Phil Campbell to brytyjski gitarzysta, który ponad trzydzieści lat spędził w Motörhead u boku Lemmy’ego. Od prawie dziesięciu lat współtworzy ze swoimi synami grupę Phil Campbell and The Bastard Sons z którą pojawi się już w grudniu w Polsce na dwóch koncertach. O rock n’ rollu, twórczości Motörhead, wspomnieniach o Lemmym i graniu z własnymi dziećmi przeczytacie w poniższym wywiadzie.
Czym jest dla ciebie rock n’ roll?
Phil Campbell: Rock n’ roll to styl życia. W tym pojęciu zawiera się adekwatnie wszystko. Słucham go, żeby się odstresować. Nie sądzę żeby rock n’ roll umarł. Istnieje od dawna i nic tego nie zmieni. Oczywiście dla wszystkich może oznaczać co innego. Spędziłem całe swoje życie w tej branży i to jest wspaniałe.
Pytam w kontekście tego, co zawsze mówił Lemmy podczas koncertów Motörhead: „We are Motörhead. We play rock n’ roll”.
Phil: Dokładnie tak. Zdecydowanie nie nazwałbym nas zespołem heavy metalowym. Powiedziałbym, iż nasza muzyka była czymś w rodzaju głośnego i szybkiego bluesa. Na pewno nie był to heavy metal. Myślę, iż Lemmy i Little Richard to prawdopodobnie dwa uosobienie czystego rock n’ rolla. Obaj nim żyli i oddychali. Lemmy miał tę muzykę we krwi, a Little Richard miał na niego ogromny wpływ. Oczywiście uwielbiał też inne gatunki, ale rock n’ roll był na pierwszym miejscu.
Po raz pierwszy spotkałeś Lemmy’ego gdy miałeś dwanaście lat po koncercie zespołu Hawkwind. Jak wspominasz ten moment?
To było w Cardiff Capital Theatre w Walii. Hawkwind zagrali niesamowity koncert. Kiedy zaczęli grać, przestraszyłem się. Ich muzyka, syntezatory, gra świateł na scenie – to było coś wyjątkowego. Po koncercie czekałem czy którykolwiek z muzyków wyjdzie i da autograf. Lemmy był jedynym, który się pojawił. Wciąż gdzieś mam ten autograf. To jeden z najbardziej wyjątkowych momentów w moim życiu, bo gdyby ktoś tamtej nocy powiedziałbym, iż będę grał z Lemmym w jednym zespole przez ponad trzydzieści lat, to powiedziałbym, iż bredzi. Ale to się stało. Ta historia pokazuje, iż w życiu może zdarzyć się dosłownie wszystko.
A jak w takim razie wyglądał twój pierwszy kontakt z muzyką Motörhead?
Phil: Chyba po raz pierwszy usłyszałem ich w radiu w programie „Friday Rock Show” który prowadził Tommy Vance. Niestety, zmarł lata temu. Moi znajomi mieli kilka płyt Motörhead, a ja od czasu do czasu je pożyczałem. To była bardzo mocna muzyka, choćby jak na tamte czasy. Była wręcz przesadzona. Motörhead byli pierwszymi, którzy grali w ten sposób. Ich brzmienie było ekstremalne, dlatego wywarli tak duży wpływ na kolejne zespoły.
Czy spotkałeś w swoim życiu kogokolwiek, kto nie lubiłby Motörhead?
Phil: (chwila zamyślenia) Pewnie było kilka takich osób. Nie pamiętam dokładnie. Większość ludzi wydaje się darzyć naszą twórczość szacunkiem, choćby jeżeli nas nie lubi. Szanują nas styl bycia i to co osiągnęliśmy ciężką pracą. Muzyka Motörhead nie każdemu przypadnie do gustu. Albo ją kochasz, albo nienawidzisz.
Grałeś z Lemmym w Motörhead ponad trzydzieści lat. Jakim był człowiekiem?
Phil: Był bardzo inteligentny. Cały czas dużo czytał. Uwielbiał czytać książki o historii Europy i powieści Stephena Kinga. Nigdy się nie upił. Ludzie myślą o nim w kontekście hasła: „Sex, drugs and rock n’ roll”, ale to nieprawda. Nigdy nie widziałem go pijanego. Był fantastycznym facetem i uważnym słuchaczem. Często zapraszał fanów do swojej garderoby, aby po prostu z nimi porozmawiać. Uwielbiał interesujące rozmowy. Nie tracił czasu w idiotów i głupców. Jak już wspomniałem, żył i oddychał rock n’ rollem.
Razem z Motörhead nagrałeś szesnaście albumów studyjnych. Który z nich jest dla Ciebie najważniejszy?
Phil: (chwila zamyślenia) Wybrałbym album „Bastards”. Wyprodukowany przez Howarda Bensona. Kompozycje na tej płycie są świetne, produkcja jest niesamowita. jeżeli chodzi o moją opinię, wszystko na tym albumie jest zajebiste. Oczywiście lubię też inne albumy z różnych powodów, ale gdybym miał wybrać jeden, który jest wyjątkowy, to postawiłbym na „Bastards”.
Ciekawa sprawa, bo album „Bastards” ukazał się w 1993 roku, czyli wtedy, gdy się urodziłem. Kolejnym tematem, który chciałbym poruszyć jest odsłonięcie pomnika Lemmy’ego w Stoke-on-Trent. Brałeś udział w tym wydarzeniu. Jakie emocje towarzyszyły ci podczas tej ceremonii?
Phil: To było coś naprawdę fajnego. Przyszło mnóstwo ludzi. Miałem wrażenie, iż zjawiło się wręcz całe miasto. Był piękny, słoneczny dzień. Wspaniale było upamiętnić Lemmy’ego pomnikiem w jego rodzinnym mieście.
Przejdźmy teraz do spraw bieżących i twojego zespołu, czyli Phil Campbell and The Bastard Sons. Dwa lata temu wydaliście ostatni album, „Kings of The Asylum”. Jak wygląda proces twórczy w tym zespole, a jak wyglądał w Motörhead?
Phil: Cóż, w tym zespole jest pięć osób. W Motörhead były trzy. Teraz w zespole pomysły zawsze mogą przyjść z każdej strony. W Motörhead to głównie zależało ode mnie, bo przez większość czasu byłem jedynym gitarzystą. Pozostali często czekali, aż przyniosę riffy. Lemmy czasem przynosił kilka swoich utworów. Mikkey Dee zawsze dbał o aranże perkusyjne. Ale głównym kompozytorem byłem ja. Z biegiem lat coraz trudniej było wymyślać coś nowego. Ale teraz w Phil Campbell and The Bastard Sons nasz drugi gitarzysta, Todd (prywatnie syn Phila – red.) pisze o wiele więcej muzyki niż ja. Czasami wszystko zaczyna się od pojedynczego riffu, a czasem pojawia się cała piosenka. Zawsze wszyscy się w to angażujemy. Tyler zawsze dba o partie basu, a Dane o rytmy perkusyjne (Tyler i Dane to również synowie Phila – red.). Na nadchodzącej trasie zaśpiewa nasz dobry przyjaciel, Julian Jenkins. To świetny wokalista, ale nie podjęliśmy jeszcze decyzji co do stałego członka zespołu za mikrofonem. Niemniej, cały czas tworzymy już nowy album. Mamy już napisane osiem, dziewięć utworów. Myślę, iż nowa płyta ukaże się w przyszłym roku.
Na nadchodzącej trasie zagracie dwa koncerty w Polsce: w Poznaniu i Warszawie. Ja po raz pierwszy miałem przyjemność oglądać Was w Gdańsku podczas Mystic Festival dwa lata temu.
Phil: Tak, pamiętam koncert w Gdańsku. Był fantastyczny. Zawsze chciałem zagrać w tym miejscu. To tam również zagrał David Gilmour, prawda?
Tak, w 2006 roku David Gilmour zagrał słynny koncert w Stoczni Gdańskiej.
Phil: Wspaniałe wydawnictwo. Bardzo je lubię. Cieszyliśmy się, iż tam zagraliśmy. Zawsze chętnie gramy w Polsce. Polscy fani są bardzo serdeczni i otwarci. Dlatego nie mogę się doczekać, aby znów zagrać w waszym kraju.
Chciałbym zapytać o artystyczną relację między Tobą, a Twoimi synami. Czy dochodzi w Waszym zespole do konfliktu pokoleń?
Phil: Nie, ponieważ łączą nas te same inspiracje. Moi synowie słuchali tych samych zespołów, co ja. Uwielbiają Led Zeppelin, Black Sabbath, Deep Purple i tego typu artystów. Z drugiej strony, czasem słuchają zespołów o których istnieniu nie miałem pojęcia. Tak więc połączenie tych wszystkich inspiracji sprawia, iż nasza muzyka jest świeża. Najważniejsze to uzyskać fuzję ze wszystkich źródeł.
A co sądzisz o tribute bandach dla Motörhead?
Phil: Sam nie słucham takich zespołów i nie poszedłbym na żaden tego typu koncert. Ta muzyka jest dla mnie zbyt osobista z wiadomych względów. Ale podtrzymują tę muzykę przy życiu, co jest dobre. Więc życzę im powodzenia.
Dołączyłeś do Motorhead mając dwadzieścia trzy lata. Czego nauczyłeś się dzięki graniu w tym zespole przez ponad trzy dekady?
Phil: Żeby nigdy się nie poddawać i grać muzykę z serca i duszy. Biznes muzyczny potrafi rzucać kłody pod nogi, ale zawsze trzeba się podnieść i walczyć o swój zespół. Trzeba też nauczyć się iść na kompromisy w grupie z którą tworzysz. Nie każdy dzień będzie idealny. Trzeba zdać sobie sprawę, iż każdy jest inny i to zaakceptować. Gdy dołączyłem do Motörhead, Lemmy powiedział mi: „Ufam ci muzycznie w stu procentach. Graj co chcesz. Ale nie noś krótkich spodenek na scenie” (śmiech). Myślę, iż to dlatego, ponieważ Brian Robertson (gitarzysta Motörhead w latach 1982-1983, red.) nosił krótkie spodenki i nie wyglądało to dobrze (śmiech).
W 2019 roku wydałeś album „Old Lion Stil Roar” sygnowany własnym nazwiskiem. Czy jest szansa, iż w przyszłości ukaże się nowa płyta?
Phil: W tej chwili jestem zbyt zajęty, aby myśleć o tym projekcie. Kiedy nie pracuję nad muzyką i nie gram tras, chcę odpocząć. Ale nigdy nie mówię nigdy. Może nagram EP-kę z pięcioma lub sześcioma utworami w przyszłości. A może nigdy tego nie zrobię. Jeszcze nie wiem.
Na zakończenie chcę zapytać, czy jest coś, czym chciałbyś podzielić się z polskimi fanami przed nadchodzącymi koncertami?
Phil: Nie możemy się doczekać, aby do was przyjechać, zagrać świetne koncerty i zjeść najlepsze pierogi na świecie. To jedno z moich ulubionych dań. Bądźcie z nami podczas tych wieczorów i zróbmy razem świetną imprezę!
Dziękuję bardzo za Twój czas i świetną rozmowę. Do zobaczenia na koncertach!
Phil: Ja również dziękuję. Do zobaczenia.
















