Opuszczałam teściową, aby wrócić do mamy

polregion.pl 1 tydzień temu

Gdy moja teściowa, Halina Stanisławówna, oświadczyła: „Zosiu, umowa to umowa, bierz kredyt!”, poczułam, jak wszystko we mnie zamarło. To nie była rada – to był ultimatum rzucone mi w twarz przed całą rodziną. Mój mąż Krzysztof milczał, jego krewni udawali, iż nic się nie dzieje, a ja stałam jak zaszczute zwierzę, zdając sobie sprawę, iż nikt mnie nie wesprze. W tamtej chwili podjęłam decyzję: spakowałam swoje rzeczy i wyjechałam do mamy, Jadwigi Kazimierzówny. Dość już tego – nie zamierzam żyć tam, gdzie moje uczucia są ignorowane, a mną pomiata się jak marionetką.

Z Krzysztofem jesteśmy małżeństwem od trzech lat i przez cały ten czas starałam się być „dobrą synową”. Halina Stanisławówna od początku dawała mi do zrozumienia, iż powinnam dopasować się do ich rodziny. Mieszkaliśmy w jej dużym mieszkaniu – tak zdecydował Krzysztof, bo „mamie samej ciężko”. Zgodziłam się, myśląc, iż dam radę się dogadać. Ale teściowa krytykowała wszystko: jak gotuję, jak sprzątam, choćby jak się ubieram. „Zosiu – mawiała – musisz wyglądać bardziej elegancko, w końcu jesteś żoną mojego syna!”. Znosiłam to, bo kochałam Krzysztofa i chciałam zachować spokój. Ale ta sprawa z kredytem stała się kroplą, która przelała czarę.

Wszystko zaczęło się od tego, iż Halina Stanisławówna postanowiła wyremontować dom letniskowy. Chciała nowy taras, drogie meble, a choćby basen. „To dla dobra całej rodziny!” – oznajmiała. Ale brakowało jej pieniędzy, więc zaproponowała, żebyśmy z Krzysztofem wzięli kredyt. Byłam przeciw: mieliśmy przecież własny kredyt hipoteczny, a ja oszczędzałam na kursy, żeby zmienić pracę. „Halino Stanisławówno – powiedziałam – to zbyt drogie, nie damy rady”. Ale ona tylko machnęła ręką: „Zosiu, nie bądź egoistką, to dla wspólnego dobra!”. Krzysztof, jak zwykle, milczał, a ja poczułam, iż spychają mnie do kąta.

Podczas rodzinnej kolacji teściowa postawiła sprawę jasno: „Krzysiu, Zosiu, bierzcie kredyt, już dogadałam się z projektantem. Umowa to umowa!”. Próbowałam się sprzeciwić: „Nie możemy, mamy własne zobowiązania!”. Ale przerwała mi: „Jeśli nie chcecie, to ja sama wezmę, ale płacić będziecie wy!”. Krzysztof zamruczał: „Mamo, pomyślimy o tym”, a jego siostra z mężem wbili nosy w talerze, jakby mnie nie było. Nikt nie powiedział: „Zosia ma rację, to niesprawiedliwe”. Poczułam się obco w tym domu, gdzie moje słowo nic nie znaczy.

Nocą nie spałam, zastanawiając się, co robić. Krzysztof, gdy próbowałam porozmawiać, stwierdził: „Zosiu, nie dramatyzuj, mama chce tylko dobrze”. Dla kogo? Dla siebie? A moje marzenia, moje nerwy – to się nie liczy? Zrozumiałam: jeżeli zostanę, zostanę zmiażdżona. Rano spakowałam walizkę. Krzysztof był w szoku: „Gdzie ty idziesz?”. Odpowiedziałam: „Do mamy. Nie mogę już tak”. Próbował mnie zatrzymać: „Zosiu, pogadajmy!”. Ale ja już podjęłam decyzję. Halina Stanisławówna, widząc moje rzeczy, prychnęła: „Uciekaj do swojej mamusi, skoro nie doceniasz rodziny”. Rodziny? To ona nazywa rodziną?

Moja mama, Jadwiga Kazimierzówna, przyjęła mnie z otwartymi ramionami. „Zosiu – powiedziała – dobrze zrobiłaś. Nikt nie ma prawa cię zmuszać”. U niej w końcu poczułam się jak w domu. Opowiedziałam jej wszystko, a ona tylko kręciła głową: „Jak można tak naciskać na człowieka?”. Mama zaproponowała, żebym u niej zamieszkała, póki nie zdecyduję, co dalej. A ja jeszcze nie wiem. Część mnie chce wrócić do Krzysztofa, ale tylko jeżeli zrozumie, iż nie jestem jego dodatkiem, ale osobą. Druga część myśli: może to szansa, by zacząć od nowa?

Przyjaciółka, której się poskarżyłam, wsparła mnie: „Zosiu, brawo, iż wyszłaś. Niech teraz sami się martwią o ten kredyt!”. Ale dodała: „Porozmawiaj z Krzysiem, daj mu szansę”. Szansę? Jestem gotowa, ale tylko jeżeli stanie po mojej stronie, a nie po mamusiowej. Na razie dzwoni, prosi o powrót, ale słyszę, iż wciąż się waha. „Zosiu, mama nie chciała cię urazić” – mówi. Nie chciała? A co chciała? Żebym wzięła kredyt i żyła według jej zasad?

Teraz urządzam się w nowej pracy, żeby być niezależna finansowo. Mama pomaga i czuję, jak wracają mi siły. Halina Stanisławówna oczywiście nie przeprosi – to jedna z tych, co zawsze mają rację. Ale już nie będę jej marionetką. Nie wyjechałam tylko do mamy – wyjechałam do siebie. I niech Krzysztof zdecyduje, czy chce być ze mną, czy z letniskowym domem mamy. A ja już wiem: dam radę, choćby jeżeli trzeba będzie zaczynać od zera.

Idź do oryginalnego materiału