"Die, My Liove": dojmująca opowieść o zdrowiu psychicznym
Niepokojąco brzmiący tytuł to jedno, ale i fakt wybrania na miejsce zmagań bohaterów domu pod lasem, nad którym unosi się duch poprzedniego właściciela, dają do zrozumienia, iż nie ma co liczyć na taryfę ulgową. I rzeczywiście próżno jej szukać w filmie opartym na głośnej powieści argentyńskiej pisarki Ariany Harwicz. Wydaje się, iż wydana w 2012 roku "Zgiń, kochanie" stworzona została z myślą o adaptacji. Materiał literacki przefiltrowany przez wrażliwość Lynne Ramsay oraz jej dwóch współscenarzystek Endy Walsh oraz Alice Birch, połączony z wizualnością przekładają się na dojmującą opowieść o zdrowiu psychicznym, depresji poporodowej oraz rozpadającej się na naszych oczach więzi.Reklama
Zaczyna się sielsko. Dwoje kochanków tarzających się w miłosnym uścisku i nie widzących świata poza sobą. Są uśmiechy, zalotne spojrzenia, motyle w brzuchu i wszystko to, co może kojarzyć się z wzajemną fascynacją typową dla pierwszego etapu związku. Tyle iż przed Grace i Jacksonem poważna próba, która może zachwiać tą idyllą, a mianowicie fakt, iż w niedługim czasie zostaną rodzicami. I nagle, jak za pstryknięciem palców, zamienia się ona najpierw w czyściec, a później w piekło. Z wcześniejszych miłosnych uniesień nie zostało nic, a bohaterowie wręcz nie mogą na siebie patrzeć. Chyba iż z pogardą czy obrzydzeniem.
Właśnie w tym momencie zaczyna się cała aktorska praca wcielających się w główne role Jennifer Lawrence oraz Roberta Pattinsona. Zwłaszcza jej, bo ekranowy Jackson w chwili, gdy na świat przyszedł jego syn, z domu raczej ucieka niż w nim jest. Ich role zbudowane są zresztą na kontraście, wycofanie Pattinsona zderza się z intensywnością Lawrence.
Amerykańska aktorka wciela się w kobietę, która nie dość, iż czuje się samotna i wyobcowana, musi stawić czoła powszedniejącej opinii, jakoby to z nią miało być coś nie tak. A może jest? Ramsay buduje w "Die, My Love" napięcie na niedopowiedzeniu. Bo tak naprawdę trudno jednoznacznie ocenić czy gwałtowne, destrukcyjne zachowania bohaterki są pokłosiem depresji poporodowej czy może choroby dwubiegunowej.
Wybitna rola Jennifer Lawrence, może najlepsza w karierze
Lawrence, która w trakcie zdjęć sama była w ciąży, oddaje się temu całą sobą. Tworzy bardzo fizyczną, surową kreację, wartą, moim zdaniem, canneńskiej nagrody. Zaryzykowałbym choćby stwierdzenie, iż złożony psychologiczny portret kobiety stopniowo popadającej w szaleństwo, jaki udało jej się wykreować pod czujnym okiem Ramsay, to jej najlepsza rola w karierze.
Ze stanem emocjonalnym Grace koresponduje forma "Die, My Love". Z pozoru chaotyczna, impresyjna, przekładająca linearną narrację szeregiem retrospekcji. Kiedy oglądamy film Ramsay, momentami możemy czuć się nieco zdezorientowani, pogubieni. A i tak to pewnie ledwie promil tego, co dotyka ekranową młodą matkę. Coraz bardziej sfrustrowaną, fizycznie i psychicznie wykończoną, tracącą kontakt z rzeczywistością. Kobietę na granicy.
Kiedyś szczęśliwie zakochani w sobie bohaterowie śpiewali wspólnie "Kooks" Davida Bowiego. Teraz został im, pojawiający się na napisach końcowych przebój "Joy Division" - "Love Will Tears Us Apart" wyśpiewany przez samą reżyserką. Bohaterów "Die, My Love" miłość rozdzieliła.
8/10
"Die, My Love", reż. Lynn Ramsey, Wielka Brytania, USA 2025, premiera: Festiwal Filmowy w Cannes 2025.