Pragnienie doskonałości – „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” [RECENZJA]

filmawka.pl 3 miesięcy temu

Pradawne zło powróciło! Tym razem jeszcze groźniejsze i bardziej zwodnicze, niż przed dwoma laty, a zwykłemu śmiertelnikowi ciężko ocenić, za jaką postacią będzie się kryło. Przed niektórymi ukaże się w formie drugiego sezonu popularnego serialu, spędzającego im sen z powiek swym odbieganiem od Tolkienowskiego pierwowzoru. Dla innych będą nim natomiast wierni wyznawcy samego zainteresowanego. Czy to nie najlepszy dowód na to, jak wielce podstępne są Pierścienie Władzy?

Jest w tym coś poetyckiego, iż serial Amazona od samego początku splątany jest swym losem z konkurencyjnym Rodem Smoka. Pierwsze sezony obu seriali debiutowały w tym samym czasie, a widzowie błyskawicznie wyłonili w tym pojedynku zwycięzcę. Smoki wygrały, obracając Pierścienie w proch. Dawne HBO Max musiało więc jedynie utrzymać swój wysoki poziom i z takim nastawieniem pracować nad kontynuacją. Pierścienie Władzy zaś – wyciągnąć wnioski i pogodzić się z chłodnym przyjęciem. Zwłaszcza, iż zbliżał się czas na rewanż. Ten zakończył się walkowerem, bo drugi sezon ze świata Targaryenów drastycznie obniżył loty i ułatwił zadanie konkurentowi (o czym możecie przeczytać w naszej recenzji). Czy Amazon skorzystał z tej okazji? I tak, i nie.

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

Zanim jednak do tego przejdę, muszę zaznaczyć, iż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak mocno nieprzychylne opinie krążą na temat Pierścieni Władzy w eterze. Z niektórymi po części się zgadzam, jednak bywają i takie, z którymi nie ma się choćby zbytnio co sprzeczać. Zmasowana i często nieuzasadniona krytyka to coś, z czym serial mierzył się, zanim w ogóle jeszcze zawitał na ekrany. Skąd wziął się tak negatywny odbiór? Czy to wina tej „poprawności politycznej”, o której możemy przeczytać na każdym forum? Odbieganie od dzieł Tolkiena i interpretowanie niektórych wątków po swojemu? Igranie ze świętością?

Przede wszystkim jest to pokłosie tego, jak krystalicznie nieskazitelne było do tej pory uniwersum Władcy Pierścieni w popkulturze. Znakomita trylogia, być może i najlepsza w historii, zmieniająca postrzeganie gatunku oraz druga, nieco słabsza, choć wciąż tworzona przez tę samą ekipę, z Peterem Jacksonem na czele. Świat Tolkiena stał więc przez wiele lat niepokonany na piedestale, podczas gdy multum innych franczyz zdążyło niejednokrotnie się już potknąć. Nie pomagał w tym fakt, iż mianowany opus magnum Tolkiena Silmarillion nazywany jest także jego „biblią”. I niektórzy zbyt dosadnie wzięli sobie to sformułowanie do serca.

Dlaczego w ogóle o tym wspominam? Nie będę tu owijał w bawełnę: jestem fanem pierwszego sezonu, choćby pomimo ogromu wad, które zawiera. Poczułem, iż to serialowe Śródziemie żyje pełną parą i z przyjemnością wyczekiwałem na każdy, kolejny odcinek. Duża w tym była zasługa oprawy wizualnej, która faktycznie momentami przewyższała wszystko, co do tej pory mieliśmy okazję widywać na małym ekranie. Absurdalny budżet czuć było pełną piersią. Ekspozycja kolejnych, legendarnych lokacji przynosi uśmiech na twarzy, a niektóre sceny aż chciałoby się zobaczyć na kinowym ekranie. Jednym z najmocniejszych elementów pierwszego sezonu był również Bear McCreary, który dokonał dla mnie niemożliwego i stworzył soundtrack w stu procentach oddający klimat Władcy Pierścieni. Owszem, Howard Shore to to nie jest, ale ma on zadatki na zostanie jego godnym następcą.

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

Drugi sezon startuje z tego samego pułapu, na jakim nas zostawił. Pierścienie elfów zostały wykute, a Galadriela, chcąc nie chcąc, musi przełknąć gorycz porażki, jaką było niefortunne zaufanie podającemu się za Halbranda Sauronowi. Ten nie postanawia spoczywać na laurach i już planuje wykucie kolejnych pierścieni, z pomocą niesamowicie uzdolnionego, choć trochę zbyt łatwowiernego Lorda Celebrimbora. Elfowie muszą zadecydować, czy wykute już trzy pierścienie będą ich sojusznikiem, czy też wrogiem w ratowaniu całego Śródziemia. Co do tego wątpliwości ma Elrond, który nie jest w stanie zaufać czemukolwiek, co znajdowało się tak blisko sługi Morgotha. czasu w debaty jednak nie ma, bo wróg nie śpi. Pod postacią Annatara (Pana Darów) zaszył się w Eregionie, wykorzystując do swych celów zarówno Celebrimbora, jak i niczego nieświadomych krasnoludów z Khazad-dúm. Nad tym wszystkim wiszą dodatkowe, czarne chmury w postaci Adara, jego armii orków i ogromnej chęci zemsty na Sauronie.

Serial ponownie z niezwykłą starannością pielęgnuje swój wysoki poziom audiowizualny. Czołówka uległa zmianie na plus, pojawiły się bardziej przemyślane, statyczne kadry, co w pierwszym sezonie czasami stanowiło kłopot, a dodatkowo dołączyły do tego sceny batalistyczne, które naprawdę chciałoby się oglądać na dużym ekranie. Takich bitew nie uświadczyliśmy w serialach od wielu lat. Ten element absolutnie deklasuje tegoroczny Ród Smoka. Tam skończyło się zaledwie na obietnicach i widz musiał obejść się smakiem. Amazon w tym konkretnym aspekcie serwuje nam prawdziwą ucztę.

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

Nie byłbym sobą, nie poświęcając przynajmniej jednego akapitu ścieżce dźwiękowej. Bear McCreary korzysta z tego, czym zadowolił fanów w pierwszym sezonie, jednak na tym nie zaprzestaje. Bawi się motywami, tworząc wariacje na ich temat i modyfikując je na wszelkie sposoby. Godnym podziwu jest fakt, iż nie wybiera on bezpiecznej opcji i postanawia choćby poeksperymentować z nieco odmiennymi stylami. Od jakiegoś czasu staje się to popularne między innymi w uniwersum Gwiezdnych Wojen, gdzie kompozytorzy w serialach często odchodzą od instrumentalnego brzmienia, którym zaszczycił markę John Williams i zabierają się za bardziej nowoczesne, elektroniczne dźwięki. Tutaj kompozytor poszedł o krok dalej i połączył metalowe brzmienie z growlingiem Jensa Kidmana i maszerującą do niego armią orków. Na papierze brzmi to okropnie. Na głośnikach – nieprzerwanie, od kiedy tylko zawitał na Spotify.

Trzeba przyznać, iż twórcy, konfrontując się z ogromną falą krytyki, pozytywnie zaskoczyli i wyciągnęli wnioski. Nie wszystkie, co prawda, ale często te najważniejsze. Ponieważ największym wrogiem Pierścieni Władzy wcale nie jest różnorodność obsadowa, jak próbują nam niektórzy wmówić, a ich zbyteczna wielowątkowość. To sidła, zarzucone już na samym starcie, z których ciężko będzie się uwolnić tej produkcji aż do samego końca. Pierwszy sezon całkowicie się w nie zaplątał, przez co na ekranie gwałtownie zawitał chaos – a co gorsza – połowa wątków zaczęła wydawać nam się kompletnie zbędna. To był również mój największy zarzut odnośnie pierwszego sezonu. Doskonale bawiłem się, oglądając losy Khazad-dúm i z niemałą frustracją przyjmowałem fakt żonglowania wątkiem na zmianę np. z wątkiem Númenoru. Jaki wniosek nasuwa się nam na myśl, gdy jesteśmy bardzo wciągnięci w jedną opowieść i nagle pojawia się ta druga, kompletnie nieangażująca? Czy to oznacza, iż ta pierwsza została świetnie napisana, czy właśnie ta druga tak koncertowo położona?

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

Niezależnie od odpowiedzi, drugi sezon stara się wyregulować te szkodzące całości kontrasty, choć wciąż są one klarownie widoczne. Tym najbardziej angażującym wątkiem jest tutaj wykuwanie pierścieni w Eregionie, w towarzystwie wspaniałego duetu Lorda Celebrimbora i pociągającego za elfickie sznurki Annatara/Saurona. Ta dwójka to siła napędowa sezonu i najlepsza decyzja fabularna, jaką podjęli twórcy. Charlie Vickers w swej „nowej” roli sprawdza się znakomicie i aż trudno uwierzyć, iż to ten sam aktor, który w pierwszym sezonie wcielał się w Halbranda. Muszę przyznać, iż wcześniej kompletnie mnie do siebie nie przekonał. Jego postać wydawała mi się po prostu nieciekawa, a i aktorsko za bardzo nie zachwycał. Jako Annatar jest natomiast doskonały i oferuje wszystko to, czego oczekiwałbym po odtwórcy tak złożonej roli. Jest absolutnie zwodniczy, a przy tym wyjątkowo czarujący. W jego oczach raz tli się życie, a raz bezlitosna, zimna śmierć. Najlepiej oddaje ten charakter opanowana do perfekcji mimika, często dająca nam do zrozumienia, iż nie mamy do czynienia z byle śmiertelnikiem.

Charles Edwards to tymczasem mój ulubiony casting w całym serialu. Być może nie było to zamierzone działanie, ale obsadzenie w roli dobrodusznego władcy Eregionu sympatycznego, nieco starszego Brytyjczyka okazało się strzałem w dziesiątkę. Z perspektywy widza Celebrimborowi nie sposób nie zaufać, nie kibicować i nie martwić się o jego los. Zwłaszcza, iż ten jest bardzo dobrze znany nie tylko czytelnikom, ale również zaznajomionym z grą Shadow of Mordor i jej kontynuacją. Z bólem serca obserwuje się, jak pochłania go wir szaleństwa i manipulacji, którymi częstuje go Sauron.

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

Świetnie poradził sobie również wątek krasnoludów w Khazad-dúm, który przez wielu był nazywany najjaśniejszym punktem pierwszego sezonu. Nic w tym dziwnego! Owain Arthur jako książę Durin to krasnolud z krwi i kości, już samą aparycją sprzedający widzowi swoją postać. Jego burzliwa relacja z ojcem rośnie w siłę, gdy do gry wchodzi siedem błyskotek z Eregionu i następująca po nich chciwość. O tym, jak złudna jest ona dla krasnoludów mieliśmy się już okazję przekonać dzięki trylogii Hobbita. Tutaj zostało nam to podane w nieco innej oprawie, okraszone tytułowymi pierścieniami władzy. Dodatkowo wątek ten posiada dwa asy w rękawie. Jednym z nich jest to, jak istotną rolę odgrywa w historii wykuwania pierścieni. Drugi kryje się głęboko w kopalniach i zwiastuje ogromne niebezpieczeństwo dla wszystkich mieszkańców góry.

Reszta elfów, z Galadrielą i Elrondem na czele, musi za wszelką cenę dotrzeć do Eregionu i uratować nieświadomego zagrożenia Celebrimbora. Morfydd Clark i Robert Aramayo w końcu zaczynają jakoś radzić sobie w duecie i wynikająca z odmiennych poglądów na temat korzystania z elfickich pierścieni niezgoda dodaje im wigoru, którego tak bardzo brakowało w pierwszym sezonie. Aramayo przynajmniej mógł się wykazać podczas wizyt w Khazad-dúm, bo odtwórczyni Galadrieli nie bez powodu krytykowana była za swą dziwną interpretację tej postaci. Tyle dobrze, iż tam, gdzie Galadriela uczy się na błędach, tam stara się to robić również Clark. Po drugiej stronie barykady jest zmierzająca do Eregionu armia orków i dowodzący nimi Adar. To postać stworzona na potrzeby serialu i dowód, iż nie trzeba ściśle trzymać się tego, co widnieje na kartkach papieru. Przywódca orków bez wątpienia jest w czołówce najlepiej rozpisanych postaci, zaślepiony wizją zemsty na Sauronie, chcący sprawiedliwości dla swoich „dzieci”. Jednocześnie prowadzi je na niechybną zgubę. Zrozumiałe są jego motywacje, a odbiór postaci nieco inaczej pomaga nam spoglądać na całą rasę orków. Zmiana castingowa również wyszła tu na plus. Sam Hazeldine wypada w roli Adara znacznie lepiej niż jego poprzednik i jest bardziej wiarygodny w swoich działaniach. Losy elfów i Adara łączą się we wspomnianych już wcześniej scenach batalistycznych, dlatego mimo wielu zgrzytów, które atakują nas podczas obserwowania przygód tej trójki, takich jak nieco zmarnowany potencjał Damroda czy mocno abstrakcyjna droga Galadrieli i Elronda do Eregionu, kulminacja przynosi całkowite odkupienie wszystkich win i można na nie przymknąć oko.

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

O wiele gorzej jest w pozostałych perypetiach Śródziemia. Nori, Poppy i Nieznajomy byli mi całkowicie obojętni i naprawdę powątpiewałem, iż cokolwiek będzie w stanie to zmienić. I chyba najgorsze jest to, jak spora była na to szansa! Odkrywanie tożsamości czarodzieja zostało tutaj naładowane legendarną postacią Toma Bombadila i kryjącego się w cieniach Mrocznego Czarodzieja. Szkoda tylko, iż został on tak nieudolnie poszatkowany i po tak ogromnych odstępach, czasami większych niż jeden odcinek, człowiek zapomina, o czym to wszystko w ogóle było. Tak samo wypada wątek Númenoru, który… jest. Nie wiem, co więcej można o nim opowiedzieć. Historia stworzonej przez Valarów wyspy była w pierwszym sezonie potraktowana po macoszemu i stanowiła zaledwie tło dla przypadkowo trafiających tam Galadrieli i Halbranda. I niestety, wciąż za takie tło robi. Podczas gdy cała reszta wątków wyraźnie zmierza ku klarownemu złączeniu w, zapewne, finałowym sezonie, ten desperacko próbuje je dogonić. Śródziemie zagrożone, a ci się bawią w (kolejne porównanie, wybaczcie) Ród Smoka, tylko bez smoków. Walka o władzę, w której od razu twórcy każą ci lubić jednych, a drugich nie. Bo ci drudzy są niemili. Jedynym, co jakkolwiek przyciąga tam uwagę widza, jest Lloyd Owen w roli Elendila. Doskonały casting, który sprawdziłby się również w trylogiach Jacksona.

I gdzieś tam, na szarym końcu, mamy wątek Isildura. Bohater dostał chyba trzy sceny na przestrzeni ośmiu godzinnych odcinków. To zatrważająco mało, gdy chcemy opowiedzieć o jednej z najważniejszych postaci drugiej ery Śródziemia. Ciężko tu w ogóle mówić o jakiejkolwiek sympatii do tego bohatera, gdy nie spędziliśmy z nim choćby piętnastu minut. W dodatku mamy tam zapodany wątek romantyczny, który jest absurdalny. Piekielnie absurdalny, zważając na łączące go okoliczności. jeżeli Isildur ma w decydującym momencie sięgnąć po złamany miecz swego ojca i pokonać Saurona, to ktoś musiałby zacząć nad tym pracować. Na razie w takim starciu bardziej kibicowałbym samemu Sauronowi.

fot. „Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy” / materiały prasowe Amazon

Czy słabsze wątki mają jeszcze jakąś przyszłość w Pierścieniach Władzy? A może twórcy powinni spisać je na straty i skupić się na tych najbardziej udanych? Choć ta druga opcja wydaje się wygodniejsza, to coś mi mówi, iż Amazon pójdzie tutaj w zaparte. I bardzo dobrze. Fala krytyki przyczyniła się do tego, iż drugi sezon jest znacznie lepszy od debiutu i daje nadzieje na to, iż z każdym sezonem będziemy coraz bardziej onieśmielani blaskiem najdroższego serialu w historii. Ta wizja Śródziemia jest niezwykle ambitna i pełna niespodzianek, niekiedy zostawiając nas z refleksją na temat możliwości świata telewizji. Musimy tylko pamiętać, tak, jak nasi bohaterowie, by nie dać się zwieść pierścieniom. Ani ich pokusom, ani ich przekleństwu. W końcu gdy jedni odpływają na widok złotej otoczki, drudzy dostrzegają w niej zaledwie niedoskonałości. Zapytam więc jeszcze raz: czy to nie najlepszy dowód na to, jak wielce podstępne są Pierścienie władzy?

Korekta: Anna Czerwińska

Idź do oryginalnego materiału