Mam na imię Krystyna i chcę opowiedzieć wam historię, która męczy mnie od lat. Może gdy ją wyrzucę z siebie, poczuję ulgę.
Moja rodzina nigdy nie była wzorem harmonii. Mieszkaliśmy w Lublinie, a od dzieciństwa widziałam, jak między dorosłymi ciągną się urazy, plotki, alkohol i upokorzenia. Mama ma siostrę — Agnieszkę. Jej syn, mój brat cioteczny Marek, ożenił się z dziewczyną, której wierność pozostawiała wiele do żyścia. Zdrady były na porządku dziennym, kłótnie głośne, a rozwód krótkotrwały — wciąż wracali do siebie, jakby byli od siebie uzależnieni. Mieli dwoje dzieci, ale miłości w tym związku nie przybywało. A ciocia Agnieszka? Ciężko uzależniona od alkoholu, od lat nie mogła utrzymać żadnej pracy. Ciągłe ciągi, zwolnienia — cała rodzina dawno machnęła na nią ręką.
Pewnego dnia żona Marka trafiła do szpitala z powodu ciężkich problemów z nerkami. Kiedyś, gdy z mamą odwiedziłyśmy babcię — Jadwigę Nowak, ta opowiedziała nam o chorobie synowej. Mama odparła wtedy ostro: „Trzeba myśleć głową, a nie tym, co niżej”. Wzruszyłyśmy ramionami i pewnie gwałtownie byśmy o tym zapomniały, ale babcia, będąc osobą bezpośrednią, przekazała każde słowo tej kobiecie. I zaczęło się.
Szturm na całą okolicę. Ciocia, pijana w sztok, rzuciła się na mamę, broniąc synowej, jakby ta była jej własną córką. Nie wdawałyśmy się w sprzeczki, po prostu wyszłyśmy. Ale najgorsze było później — babcia stanęła po stronie Agnieszki i jej rodziny. Przestała do nas dzwonić, przestała zapraszać. Jakbyśmy przestały istnieć. Mama jeszcze próbowała utrzymywać kontakt, ale ja… ja odcięłam się wtedy. Postanowiłam: nie chcę mieć nic wspólnego z tą pijaną rodziną ani z tymi, którzy potrafią tak łatwo wymazać cię z życia.
Minęło osiem lat. Babcia niedługo skończy osiemdziesiątkę. Ostatnio zadzwoniła do mamy i ze łzami prosiła o wybaczenie. Mama oczywiście wybaczyła — to przecież jej matka. Zawsze była dobroduszna. Ale ja… ja nie potrafię.
Mam teraz małą córeczkę. Moje szczęście, moje słoneczko. Mama wspomniała o niej babci, a ta, drżącym głosem, zaczęła błagać chociaż o zdjęcie. Mówiła, iż marzy, by zobaczyć prawnuczkę, iż co noc modli się, by Bóg dał jej szansę spojrzeć na nią choć przez chwilę. Ale ja się nie zgodziłam. Stanowczo.
Nie z zemsty, nie. Tylko dlatego, iż w moim sercu wciąż jest ta rana. Bo wciąż boli mnie wspomnienie, jak nas zdradziła, jak mama płakała, nie rozumiejąc, co zrobiła źle. Bo babcia pokazała mi wtedy, iż więzy krwi nie zawsze oznaczają miłość — czasem to wybór. A ona wybrała nie nas.
Nie wiem, czy postępuję słusznie. Mama mówi: „Nie chowaj urazy, Krysiu, to już stara, zmęczona kobieta, chce tylko odejść w spokoju”. Ale w środku wszystko się buntuje. Nie wiem, czy będzie jeszcze czas, może jutro będzie za późno… ale ja nie jestem gotowa.
Powiedzcie… wy byście wybaczyli?