Słuchaj, opowiem Ci o Kasi Kowalskiej, która myła schody w starych kamienicach na Pradze, by zbudować lepszy los dla swojego małego synka, Jasia. Co się stało, to aż łzy wzbudzi.
Każdego ranka, kiedy blok jeszcze szeptał pomiędzy nocą a dniem, Kasia związała włosy w kucyk, założyła zielony fartuch i ruszała w górę po schodach. Miała trzydzieści pięć lat i uśmiech, który rozświetlał klatkę schodową jaśniej niż neon w Milenium. Od kiedy przyszedł na świat Jacek, jej życie kręciło się wokół jednej myśli: muszę mu zapewnić wszystko, co najlepsze. Ojciec odszedł, gdy chłopiec miał jeszcze kilka tygodni, a Kasia w jednej długiej nocy nauczyła się być jednocześnie mamą, tatą i kobietą, której nie wolno się poddać zmęczeniu.
Mop sunął po kamiennym bieżniku, wiadro podążało spokojnie, a Kasia w myślach liczyła każdy krok, nie jako ciężar, ale jako drogę. Każde piętro to kolejny dzień płacony, kolejny posiłek na stole, kolejny zeszyt dla Jasia. Choć rękawy mokły, nie traciła uśmiechu zachowywała go na popołudnie, kiedy chłopiec wybiegał ze szkoły i skakał w stronę jej ramion z plecakiem.
Mamusiu, dzisiaj czytałem na głos! witał ją z radością.
A nasze schody czekają, żebyś im trochę przeczytał, odpowiadała Kasia, mrugając, a Jacek rozbawiony pstrykał śmiechem.
Po lekcjach brała go za rękę i ruszali razem po korytarzach, które opiekowała. W jednej dłoni trzymała koniec mopa, w drugiej małe, ciepłe paluszki Jasia. Chłopiec już znał rytm: ona wycierała poręcze, on otwierał i zamykał skrzynki pocztowe, jakby to były książki czekające na lekturę. Gdy było mu ciężko, siadał na stopniu i czytał na głos z ulubionej książki. Jego słowa wypełniały klatkę prostą, czystą melodią.
Niektórzy sąsiedzi mijali ich w pośpiechu i wzruszali ramionami, inni odwracali wzrok, nieprzyzwyczajeni do dziecka przy wiadrze wody. Byli jednak i tacy, co zostawiali przy drzwiach torby z jabłkami albo karteczki Brawo, mały mistrzu!, co rozgrzewało Jasia.
Mamusiu, lubię to miejsce, mówił czasem. Ciepło, gdy czytasz mi brawo z ust.
Kasia westchnęła z czułością. Lubiła, iż syn jest szczęśliwy przy niej, ale marzyła o jego własnym szczęściu, bez zapachu detergentu. Chciała, by miał dzieciństwo z trawą pod kolanami i zeszytami pełnymi historii, nie z niekończącymi się schodami.
Pewnego chłodnego listopadowego popołudnia, gdy światło przygasło, a powietrze było ostre, Jacek czytał ze swojego tomku na trzecim stopniu. Kasia szorowała uporczywy plamę, kiedy w holu pojawiła się starsza pani w granatowej kurtce. Zatrzymała się, nie zakłócając ich, i słuchała, jak chłopiec wymawia słowa, a potem płynnie i pewniej, aż brzmiały jak melodia.
Czytasz pięknie, kochanie powiedziała pani. Jak się nazywasz?
Jacek odparł, podnosząc lśniące oczy.
A twoja mama?
Kasia.
Pani uśmiechnęła się i spojrzała na mop, wiadro i zmęczone, ale czyste ręce Kasi.
Nazywam się pani Aneta kontynuowała. Uczyłam czterdziestu lat języka polskiego. jeżeli chcecie, mogę trochę poprzetestować Jasia na schodach. Obiecuję, nie rozleję ocen.
Śmiali się razem. To testowanie było adekwatnie rozmową. Jacek opowiadał o swoich bohaterach, o tym, iż czasem źli ludzie są po prostu zmęczeni, i iż bohaterowie nie krzyczą, po prostu działają. Pani Aneta słuchała, zadawała pytania, a na koniec wyciągnęła z torby mały notesik.
Jacek, pisz dziennie po dziesięć linijek. O schodach, deszczu, mamie. A ja, jeżeli pozwolicie, będę was odwiedzać. Tęsknię za dziećmi, które uczą się.
Kasia poczuła, jak serce rozgrzewa się nowym blaskiem. Szepnęła dziękuję tak cicho, iż brzmiało niczym modlitwa.
Wieczorem, po powrocie do domu, zjedli zupę i na zmianę czytali po jednej linijce z notesika. Każdego kolejnego dnia Jacek pisał. Raz się pomylił, innym razem zapytał, ale zawsze chciał jeszcze jedną linijkę. Kasia, między dwoma blokami, między dwoma piętrami, łapała oddech w jego słowach.
Kilka tygodni po spotkaniu z panią Anetą, administrator jednego z kamienic ze wspólnym młodym panem w firmowym garniturze zszedł do holu.
Kto to jest ta pani, co tak świetnie sprząta? zapytał krótko.
Kasia podniosła głowę, czując emocje pięknej niespodzianki.
Reprezentujemy firmę zarządzającą nowymi biurowcami w okolicy wyjaśnił młody pan. Sąsiedzi nas polecili. Potrzebujemy kogoś solidnego, stałe godziny, wynagrodzenie w umowie, ubezpieczenie zdrowotne. I spojrzał na Jasia możemy ustalić popołudniowy urlop, żebyś mogła być z synem.
Kasia poczuła, jak jej kolana się rozluźniają. To nie była kwestia pieniędzy chociaż przydałyby się ale otwarcia okna na nowe możliwości: praca przy biurku, nie na schodach; książki na kanapie, nie między piętrami dwa i trzy.
Przyjmuję powiedziała. Dziękuję. Nie sprzątam. Ja dbam, żeby ludzie nie wędrowali po życiu w kurzu.
Młody pan uśmiechnął się, jakby był zaskoczony taką szczerością.
Tacy ludzie jak Ty są tym, czego potrzebujemy.
Od tego dnia wszystko się zmieniło. Rano Jacek chodził do szkoły, a Kasia do nowych biurowców. Po południu czekał ją przy bramie z tym samym mopem i tym samym uśmiechem, tylko teraz ręce były mniej zmęczone. Popołudnia stały się ich czasem.
Pani Aneta pojawiała się od czasu do czasu, niczym dobra pora roku. Pomagała Jasiowi w czytaniu i pisaniu, a chłopiec nabierał odwagi. Na szkolnym święcie zimowym został poproszony, by przeczytać całą stronę przed rodzicami. Kasia siedziała w trzecim rzędzie, ręce złożone jak w kościele, a głos jej syna wypełniał całą salę. Gdy skończył, bił aplauz, a on spojrzał w jej stronę, uśmiechnął się i podniósł notesik.
Po uroczystości wychowawczyni wzięła Jasia na ramiona.
Mamy klub czytelniczy i projekt z miejską biblioteką. Chcemy go zapisać. Ma uszy do słów i serce dla ludzi.
Kasia skinęła głową, łzy cicho ślizgając się po policzkach.
Czas płynął. Pewnego wieczoru, wracając z biblioteki, Jacek zatrzymał mamę na środku ulicy.
Mamusiu, wiesz co zrozumiałem?
Co, skarbie?
Że nie dorastałem w schodach kamienic. Dorastałem na stopniach. A stopnie zawsze prowadzą dokądś.
Kasia roześmiała się, dźwięk rozbrzmiał od pięt do czubka głowy. Przytuliła go i odpowiedziała:
Tak. A miejsce, do którego prowadzą, nie jest adresem. To człowiek. Ty.
Wiosną stary administrator wezwał Kasię, by pogratulować. Sąsiedzi zebrali pieniądze i kupili Jasiowi ogromny zestaw książek. Dla chłopca, co czyta nam schody brzmiało na kartce. Kasia trzymała prezent jak mały płomień.
Latem firma, w której pracowała, podniosła jej wynagrodzenie i poprosiła, by prowadziła mały zespół. Nie była już sama z mopem; uczyła inne kobiety, jak dzielić pracę, walczyć o prawa, szanować się nawzajem. Między instrukcjami wspominała początki: neon w klatce, pomarańczowe wiadro, chłopca czytającego na trzecim stopniu. Dziękowała w myślach za każdy kolejny wjazd.
Pewnej niedzieli w południe Jacek przyniósł jej pomięty plakat.
Mamusiu, w bibliotece jest konkurs opowiadań. Temat Mój bohater. Mogę napisać o Tobie?
jeżeli serce Ci na to pozwoli, pisz odpowiedziała Kasia, starając się nie roztrząsnąć łez.
Napiszę tak: Mój bohater nie uratował świata. Umył go. A każdego wieczoru pokazał mi, iż z najprostszej klatki można zrobić klasę, jeżeli masz książkę i miłość.
Kasia odwróciła głowę, żeby dyskretnie otarła oczy. Nie chciała psuć idealnego zdania swojego dziecka.
Opowiadanie Jasia zdobyło wyróżnienie. Nie za trudne słowa, ale za prawdziwość. Na ceremonii pani Aneta przytuliła Kasię.
Widzicie? szepnęła. Lustrujecie nie tylko schody, ale i przyszłość swojego syna.
Wieczorem wrócili do domu pieszo, wspinając się po własnych schodach. Bez wiadra. Tylko torba pełna książek i serce napełnione.
Czasem droga do dobra nie wygląda jak autostrada. To zwykłe schody w kamienicy, po które wchodzi się codziennie, mop w jednej ręce, mała dłoń w drugiej. A gdy wchodzisz razem, na końcu nie czeka drzwi czeka spełniony człowiek.





![Rynek mieszkaniowy w USA pod presją. Czy czeka nas powtórka z 2007 r.? Branża i 3 deweloperów z USA pod lupą analityka SII [Analiza] (Analizy – rynki zagraniczne)](https://www.sii.org.pl/static/img/018668/mieszkania-usa-1360.jpg)