„Powrót na obce progi”
Kinga śpiewała z euforii – w końcu miała własne mieszkanie. Nie pokój w komunale, nie kąt u zrzędliwej sublokatorki, ale prawdziwe dwupokojowe lokum na jednym z osiedli w Łodzi. Bez Halin Wiesławów, wyłączających światło o jedenastej i wrzeszczących pod drzwiami, by „do cholery wzięła krótszy prysznic”. Bez ciotek, kontrolujących każdy jej krok. Tylko ona i swobodny oddech dorosłości.
Mieszkanie pomogli kupić rodzice, sprzedając stary lokal po zmarłej ciotce. Kinga zrobiła remont, urządziła po swojemu i zaprosiła przyjaciółkę Olę na housewarming. Siedziały, śmiały się, piły herbatę z ciastem. Potem Kinga postanowiła odprowadzić Olę na dół. Otworzyły drzwi, wyszły na klatkę schodową – i nagle, między piętrami, dostrzegły kobietę. Siedziała na stopniu, spokojnie jadła kanapkę, obok leżała podniszczona torba.
– Przepraszam, ale… pani tu mieszka? – zdziwiła się Kinga.
Kobieta zawstydziła się, przełknęła.
– Ja… Danuta Marianowa. Mieszkałam tu kiedyś. To pana mieszkanie… czy to nie moje dawne?
Kinga rozpoznała ją – tak, to właśnie ta kobieta sprzedała lokal kilka miesięcy temu.
– Co pani tu robi?
– Proszę panienki… – oczy Danuty Marianowy wypełniły się łzami. – Nie mam już gdzie iść…
Przyjaciółki zamieniły się spojrzeniami. Danuta rozpłakała się i opowiedziała.
Po rozwodzie sama wychowała syna – Jacka. Wszystko dla niego. Wyrosło mu się na porządnego, odpowiedzialnego chłopaka. Skończył studia, zaczął pracę, ożenił się z energiczną dziewczyną – Kasią. Z początku było dobrze. Wyprowadzili się do jego trzypokojowego mieszkania, Danuta została sama. Potem narodził się wnuk – Staś. Później – Ola. A po paru latach Kasia z Jackiem zaproponowali: sprzedaj mieszkanie, zamieszkaj z nami. Będzie łatwiej. „I tak siedzisz z dziećmi”, powiedzieli.
Zgodziła się. Obiecali połowę pieniędzy na jej konto, połowę dla siebie. Ale środki nigdy nie przyszły.
Życie z młodą rodziną okazało się koszmarem. Dzieci od rana do nocy. Kasia w pracy, Jacek w biurze. Gotowanie, pranie, sprzątanie, wychowanie – wszystko na niej. A gdy próbowała skarcić któregoś z wnuków, Kasia ucinała: „Babciu, niech się dzieci rozwijają”.
Gdy poskarżyła się na zdrowie, Jacek tylko westchnął: „Mamo, dajesz radę. Dzieci bezpieczne, Kasia zadowolona, ja mam spokój w pracy. To szczęście – żyć razem”.
Danuta płakała ze zmęczenia. Latem, gdy rodzina wyjechała nad morze, powiedziała, iż odwiedzi koleżankę – ale błąkała się po mieście, nocując nad Wisłą, na ławce. A dziś… przyszła tu. Nie wiedziała po co. Po prostu.
– choćby pomyślałam… może przespałabym się na strychu… – szepnęła.
Kinga i Ola nie mogły opanować wzburzenia.
– Tak nie wolno! – oburzyła się Ola. – Jest pani z nami. Chodźmy do Kingi, tam się przespanie.
– Ależ niewygodnie… – zawahała się kobieta.
– Żadnego „niewygodnie”! – zdecydowała Kinga.
W domu przy herbacie Ola, prawniczka z zawodu, delikatnie wypytała Danutę: gdzie są pieniądze ze sprzedaży?
– Jacek mówił, iż wpłaci połowę na lokatę… – wyznała cicho.
– Za te pieniądze można kupić kawalerkę – stwierdziła stanowczo Ola. – Pomagamy.
Miesiąc później Danuta wprowadziła się do nowego, malutkiego, ale swojego mieszkania. W tym samym bloku, tylko piętro wyżej. Co dokładnie Ola powiedziała Jackowi? Nikt nie wiedział. Ale zapłacił.
Kasia zerwała kontakt. Wnuki przychodziły same – po kolei.
A Danuta znów się uśmiechała. Z Kingą zaprzyjaźniły się, chodziły do teatru i na wystawy.
– Wiesz, co zrozumiałam? – rzekła kiedyś Ola. – Starość trzeba witać we własnych czterech ścianach. Inaczej – łatwo zostać choćby bez dachu nad głową.
Kinga skinęła:
– I najważniejsze – nie milczeć, gdy cię spychają w kąt.