Prawda czy fikcja? Ojcem jest ten, kto wychował, a nie kto zrodził.

polregion.pl 11 godzin temu

— Dawniej nie było tych testów DNA — westchnęła niedawno moja przyjaciółka. — Ludzie żyli, wychowywali dzieci, budowali rodziny. Kto na kogo tam patrzył, czy podobny czy nie — to były tylko babcine gadki. A teraz? Jeden test i całe życie wali się w gruzy! Powiedz mi, po komu ta prawda? Prawda, która niszczy życie?

I opowiedziała mi pewną historię. Taką, po której sama nie mogłam spać spokojnie przez tydzień.

Żyła sobie młoda rodzina. Najzwyklejsza w świecie — on, ona i pięcioletni synek. Żyli jak w bajce. Mąż kochał żonę, uwielbiał dziecko. Pracował, starał się, snuł plany. Małego Kacperka nosił na barana, zabierał na trening piłki nożnej, czytał bajki na dobranoc. Babcie i dziadkowie rozpływali się nad wnukiem. Rodzina — jak z reklamy. Aż do dnia, gdy przyszła tragedia.

Pewnego dnia chłopiec począł skarżyć się na bóle. Raz zawroty głowy, raz nogi jak z waty, raz taka słabość, iż z łóżka nie mógł wstać. Lekarze — jeden za drugim, badania, wyniki, znów badania… Ale diagnozy brak. Aż w końcu jeden specjalista skierował ich do genetyka.

Tam posypały się pytania: kto w rodzinie chorował, jakie choroby dziedziczne występują, czy ktoś miał podobne objawy? Rodzice wzruszali ramionami — nikt, nic takiego nigdy się nie zdarzyło! Dopytali babć i dziadków — wszystko czyste.

— Dziwne — mówił lekarz. — Bardzo dziwne. U mnie w trzydziestoletniej praktyce nie było ani jednego przypadku, żeby taka choroba nie miała choć jednego potwierdzonego nosiciela w rodzinie. To nie bierze się znikąd. W teorii — może, ale w praktyce… To pierwszy raz. Niezwykłe…

I z każdym nowym lekarzem to samo: „Choroba dziedziczna? Kto chorował? Nikt? To niemożliwe!”. Ojciec chłopca tracił cierpliwość. I w końcu — w tajemnicy, bez słowa dla żony — poszedł i zrobił test DNA. Wynik przeszył go jak sztylet.

To nie był jego syn.

Żona, ujrzawszy w jego ręku kartkę z wynikiem, zdrętwiała. Potem wybuchnęła płaczem. I przyznała: tak, był jeden raz. Przed ślubem. Gdy się poznali, wszystko było jeszcze niepewne. Przypadek. Pomyłka. Była pewna, iż dziecko jest od niego.

Zaczął się koszmar. Kłótnie. Krzyki. Ręce się trzęsły, słowa nie chciały się układać. Rozwód załatwili w tydzień. Babcia chłopca – mama ojca – dostała zawału. Dziadek trafił do szpitala z arytmią. Mały Kacperek nic nie rozumiał. Jeszcze wczoraj tata nosił go na rękach i obiecywał wycieczkę do zoo, a dziś nie odbiera telefonów. Nie przychodzi. Nie woła. Dlaczego babcia Hela nagle mówi, iż jest jej obcy?

— Powiedz mi — szepnęła moja przyjaciółka, wpatrując się w okno — po co on to zrobił? Żył przecież, było dobrze. Kochał dziecko, wychowywał. No może, wątpliwości, coś tam zgrzytało… i przeszłoby samo. To stało się za szybko. Nie trzeba było znać prawdy. Ta prawda nikomu nie pomogła. Zniszczyła wszystko.

Milczałam. A ona ciągnęła dalej:

— Kobieta by przecież zaprzeczyła. A lekarze sami mówili — teoretycznie choroba może pojawić się nagle. I tyle. A on co? Teraz dziecko bez ojca. Żona bez męża. Rodzice w szpitalu. Wszyscy cierpią. Po co? Żeby poznać prawdę?

Od tamtej pory często myślę o tej historii. Co lepsze — żyć w niepewności czy dowiedzieć się, iż twoje życie było kłamstwem? Czy to zmieni twoją miłość do dziecka? A jeżeli i tak jest twoim synem — wychowałeś go, kochałeś, byłeś tatą… czy naprawdę obce geny mają znaczenie?

Trudno powiedzieć. Każdy ma swoją prawdę. Ale wciąż słyszę słowa mojej przyjaciółki:

— Tata to nie ten, kto dał geny, ale ten, kto został.

Idź do oryginalnego materiału