. Większej ofercie dla „niepoprawnych fanów” minimalistycznych ghost stories. Z czystej przekory polecam „to coś” pana Soderbergha:)

Idź do oryginalnego materiału