Pingwin – recenzja serialu. Bezkompromisowa historia gangstera

popkulturowcy.pl 2 godzin temu

Pingwin to miniseria od platformy MAX opowiadająca historię jednego z najbardziej okrutnych gangsterów w Gotham. Oswald Cobblepot, znany również pod pseudonimem Pingwin, rozpoczyna niebezpieczną grę z najbardziej wpływowymi rodzinami mafiozów w Gotham. Jest to podróż, w którą warto się wybrać razem z nim, choćby jeżeli nie jest się jeszcze fanem uniwersum DC.

Pingwin jest znany jako jeden z przeciwników Batmana. Gangster, który próbuje dojść do władzy w Gotham, niejednokrotnie ściera się z Mrocznym Rycerzem. Jednak miniserial, o którym dziś mam okazję pisać, może spodobać się nie tylko fanom uniwersum DC, ale również osobom zupełnie spoza tego kręgu. Zarówno narracja, jak i postacie poprowadzono w taki sposób, iż bardzo łatwo jest zapomnieć o tym, iż ogląda się materiał powstały na podstawie komiksów. Szczególnie nieodczuwalne jest to w pierwszych kilku odcinkach. Nie uświadczycie tu Batmana, nikt choćby o nim nie wspomina. Świat przedstawiony oscyluje wokół gangsterów, brudnych interesów i pełnej manipulacji, sztuczek oraz ciosów w plecy gry Oswalda Cobblepota ze śmietanką świata kryminalnego. Czyni to całość jeszcze bardziej intrygującą. Ale na tym serial nie kończy zadziwiać.

Fot. materiały promocyjne MAX.

Już w pierwszych minutach twórcy spisują się na medal, świetnie zarysowując głównego protagonistę i jednoczesnego antybohatera – Oswalda Cobblepota. Przedstawiają nam manipulanta, który bez problemu przechyla szalę na swoją stronę za pomocą, potocznie mówiąc, dobrej gadki. Jednocześnie pokazują człowieka, który całe życie był pod pantoflem wyżej postawionych od niego. Przede wszystkim jednak to interakcja między Oswaldem a synem człowieka, dla którego pracował, uwidacznia nam jedne z ważniejszych jego cech: impulsywność, gwałtowność i chaotyczność. Później serial świetnie egzekwuje i pogłębia tę złożoną osobowość.

Colin Farrell, który wcielił się w tytułową postać, jest nie do poznania – i to nie tylko pod względem wyglądu. Zaczynając od całkowicie odmienionej twarzy i kostiumu, które wykonano tak perfekcyjnie, iż trudno uwierzyć, iż to sztuczne ciało, poprzez jego manierę i charakterystyczny dla Oswalda sposób poruszania się, aż po głos. Colin Farrell został tak przemieniony, iż adekwatnie go w tym serialu nie ma. Rezultat jest oszałamiający. A w świecie zdominowanym przez obsesję na punkcie AI i CGI udowadnia, iż praktyczne efekty przez cały czas mogą zachwycać swoją autentycznością.

Fot. materiały promocyjne MAX.

Na uwagę zasługuje nie tylko sam Cobblepot. Wszystkie postacie są świetnie napisane. Ich charakteryzacje skrupulatnie przemyślano, a motywacje głęboko zakorzeniono w ich przeszłości, relacjach z innymi i psychologicznych uwarunkowaniach. Sofia Falcone, w którą wcieliła się Cristin Milioti, kradnie każdą scenę, w której się pojawia, swoją charyzmą. Kiedy na ekranie staje ona i Oswald Cobblepot, trudno jest zdecydować, na które z nich skierować spojrzenie.

Pozostali aktorzy również zasługują na wielkie uznanie. Rhenzy Feliz, występujący w roli Victora Aguilara, młodego chłopaka z biednej dzielnicy, który nawiązuje niespodziewaną, nieoczywistą relację z Cobblepotem, czy Deirdre O’Connell w roli Francis, matki Oswalda, bezbłędnie dotrzymują kroku Farrellowi. Rodziny władające światem przestępczym, ich wewnętrzne problemy, utarczki i sekrety dodają kolejnego wymiaru do i tak pełnej tajemnic i wypełnionej echem tragicznej przeszłości fabuły. Każda z postaci w serialu Pingwin przechodzi wiarygodny rozwój. A to, co ich spotyka, jest genialnie ukazane w kontekście ich osobowości i wewnętrznych konfliktów. Nadaje to niesamowitej głębi serialowi i sprawia, iż każda minuta jest dla widza emocjonująca i trzyma w napięciu.

Fot. materiały promocyjne MAX.

Twórcy nie uciekali też od komiksowego przerysowania. Można to uznać zarówno za plus, jak i minus, aczkolwiek mnie zupełnie to nie przeszkadzało. Po pierwszych kilku brudnych i bardzo realistycznie napisanych, ogranych i ukazanych odcinkach widza czeka zetknięcie z miejscem, które obnaża korzenie dzieła. Wydarzenia mające miejsce w Arkham, zakładzie psychiatrycznym, wyróżniają się spośród pozostałych elementów serialu. Pozwalają na to, by do fabuły wkradła się odrobina stylizowanej przesady. Widać to najbardziej w sposobie przedstawienia historii Sofii Falcone i jej relacji z ojcem, którego wykreowano tutaj w typowo villainowym stylu. Jest to również odpowiednio wyważone przypomnienie, iż historia, którą oglądamy, rzeczywiście ma miejsce w uniwersum DC. Takich mrugnięć okiem jest w tym serialu kilka, ale żadne z nich nie burzy jego nastrojowości. Przez większość czasu jest to bardzo skomplikowana, wielowarstwowa opowieść o gangsterze, który uwikłał się w bardzo niebezpieczną grę.

Układy, manipulacje, zdrady, strzelaniny, walka o władzę i zemsta. Serial przeplata to wszystko z takimi tematami jak toksyczne relacje rodzinne, różnice klasowe, bieda czy dążenie do lepszego życia. Dodatkowo, całość jest przepięknie zagrana, genialnie napisana i zaserwowana w klimatycznej otoczce. Cóż mogę więcej powiedzieć. Naprawdę bardzo dobrze się na to wszystko patrzy. Po 7 odcinkach budowania świata, zgłębiania postaci i relacji między nimi czeka na widza prawdziwa wisienka na torcie – szokujący, brutalny finał.

Podsumowując, chciałabym znaleźć coś, do czego mogłabym się przyczepić, ale niestety, Pingwin mnie po prostu oczarował. Nie mam do powiedzenia nic więcej poza jednym: idźcie, obejrzyjcie, nacieszcie oczy dobrą robotą wszystkich zaangażowanych w ten projekt.


Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne MAX.

Idź do oryginalnego materiału