Dzisiaj postanowiłem opisać pewną historię, bo chyba muszę ją przelać na papier, żeby lepiej zrozumieć, co się stało. Gdy moja teściowa, Barbara Kazimierzówna, rzuciła ostro: „Alicjo, umowa to umowa, bierzcie ten kredyt!”, poczułem, jakbym dostał obuchem w głowę. To nie była propozycja – to był rozkaz, wygłoszony przy całej rodzinie. Mój brat, Krzysztof, siedział cicho, jego krewni udawali, iż nie słyszą, a ja stałem jak przygłup, wiedząc, iż nikt po mojej stronie nie stanie. Wtedy podjąłem decyzję – spakowałem swoje rzeczy i pojechałem do mamy, Henryki Janowicz. Dość tego. Nie zamierzam żyć w miejscu, gdzie mój głos się nie liczy, a traktują mnie jak służącego.
Z Krzysztofem jesteśmy żonaci od trzech lat i przez cały ten czas starałem się być „idealnym zięciem”. Barbara od początku dawała mi do zrozumienia, iż mam się dostosować do ich rodziny. Mieszkaliśmy w jej dużym mieszkaniu – Krzysztof tak zdecydował, bo „mamie ciężko samej”. Zgodziłem się, myśląc, iż jakoś to będzie. Ale teściowa krytykowała wszystko: moje gotowanie, sprzątanie, choćby sposób ubierania. „Alicjo – mówiła – musisz wyglądać porządnie, w końcu jesteś żoną mojego syna!” Znosiłem to, bo kochałem Krzysztofa i chciałem zachować spokój. Ale ta sprawa z kredytem przepełniła czarę.
Zaczęło się od tego, iż Barbara postanowiła wyremontować dom na wsi. Chciała nowy taras, drogie meble, choćby basen. „To dla całej rodziny!” – tłumaczyła. Ale nie stać jej było, więc zaproponowała, żebyśmy wzięli kredyt. Sprzeciwiałem się – mamy przecież własną hipotekę, a ja oszczędzałem na kurs zawodowy. „Barbaro – powiedziałem – to za drogie, nie damy rady.” Ale ona tylko machnęła ręką: „Alicjo, nie bądź egoistą, to dla wspólnego dobra!” Krzysztof, jak zawsze, milczał, a ja czułem, iż jestem w potrzasku.
Podczas niedzielnego obiadu teściowa postawiła sprawę jasno: „Krzysiu, Alicja, bierzecie ten kredyt, już dogadałam się z projektantem. Słowo się rzekło!” Próbowałem protestować: „Nie możemy, mamy własne zobowiązania!” Ale przerwała mi: „Jak nie chcecie, sama wezmę, ale spłacać będziecie wy!” Krzysztof tylko mruknął: „Mamo, pomyślimy”, a jego siostra z mężem wbili wzrok w talerze, jakby mnie tam nie było. Nikt nie powiedział: „Alicja ma rację, to niesprawiedliwe.” Poczułem się obcy w tym domu, gdzie moje zdanie jest nic nie warte.
Noc spędziłem na rozmyślaniach. Kiedy próbowałem rozmawiać z Krzysztofem, odparł: „Ala, nie dramatyzuj, mama chce tylko dobrze.” Dla kogo? Dla siebie? A co z moimi planami, moim zdrowiem? Zrozumiałem – jeżeli zostanę, zostanę zmiażdżony. Rano spakowałem walizkę. Krzysztof osłupiał: „Gdzie ty idziesz?” Odpowiedziałem: „Do mamy. Nie wytrzymam tak dłużej.” Chciał mnie zatrzymać: „Ala, porozmawiajmy!” Ale moja decyzja była już twarda. Barbara, widząc moje rzeczy, prychnęła: „Uciekaj do mamusi, skoro nie cenisz rodziny.” Rodziny? Tak to nazywa?
Moja mama, Henryka, przyjęła mnie z otwartymi ramionami. „Alicjo – powiedziała – dobrze zrobiłeś. Nikt nie ma prawa ciebie zmuszać.” U niej w końcu poczułem się jak u siebie. Wysłuchała mnie i tylko pokiwała głową: „Jak można tak terroryzować człowieka?” Zaproponowała, żebym u niej został, dopóki nie ogarnę, co dalej. Sam nie wiem. Część mnie chce wrócić do Krzysztofa, ale tylko jeżeli zrozumie, iż nie jestem jego dodatkiem, tylko człowiekiem. Druga część myśli – może to szansa, by zacząć od nowa?
Koleżanka, której się zwierzyłem, przyznała mi rację: „Ala, brawo, iż wyszedłeś. Niech teraz sami się martwią o swoją pożyczkę!” Ale dodała: „Porozmawiaj z Krzysiem, daj mu szansę.” Szansę? Jestem gotów, ale tylko jeżeli stanie po mojej stronie, nie po matczynej. Na razie dzwoni, prosi, żebym wrócił, ale słyszę w jego głosie wahanie. „Ala, mama nie chciała cię urazić” – mówi. Nie chciała? A co chciała? Żebym wziął kredyt i tańczył, jak mi zagra?
Teraz szukam nowej pracy, żeby być niezależny finansowo. Mama pomaga i czuję, jak wracają mi siły. Barbara oczywiście się nie przeprosi – to jedna z tych, co zawsze ma rację. Ale koniec z byciem jej pionkiem. Nie pojechałem po prostu do mamy – pojechałem do samego siebie. A Krzysztof niech zdecyduje – czy chce być ze mną, czy z maminym tarasem. Ja już wiem – dam radę, choćby jeżeli trzeba będzie zaczynać od zera.
Nauczyłem się czegoś ważnego: czasem odejście to nie porażka, a jedyna droga, żeby nie zgubić siebie.