Przyznaję szczerze, iż generalnie nie jestem fanem noblistów, z małymi wyjątkami ich nie czytuję (poza polskimi naturalnie, choć Olgi Tokarczuk większości książek nie przebrnąłem), czasami odnoszę wrażenie, iż komitet noblowski wyznaje zasadę “im mniej zrozumiale, tym lepiej”, a tych pisarzy, których cenię najwyżej, omija szerokim łukiem. Z laureatem z 2010 roku poznałem się nim szwedzka akademia wyróżniła jego twórczość, ale nie pamiętam, wszak było to dwie dekady temu, bym wpisał autora do katalogu “must have”. Postanowiłem jednak odejść od swoich zwyczajów i przeczytać najnowszą powieść Peruwiańczyka.