Moje relacje z młodszym bratem nie układały się od samego jego narodzenia. Kiedy się pojawił, ja miałam pięć lat. Od tego momentu, poza uwagami ze strony rodziców, nic innego nie słyszałam. Tak się złożyło, iż Stanisław stał się główną postacią w naszej rodzinie. Dla wszystkich, poza moją babcią – mamą taty. Ona zawsze twierdziła, iż z takim wychowaniem rodzice zepsują chłopaka. Brat zawsze dostawał to, czego chciał, a moje prośby po prostu ignorowano. Przestałam choćby widzieć nowe zabawki, podczas gdy w pokoju Stanisława praktycznie nie było wolnego miejsca od gadżetów.
Wszystko to, czego mi zakazywano, jemu było dozwolone. Rozrzucone zabawki zawsze zbierałam ja, a gdybym to ja je porozrzucała, dostałabym za swoje. jeżeli wychodziłam na podwórko, musiałam za każdym razem zabierać go ze sobą.
Stanisław gwałtownie zrozumiał swoją przewagę i umiejętnie ją wykorzystywał. Na przykład pewnego razu dokuczał mi, gdy odrabiałam lekcje, a kiedy nie wytrzymałam i zwróciłam mu uwagę, on wybiegł z pokoju, po drodze strącając ulubiony wazon mamy.
Mama, przybiegając na dźwięk tłuczonego szkła, prawie płakała, widząc rozbitą wazę. A Stanisław zaczął jęczeć i powiedział, iż przyszedł do mnie, bo chciał się pobawić, a ja go podobno wypędziłam i odepchnęłam, więc wazon się stłukł. Wazon został błyskawicznie zapomniany, brata pożałowano, a ja do nocy stałam w kącie.
Zawsze byłam coś winna bratu. Odprowadzić, przypilnować, posprzątać, oddać mu to, co najlepsze. Jednak im starsza byłam, tym bardziej rosła we mnie chęć sprzeciwu.
Pewnie dlatego z ulgą wyprowadziłam się do koleżanki, gdy poszłam na studia. Ale ani rodzice, ani brat nigdy nie zostawili mnie w spokoju. Zawsze musiałam mu pomagać: pójść z nim do sklepu, odrabiać z nim lekcje i tak dalej. Kiedy brat nie dostał się na prestiżową uczelnię, to nie on był temu winien – leń i dwójkowy uczeń – tylko ja, bo nie umiałam mu wytłumaczyć i źle go przygotowałam.
Któregoś dnia babcia oznajmiła, iż chce przepisać swoje mieszkanie na mnie. Boże, jaką awanturę zrobiła moja mama! Według niej mieszkanie należało się Stanisławowi, bo jest chłopakiem i musi mieć gdzie sprowadzić żonę, a ja mam sobie znaleźć męża z mieszkaniem. Ale babcia była nieugięta, mimo usilnych prób rodziców, by ją przekonać. Wynajęła prawnika i zapisała mieszkanie na mnie.
Od tego czasu rodzice się do mnie nie odzywali, uznali, iż powinnam była zrezygnować z mieszkania na korzyść brata. Przez cztery lata nie mieliśmy kontaktu. A kiedy on skończył naukę, mama z bratem przyszli do mnie, jakby nigdy nic, i oznajmili, żebym załatwiła mu pracę u siebie. Właśnie: oznajmili, choćby nie poprosili.
W tamtym czasie mieszkałam już z chłopakiem i planowaliśmy ślub. Był on dyrektorem firmy, w której pracowałam. Wysłuchał ich i odpowiedział, iż w firmie nie ma w tej chwili wolnych etatów. W obliczu takiej odmowy, której się najwyraźniej nie spodziewali, mama wylała na mnie wiadro pomyj. Oskarżyła mnie, iż „zagrabiłam” mieszkanie, iż jestem niewdzięczna i choćby rodzonemu bratu pomóc nie mogę. Słuchałam i płakałam, a mój przyszły mąż poprosił krewnych, by opuścili mieszkanie. Od tamtej pory już nie przychodzą.
Bardzo tęsknię za rodzicami. Rozumiem, iż nie jestem im szczególnie potrzebna, ale mimo to brakuje mi ich. Może jestem wobec nich niesprawiedliwa?