Moje zainteresowanie "Dragon Ball Sparking Zero" przechodziło przez różne fazy, podobnie jak rozwój głównego bohatera serii. Od początkowej niepewności i braku zaufania (w końcu grę tworzyło studio odpowiedzialne za “Jump Force”) po sesję z grywalnym buildem w siedzibie Cenegi, po której aż chciało się unieść ręce z radości, jak przy rzucaniu Genki Damy. Teraz, po spędzeniu znacznie więcej czasu z tym tytułem, mogę krótko powiedzieć – twórcom udało się odkupić swoje winy.
"Dragon Ball Sparking Zero" to kolejna odsłona kultowej serii "Dragon Ball Budokai Tenkaichi", która w Japonii była znana jako "Sparking". Dopiero przy tej odsłonie wydawca zdecydował się ujednolicić tytuł we wszystkich regionach, co mogło wywołać lekką konsternację wśród bardziej casualowych fanów serii. Przez 17 lat różni twórcy próbowali dorównać genialnej serii, stosując różne podejścia do rozgrywki. "Dragon Ball FighterZ", które spotkało się z ciepłym przyjęciem, zaoferowało graczom walki w 2,5D, wykorzystując modele 3D postaci na dwuwymiarowych planszach. Z kolei "Dragon Ball Kakarot" postawił na pełny trójwymiar, jednocześnie dodając do gry nudne zwiedzanie otwartego świata. "Sparking Zero" natomiast skupia się na tym co najlepsze - wyłącznie na pojedynkach na otwartych arenach w pełnym 3D.
Walka, choć początkowo może wydawać się chaotyczna, opiera się na kilku prostych schematach, których opanowanie (zwłaszcza w starciach z innymi graczami) zajmie trochę czasu. Na szczęście nie trzeba zapisywać skomplikowanych kombosów ani zastanawiać się, w której klatce animacji należy wyprowadzić kontrę – wszystko opiera się głównie na mashowaniu kilku przycisków. X odpowiada za ataki w zwarciu, Y za lekkie ataki dystansowe, a bumper i A pozwalają bronić się lub teleportować za plecy przeciwnika. Jak wspominałem, początek może być chaotyczny, ale po kilkunastu walkach poczujecie się jak Saiyański książę z kontrolerem w rękach.
W swoich pierwszych wrażeniach wspominałem o gigantycznym rosterze postaci, co jest kolejnym dowodem na to, jak bardzo twórcy chcieli zaspokoić fanów. Mamy do wyboru ponad 180 postaci, które będziemy odblokowywać wraz z postępem w różnych trybach rozgrywki lub kupując je za wewnętrzną walutę. W chwili, gdy piszę tę recenzję, nie ma dostępnych DLC z walutą do gry, więc trzeba ją zdobywać samodzielnie, wygrywając pojedynki. A wygrywać będziecie chcieli, bo do odblokowania są takie postacie jak Goku Black z "Dragon Ball Super", Super Janemba z filmu animowanego czy bohaterowie z niekanonicznego "Dragon Ball GT". Każdy znajdzie coś dla siebie.
Trybem, w którym spędziłem najwięcej czasu, jest zdecydowanie bitwa epizodyczna. Pozwala ona na rozegranie konkretnych epizodów związanych z daną postacią. Można więc wcielić się w Goku, Future Trunksa, Vegetę, a choćby Friezę czy Goku Blacka. Najciekawszy wątek to oczywiście ten z głównym bohaterem serii – prowadzi on przez całą historię, od pojawienia się Raditza, aż po wielki turniej znany z "Dragon Ball Super". Podczas pokazu w siedzibie Cenegi zmyliły mnie decyzje w grze, które wydawały się nie mieć znaczenia. Byłem w błędzie – twórcy przygotowali rozdziały z alternatywną przyszłością, w której np. Goku decyduje się walczyć z Komórczakiem, aby uratować Androida 17 przed wchłonięciem. Co jednak istotne, nie da się zrobić postępu w tych epizodach na niższym poziomie trudności – trzeba grać na tyle dobrze, by radzić sobie przynajmniej na normalnym. Krytykowałem wcześniej twórców za brak odwagi, ale teraz biję się w piersi – to świetne urozmaicenie, zwłaszcza dla osób, które znają serię na wylot z mang i anime.
Chociaż gra jakimś dziwnym trafem zupełnie nie odpala się na Steam Decku, a na Legionie Go ledwo działa, to na moim komputerze z kartą graficzną GeForce RTX 3080 działała bez problemu na najwyższych ustawieniach w 60 klatkach na sekundę przy rozdzielczości 1440p. Mam nadzieję, iż chwilowa niedyspozycja na sprzęcie Gabena zostanie niedługo naprawiona, aby można było cieszyć się mobilnym graniem w jedną z najlepszych bijatyk w uniwersum Dragon Balla.
"Dragon Ball Sparking Zero" kompletnie mnie zaskoczył. Od gry, na którą zupełnie nie czekałem, aż po tytuł, od którego trudno mi się oderwać. Lubię w wolnej chwili włączyć tryb turniejowy, żeby gwałtownie podszkolić swoje umiejętności i biegłość w posługiwaniu się konkretnymi postaciami. Ciągle dążę do tego, by odblokować wszystkie postacie, a sama gra dostarcza mi niesamowitej frajdy – nie spodziewałem się, iż będzie mi aż tak potrzebna w życiu. jeżeli kochacie Dragon Balla, pokochacie "Sparking Zero".
"Dragon Ball Sparking Zero" to kolejna odsłona kultowej serii "Dragon Ball Budokai Tenkaichi", która w Japonii była znana jako "Sparking". Dopiero przy tej odsłonie wydawca zdecydował się ujednolicić tytuł we wszystkich regionach, co mogło wywołać lekką konsternację wśród bardziej casualowych fanów serii. Przez 17 lat różni twórcy próbowali dorównać genialnej serii, stosując różne podejścia do rozgrywki. "Dragon Ball FighterZ", które spotkało się z ciepłym przyjęciem, zaoferowało graczom walki w 2,5D, wykorzystując modele 3D postaci na dwuwymiarowych planszach. Z kolei "Dragon Ball Kakarot" postawił na pełny trójwymiar, jednocześnie dodając do gry nudne zwiedzanie otwartego świata. "Sparking Zero" natomiast skupia się na tym co najlepsze - wyłącznie na pojedynkach na otwartych arenach w pełnym 3D.
Walka, choć początkowo może wydawać się chaotyczna, opiera się na kilku prostych schematach, których opanowanie (zwłaszcza w starciach z innymi graczami) zajmie trochę czasu. Na szczęście nie trzeba zapisywać skomplikowanych kombosów ani zastanawiać się, w której klatce animacji należy wyprowadzić kontrę – wszystko opiera się głównie na mashowaniu kilku przycisków. X odpowiada za ataki w zwarciu, Y za lekkie ataki dystansowe, a bumper i A pozwalają bronić się lub teleportować za plecy przeciwnika. Jak wspominałem, początek może być chaotyczny, ale po kilkunastu walkach poczujecie się jak Saiyański książę z kontrolerem w rękach.
W swoich pierwszych wrażeniach wspominałem o gigantycznym rosterze postaci, co jest kolejnym dowodem na to, jak bardzo twórcy chcieli zaspokoić fanów. Mamy do wyboru ponad 180 postaci, które będziemy odblokowywać wraz z postępem w różnych trybach rozgrywki lub kupując je za wewnętrzną walutę. W chwili, gdy piszę tę recenzję, nie ma dostępnych DLC z walutą do gry, więc trzeba ją zdobywać samodzielnie, wygrywając pojedynki. A wygrywać będziecie chcieli, bo do odblokowania są takie postacie jak Goku Black z "Dragon Ball Super", Super Janemba z filmu animowanego czy bohaterowie z niekanonicznego "Dragon Ball GT". Każdy znajdzie coś dla siebie.
Trybem, w którym spędziłem najwięcej czasu, jest zdecydowanie bitwa epizodyczna. Pozwala ona na rozegranie konkretnych epizodów związanych z daną postacią. Można więc wcielić się w Goku, Future Trunksa, Vegetę, a choćby Friezę czy Goku Blacka. Najciekawszy wątek to oczywiście ten z głównym bohaterem serii – prowadzi on przez całą historię, od pojawienia się Raditza, aż po wielki turniej znany z "Dragon Ball Super". Podczas pokazu w siedzibie Cenegi zmyliły mnie decyzje w grze, które wydawały się nie mieć znaczenia. Byłem w błędzie – twórcy przygotowali rozdziały z alternatywną przyszłością, w której np. Goku decyduje się walczyć z Komórczakiem, aby uratować Androida 17 przed wchłonięciem. Co jednak istotne, nie da się zrobić postępu w tych epizodach na niższym poziomie trudności – trzeba grać na tyle dobrze, by radzić sobie przynajmniej na normalnym. Krytykowałem wcześniej twórców za brak odwagi, ale teraz biję się w piersi – to świetne urozmaicenie, zwłaszcza dla osób, które znają serię na wylot z mang i anime.
Chociaż gra jakimś dziwnym trafem zupełnie nie odpala się na Steam Decku, a na Legionie Go ledwo działa, to na moim komputerze z kartą graficzną GeForce RTX 3080 działała bez problemu na najwyższych ustawieniach w 60 klatkach na sekundę przy rozdzielczości 1440p. Mam nadzieję, iż chwilowa niedyspozycja na sprzęcie Gabena zostanie niedługo naprawiona, aby można było cieszyć się mobilnym graniem w jedną z najlepszych bijatyk w uniwersum Dragon Balla.
"Dragon Ball Sparking Zero" kompletnie mnie zaskoczył. Od gry, na którą zupełnie nie czekałem, aż po tytuł, od którego trudno mi się oderwać. Lubię w wolnej chwili włączyć tryb turniejowy, żeby gwałtownie podszkolić swoje umiejętności i biegłość w posługiwaniu się konkretnymi postaciami. Ciągle dążę do tego, by odblokować wszystkie postacie, a sama gra dostarcza mi niesamowitej frajdy – nie spodziewałem się, iż będzie mi aż tak potrzebna w życiu. jeżeli kochacie Dragon Balla, pokochacie "Sparking Zero".