Rebekah
i Chris Payne kupują duży dom na przedmieściu, nie wiedząc, że
mieszka w nim niespokojny duch. Po remoncie wprowadzają się wraz ze
swoimi nastoletnimi dziećmi, faworyzowanym przez matkę Tylerem i
młodszą Chloe, pogrążoną w żalu po stracie najlepszej
przyjaciółki, oficjalnie uznanej za ofiarę przedawkowania
narkotyków. Niewidzialny mieszkaniec codziennie przygląda się
dysfunkcyjnej rodzinie, szczególną uwagą obdarzając jej
najmłodszą członkinię, wyobcowaną dziewczynę, jedyne oparcie
mającą w ojcu. Chloe od początku wyczuwa tajemniczą obecność, a
kiedy zyskuje pewność, iż nieruchomość jest nawiedzona, zaczyna
się zastanawiać, czy nie czuwa nad nią duch najdroższej
przyjaciółki.
 |
Plakat filmu. „Presence” 2024, Extension 765, The Spectral Spirit Company |
Nakręcony
w jedenaście dni w jednym budynku paranormal thriller i
family drama w reżyserii Stevena Soderbergha, twórcy między
innymi „Panaceum” (2013) i
„Niepoczytalnej”
(2018). Pomysł
na scenariusz poddała mu tragiczna historia niejakiej Mimi,
poprzedniej właścicielki nieruchomości, którą kupił ze swoją
drugą żoną, aktorką, modelką i byłą osobowością telewizyjną
Jules Asner. Kobieta zmarła w tym domu, co policja uznała za
samobójstwo, ale sąsiedzi nie mieli wątpliwości, iż została
zamordowana przez własną córkę. A pomoc domowa nowych mieszkańców
nieszczęsnej dzielnicy przysięgała, iż pewnej nocy kątem oka
dostrzegła kobietę przechodzącą z łazienki do sypialni. Kobietę,
która dosłownie rozpłynęła się w powietrzu. Steven Soderbergh,
syn parapsychologa, pogrążył się w myślach o aktualnym położeniu
Mimi. Co czuje, widząc obcych ludzi w swoim domu? I co może z tym
zrobić? To nasunęło mu koncepcję filmu fabularnego w całości
przedstawionego z perspektywy ducha. Wymyślił czteroosobową
dysfunkcyjną rodzinę i zagadkowe wzajemne przyciąganie między
nastoletnią córką i nadnaturalną istotą uwięzioną w zwyczajnym
domu. Pracę nad scenariuszem zakończył po zapisaniu około
dziesięciu stron – najwięcej miejsca zajęły szczegółowe opisy
serii niekonwencjonalnych ujęć, wskazówki dla operatora, który
miał grać ducha (tego zadania podjął się sam Steven Soderbergh; zajął się też montażem)
– i przekazał pałeczkę swojemu dobremu koledze, zaufanemu
współpracownikowi Davidowi Koeppowi (m.in. jeden z
producentów/producentów wykonawczych „Obłędu” Johna
Maybury'ego, „Mroźnego wiatru” Gregory'ego Jacobsa, „Musimy
porozmawiać o Kevinie” Lynne Ramsay). Soderbergh przesłał mu
swój tekst, a wiadomość zwrotna brzmiała: „Wiem, co z tym
zrobić”.
Zdjęcia
główne do „Presence” w reżyserii Stevena Soderbergha i na
podstawie scenariusza Davida Koeppa odbyły się we wrześniu 2023
roku w piętrowej nieruchomości w gminie Cranford w stanie New
Jersey (ekipa miała tymczasową umową - nazwijmy to, pozwolenie na
ową działalność twórczą - z organizatorami wielkiego strajku,
związku aktorów SAG-AFTRA). Budżet produkcji oszacowano na
zaledwie dwa miliony dolarów. Opinia publiczna dowiedziała się o
tym przedsięwzięciu dopiero w grudniu 2023, wraz z informacją, że
pierwszy pokaz „sekretnego filmu” Soderbergha odbędzie się już
w następnym miesiącu na Sundance Film Festival. Niedługo po
premierze „Presence” niezależna amerykańska firma Neon nabyła
prawa do dystrybucji filmu za „jedyne” pięć milionów dolarów.
W 2024 roku stworzona pod kierownictwem Stevena Soderbergha nietypowa
ghost story była prezentowana wyłącznie na festiwalach
(m.in. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Toronto, Sitges Film
Festival, Hamptons International Film Festival) – szeroka kinowa
dystrybucja ruszyła dopiero w drugiej połowie stycznia 2025.
„Presence” nakręcono ostatnim krzykiem mody firmy Sony, tj. nową
wersją lustrzanki cyfrowej z jednym obiektywem, a najlepszym
przyjacielem operatora (i zarazem reżysera) na planie był
stabilizator do kamer. Najdłuższe sceny były jednak sporym
wyzwaniem dla odtwórcy ducha – po ośmiu minutach sterczenia z
wyciągniętym przed sobą sprzętem ważącym około pięciu
kilogramów, ramiona Soderbergha siłą rzeczy albo krzyczały z
bólu, albo zamieniały się w kamień. Ale to nic w porównaniu do
wędrówek po schodach wewnętrznych. Operator nie mógł tak po
prostu patrzeć pod nogi – aby nie skręcić karku (prawdziwe akcje
kaskaderskie) musiał nauczyć się na wyczucie manewrować kamerą,
na ślepo kierować ją w upatrzone punkty i intuicyjnie nią
obracać. Poszukiwanie „z zamkniętymi oczami” pożądanych kątów
nachylenia obrazu, które oczywiście nie od razu przyniosło
upragnione rezultaty; nieustraszony operator ma za sobą niejedną
nieudaną próbę schodową, niejedno brawurowe przejście po
przeklętych stopniach, które nie zostało wykorzystane w jego
opowieści o podglądanej rodzinie. Kameralnym dreszczowcu złożonym
z niewielkiej ilości cięć (mniej niż sto; dla porównania: w
przeciętnym półtoragodzinnym filmie spokojnie można doliczyć się
kilkuset cięć) i w ogóle niekorzystającym z dwóch bardzo
przydatnych funkcji - przybliżenie i oddalenie - urządzenia
rejestrującego obrazy. Spektakl otwiera nieśpieszne przejście, a
właściwie lot przez pustawe wnętrze mrocznego budynku, do którego
właśnie wchodzi jakaś kobieta. Fantazyjna praca kamery i
poruszająca, niegroźna melodia skomponowana przez Zacka Ryana
(m.in. „Oskarżona Amanda Knox” Roberta Dornhelma) – później
jego partytura nabierze bardziej złowrogiego wydźwięku.
Hipnotyczna sekwencja wprowadzająca zakończona ujawnieniem
tożsamości eleganckiej przybyszki (agentka nieruchomości) i
przedstawieniem rodziny nieświadomie decydującej się na zakup już
zajętego domostwa.
 |
Plakat filmu. „Presence” 2024, Extension 765, The Spectral Spirit Company |
„Sok
z żuka” Tima Burtona spotyka
„Podglądacza”
Michaela Powella.
Inna jakość, podobne pomysły. Konwencjonalna opowieść o
nawiedzonym domu w niekonwencjonalnej (pierwszoosobowej) narracji
filmowej. Przede wszystkim dramat rodzinny, postępująca katastrofa
pozornie zapoczątkowana śmiercią nastoletniej Nadii, najlepszej
przyjaciółki Chloe Payne (angażujący występ Calliny Liang),
ulubienicy zagubionej istoty, która najbezpieczniej czuje się w
szafie straumatyzowanej dziewczyny. W każdym razie niemy świadek
poplątanego życia Payne'ów traktuje ten mebel jako swój prywatny
kącik, miejsce wytchnienia, odseparowania się od problemów
pozostałych domowników. Toksycznych relacji, w które niechcący
został wciągnięty. Poprzedni właściciel feralnej nieruchomości
na amerykańskim przedmieściu? Kowboj zmarły w 1892 roku? A może
dziewczyna, która odeszła w latach 20. XXI wieku? Krążą plotki,
że popełniła samobójstwo, ale Chloe w to nie wierzy. Dużo
bardziej prawdopodobna wydaje jej się oficjalna przyczyna śmierci,
wersja ostatecznie przyjęta przez prowadzących śledztwo w tej
sprawie, czyli przypadkowe przedawkowanie środków odurzających. W
końcu dobrze wie, iż Nadia nie stroniła od narkotyków i chyba
podejrzewa, iż - w przeciwieństwie do niej? - zdążyła się
uzależnić, wpaść w sidła tego okropnego nałogu, który być
może popchnął ją do sięgnięcia po niesprawdzony
(zanieczyszczony) towar. Tak czy inaczej, to było pierwsze bliskie
spotkanie Chloe ze śmiercią, nikogo więc nie powinno dziwić, że
dziewczynie tak trudno się pozbierać, na nowo odnaleźć w tym
niebezpiecznym świecie. A przynajmniej wypadałoby okazać więcej
zrozumienia rodzonej córce. Rebekah Payne (bezbłędna kreacja Lucy
Liu; m.in. „Zemsta po śmierci” Sebastiana Gutierreza) jest
tolerancyjną matką... tylko dla Tylera (perfekcyjny debiut Eddy'ego
Madaya, według mnie najmocniejszego członka tutejszej obsady
aktorskiej, tj. najlepsze wcielenie). Mama zakochana w synu? Chory
związek prawdziwą przyczyną rozkładu tej małej komórki
społecznej? Pewności nie ma, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że
Rebekah chętnie zdradziłaby męża z własnym dzieckiem.
Zamieszanego w jakieś ciemne sprawki (przekręty finansowe w miejscu
pracy?), w odróżnieniu od niej mocno zaangażowanego w naprawę ich
nieciekawej sytuacji rodzinnej, Chrisa (poprawna kreacja Chrisa
Sullivana, m.in.
„Morgan”
Luke'a Scotta,
„Uwięziłem diabła”
Josha Lobo, „Przejęcie sygnału”
Jacoba Gentry'ego,
„Agnes”
Mickeya Reece'a); postaci, która w zamyśle reżysera i pomysłodawcy
„Presence” miała iść pod prąd współczesnej myśli
hollywoodzkiej. Przypomnienie kolegom i koleżankom z branży o
istnieniu opiekuńczych ojców. To może być dla nich szok, ale czy
im się to podoba, czy nie, prawda jest taka, iż nie wszyscy
tatusiowie są wyrodni. No dobrze, może nie kryła się za tym
krytyka czarno-białego światopoglądu bezwstydnie wciskanego przez
„najskuteczniejszych propagatorów poprawności politycznej” (bo
poprawne politycznie jest demonizowanie wszystkich ojców...), może
odwrócenie tradycyjnych ról w filmowej rodzinie współczesnej było
podyktowane wyłącznie chęcią zaskoczenia widza także czymś w
gruncie rzeczy niespektakularnym. Zaskoczenia oczywistością: nie
każda matka jest ideałem, nie każdy ojciec jest łajdakiem. Chris
Payne w odróżnieniu od jego małżonki znajduje czas dla wszystkich
dziecka, ale choć nie unika poważnych rozmów z Tylerem (jak
Rebekah z Chloe), niektórzy mogą wytknąć mu zbyt szorstkie
podejście do syna. Unoszenie się gniewem, wybuchy wściekłości
skierowane na niemożliwie rozpieszczonego, złośliwego chłopaka.
Zasłużył sobie na jakąś karę, ale czy aby krzyki nie są oznaką
bezsilności? Czy nie mądrzej byłoby wysłuchać (i coś doradzić)
sfrustrowanego brata i sadystycznego szkolnego dowcipnisia,
maminsynka, który już na pierwszy rzut oka nie wygląda na takiego
egoistę, za jakiegoś najwidoczniej ma go własny ojciec? Tym
bardziej, iż Tyler scenę urządzi dopiero, gdy pogrążona w
depresji, twardo wspierana przez tylko jedno z rodziców, siostra
zacznie „pleść” o duchu Nadii mieszkającym w ich domu. Swoją
drogą, całkiem przydatnym duchu – posprząta pokój (inny
zdemoluje, ale to łatwo mu/jej wybaczyć), obudzi, gdy zajdzie jakaś
nagła potrzeba. I zaborczym? Nie życzy sobie żadnych gości w
pokoju Chloe czy tylko Ryana (świetny West Mulholland znany
chociażby z
„Mrocznych żniw”
Davida Slade'a), jak by nie
patrzeć, „prywatnego farmaceuty” dziewczyny aktualnie bardzo
podatnej na uzależnienia. Zauroczony dostawca narkotyków, popularny
uczeń zmagający się z samotnością? Poszarpana narracja
(gwałtowne przeskoki akcji, czasami po kilkusekundowych
zaciemnieniach ekranu) i zamierzona destabilizacja kamery (tak zwana
technika filmowania z ręki) nierzadko unoszącej się dość wysoko
nad podłogą, jakby lewitującej, na dłuższą metę, gdy już
wybrzmi ewentualny efekt nowości, mogą utrudniać odbiór.
Oszczędne środki wyrazu, nieefekciarska ekspozycja, dość powolny
rozwój tajemniczej intrygi fabularnej (obok przeprowadzki do nowego
domu wykorzystano jeszcze jeden nieśmiertelny motyw ghost
stories, ale czcionka w napisach końcowych nasunęła mi
podejrzenie, iż twórcy „Presence” mieli na oku tylko jedną
pozycję, iż ich specjalistka od zjawisk paranormalnych miała być
ukłonem w stronę „Ducha” Tobe'ego Hoopera) i mniej sekretnej
dynamiki rodziny, mnie niezmiernie cieszyły, obawiam się jednak, że
tam gdzie ja widziałam oldschoolową elegancję, inni dostrzegą
zwykłą biedę/tandetę. choćby w najbardziej intensywnym momencie -
skrajnie niewygodna intymność, drastycznie spuentowana. UWAGA
SPOILER Zwrot akcji w wątku Ryana bynajmniej mnie nie zaskoczył,
co innego spełnienie przepowiedni niezupełnie-medium, rozwiązanie
zagadki z oknem (zastanawiam się, dlaczego przerażony duch nie
zdecydował się na powtórkę demolki z pokoju Tylera albo po prostu
nie spuścił jakiegoś ciężkiego przedmiotu na głowę młodego
zwyrodnialca?) i tym bardziej późniejsza sugestia (spojrzenie
Stevena Soderbergha), iż dom od początku nawiedzał Tyler –
wcześniejszy „ekspercki wykład” w problematycznym domostwie
Payne'ów o czasie po tamtej stronie w epilogu „Presence”
znacznie zyskuje na znaczeniu; gadka-szmatka okazuje się Kluczową
Wskazówką KONIEC SPOILERA.
Eksperymentowania
Stevena Soderbergha ciąg dalszy. Subiektywna relacja z domu
nawiedzonego przez śmiertelników. Dekonstrukcja starej konwencji
gatunkowej. Obawiam się, zbyt skromna, jak na dzisiejsze czasy, ale
mnie tam się podobało. Nie tak jak „Panaceum” tego samego
reżysera, niemniej mam pozytywny stosunek do tego staroświeckiego
widowiska, niskobudżetowego niehorroru o duchu-podglądaczu.
„Presence” może i nie jest filmem godnym polecenia (oj tam,
recenzje krytyków są całkiem niezłe), osobiście nie miałabym
jednak nic przeciwko cudownemu rozmnożeniu współczesnych filmów
utrzymanych w takim klimacie. Większej ofercie dla „niepoprawnych
fanów” minimalistycznych ghost stories. Z czystej przekory
polecam „to coś” pana Soderbergha:)