W malowniczym miasteczku Rzekowo, gdzie poranne mgły snują się nad wodą, a sady toną w kwieciu, Alicja z mężem przyjechali w odwiedziny do rodziców. Jakub wysiadł z samochodu, otworzył bagażnik i zaczął wyciągać torby z upominkami i prezentami. Nagle Alicja zauważyła w oddali znajomą postać. Przypatrzyła się uważniej – i zastygła, nie wierząc własnym oczom. Po ulicy szła Kinga, śmiejąc się, pod rękę z nieznajomym mężczyzną. Pomachała Alicji z daleka, przyjaźnie się uśmiechając.
„Jak to możliwe? Gdzie jest jej Marek?!” – zawołała Alicja, czując, jak serce ściska się z niepokoju. Później okazała się gorzka prawda, która rozbiła jej świat.
Alicja wyprowadziła się od rodziców do nowego domu, gdy rozpoczęła trzeci rok studiów. Dom stał w osiedlu domków otoczonym zielenią i stawem. Ojciec się postarał – kochał żonę i córkę ponad wszystko, dlatego dla Alicji był wzorem mężczyzny. Studentami się nie interesowała – zbyt poważna, choć piękna. Na imprezy nie chodziła, do kawiarni nie dało się jej wyciągnąć. Nie szukała przyjaciół, woląc samotność. Uczyła się celująco, wieczory spędzała w domu z rodziną, czytając książki i ciesząc rodziców.
„Jeszcze się wyszaleje, zdąży” – mówili, dbając o domowe ciepło i spokój.
Do sąsiedniego domu wprowadziła się młoda para – Marek i Kinga, około pięciu lat starsi od Alicji. Dzieci nie mieli, ale oboje byli urodziwi, zwłaszcza on… Marek. Alicja czasem przyglądała mu się przez okno sypialni, gdy wracał z pracy – sam lub z Kingą, wysoką, ciemnowłosą, pełną uroku.
Na Boże Narodzenie rodzice zaprosili sąsiadów, by lepiej się poznać. Sąsiedzi nie odmówili, przyszli z winem i ciastem. Przyjęto ich serdecznie, usadzono przy stole. Mama krzątała się w kuchni, mężczyźni żywo rozmawiali, a Alicja w milczeniu obserwowała Kingę. Ta była powściągliwa, tylko od czasu do czasu wtrącała słowo, rozglądając się po domu z zaciekawieniem. Marek zaś był uosobieniem czaru – wesoły, uprzejmy. Porozmawiawszy z ojcem, zapytał Alicję o studia, wspomniał własne lata akademickie i powiedział, iż przed nią całe życie. Po ich wyjściu Alicja poczuła zamęt. Jego łagodne spojrzenie, ciepły głos, wyraziste dłonie – nie dawały o sobie zapomnieć. Zrozumiała: to miłość. Pierwsza, prawdziwa, rozdzierająca serce.
Marek opanował jej myśli. Na wykładach nie mogła się skupić, marząc o przypadkowych spotkaniach. Witała się z daleka, łapała jego uśmiech i znów tonęła w wyobraźni. Matka dostrzegała jej smutek, próbowała rozmawiać, ale Alicja milczała. Jak powiedzieć: „Kocham żonatego sąsiada”? Mama by się zmartwiła, powiedziała ojcu. Dlatego dziewczyna tłumiła ból w sobie.
Lato przyniosło wakacje i częstsze spotkania. Pewnego dnia nad stawem natknęła się na Marka – w krótkich spodenkach, z wędką. Zaprosił ją na ryby. Wracając z połowem, powiedział:
„Podobało się? Możemy jeszcze kiedyś wybrać. Kinga nie lubi wędkowania.”
Teraz, gdy się spotykali, podchodził, pytał o sprawy, o humor. Raz potarganiał jej włosy, a ona przycisnęła jego dłoń do policzka. Przelotny gest, ale Marek spojrzał na nią uważnie i rzekł:
„Alu, jesteś cudowna.”
Tej nocy płakała do świtu, postanawiając go unikać. To nie mogło prowadzić do niczego dobrego.
Trzy lata minęły w udręce. Przypadkowe spotkania, jego przyjacielskie uśmiechy, chłodne spojrzenia Kingi, rzadkie wizyty sąsiadów. Alicja cierpiała z miłości, o której wiedziała tylko ona. Studia się skończyły – dyplom z wyróżnieniem, praca, dorosłe życie. Sąsiedzi wciąż żyli bez dzieci, kontakty osłabły. Kinga może coś przeczuwała, ale milczała. Marek wypytywał o pracę, plany, ale już nie proponował wędkowania.
Wkrótce Alicja poznała Jakuba na wystawie. Artysta, starszy o siedem lat, oczarował ją opowieściami o pięknie sztuki. Zaczęli się spotykać. Jakub był pełen pasji, wiele podróżował, tworzył, miał pracownię i umiał adorować. Po pół roku oświadczył się. Alicja się zgodziła, mając nadzieję uciec od miłości do Marka, zapomnieć. Decyzja przyszła z trudem. Noce spędzała na płaczu, rozumiejąc, iż wychodzi za mąż bez miłości, uciekając przed bólem. Marek śnił się jej, błagał, by nie wyjeżdżała, ale zmuszała się, by odwzajemniać uczucia Jakuba.
Tydzień przed ślubem przypadkiem spotkała Marka w mieście. Ucieszył się, zaproponował spacer. Serce Alicji zadrżało, ale poszła. Gratulował zbliżającego się wesela, a wtedy wybuchnęła płaczem.
„Nie widzisz, Marek? Kocham cię! Całe te lata, bez nadziei…” – wyrwało się jej.
Zamilkł, objął ją za ramiona i cicho powiedział:
„Widzę, dziewczyno. Ale nie rujnuj sobie życia. Ta młodzieńcza miłość przeminie. Jakub to dobry człowiek, znam go. Będziesz szczęśliwa, wierzę w to. A ja jestem żonaty.”
„Jesteś szczęśliwy z Kingą?” – spytała przez łzy.
Nie odpowiedział, tylko przytulił ją na pożegnanie. Rozstali się.
Po ślubie Alicja zamieszkała z Jakubem. Rodzice zajęli jej dom. Napięcie opadło. Jakub ją kochał, życie z nim było barwne, ale noce wciąż były ciężkie – przed oczami stał Marek.
Do rodziców jeździli rzadko, i na szczęście Marek się nie pojawiał. Tego dnia Alicja z Jakubem przyjechali w odwiedziny. Wyciągał z bagażnika torby z prezentami, gdy Alicja dostrzegła Kingę z obcym mężczyzną. Śmiała się, pomachała jej.
„Jak to możliwe? Gdzie jest Marek?!” – wykrzyknęła Alicja.
Rodzice wyjaśnili: Kinga rozwiodła się z Markiem, on wyjechał, zostawiając jej dom. Ona szykuje się do nowego małżeństwa. Alicja osunęła się na krzesło, powstrzymując łzy. Nikt niczego nie zauważył, ale wiadomość wytrąciła ją z równowagi. Tygodnie smutku zmieniły się w euforia – spodziewała się dziecka. Jakub promieniał, obsypywał ją kwiatami, wyznawał miłość.
PewnegoPewnego wieczoru, gdy siedziała w ogrodzie i wsłuchiwała się w szmer liści, zrozumiała, iż czas leczy choćby najgłębsze rany, a prawdziwe szczęście często przychodzi niespodziewanie.