"Obcy" jest o niechcianej ciąży? Oto, jakie drugie dno mają te kultowe horrory

natemat.pl 2 miesięcy temu
Zdjęcie: Co symbolizują potwory z kultowych horrorów (m.in. Obcego i Coś)? Fot. kadr z filmu Coś; 20th Century Fox / All Film Archive / Mary Evans / East News


Horrory – poza mrożącą krew w żyłach warstwą wierzchnią – mają przeważnie drugie dno, którego interpretacja leży w gestii widza. Gatunek posługuje się strachem, choć nie wszyscy pamiętają, iż pod płaszczykiem istot rodem z piekła kryje się zwykle coś bardziej przyziemnego – jakaś społeczna obawa. Oto 4 kultowe postaci z horrorów i ich głębsze znaczenie.


Co symbolizują potwory w kultowych horrorach? (WYJAŚNIAMY)


Horrory, a już zwłaszcza te z ubiegłego wieku, które zrewolucjonizowały gatunek, nie są płytkie. W ich ciemnych zakamarkach czają się prawdziwe potwory, a raczej ludzkie obawy. Jedne stanowią krytykę społeczeństwa, inne obracają wszystko w satyrę, a jeszcze kolejne próbują zanurzyć się w meandrach umysłu.

Obcy


"Ósmy pasażer Nostromo" w reżyserii Ridleya Scotta ("Gladiator") z 1979 roku – podobnie jak każda kolejna odsłona serii "Obcy" – zabiera nas w przyszłość, w której zaawansowana technologia dała ludziom możliwość kolonizowania kosmosu. Mamy tu oczywiście motyw korporacji Weyland-Yutani, która nie dość, iż kontroluje wiele organizacji handlowych i militarnych, to stanowi również symbol wyzysku w dobie kapitalizmu.

Oczywiście wątek poświęcania pracowników, by osiągnąć jak największy zysk, stanowi jedynie tło dla "Obcego" (mniej lub bardziej rozwinięte w zależności od odsłony). Horror science fiction, który powołał do życia Scott, nie miałby jednak sensu bez obślizgłego ksenomorfa – nieprzewidywalnej i napędzanej pierwotnym instynktem obcej formy życia.

Początkowo potwór będący kluczem do sukcesu "Obcego" miał przypominać bardziej kosmicznego kraba niż biomechaniczny koszmar. Wszystko zmieniło się, gdy angielski reżyser natknął się na "Necronomicon", obszerny zbiór obrazów ekscentrycznego szwajcarskiego malarza i rzeźbiarza Hansa Rudolfa Gigera. W dziełach plastyka groteska miesza się z makabrą, seks z okultyzmem, biologia z maszynami.

Twórczość H.R. Gigera jest więc wszechobecna w ridleyowskim uniwersum, a kwintesencja jej horroru objawia się w każdej formie przyjmowanej przez tytułowego obcego - w twarzołapie (facehuggerze), rozpruwaczu (chestbursterze) czy dorosłym osobniku. U pierwszego dostrzeżemy charakterystyczną falliczną rurkę do zapładniania, drugi wielu widzom skojarzy się – bądź co bądź – z paskudnym niemowlęciem, a trzeci z drapieżcą.

I tu dochodzimy do pewnego sedna, otóż jedną z alegorii "Obcego" z 1979 roku była przemoc seksualna i idący za tym motyw niechcianej ciąży. – Właśnie tak zamierzam zaatakować publiczność; zamierzam zaatakować ją seksualnie. I nie, nie będę atakować kobiet na widowni. Zaatakuję mężczyzn. Pokażę wszystko, by mężczyźni na widowni skrzyżowali nogi – tak o filmie wypowiadał się swego czasu scenarzysta Dan O'Bannon.

I tym sposobem pierwszą ofiarą "Obcego" pada Kane, męski członek załogi statku holowniczego Nostromo, w którego wcielił się John Hurt (Ollivander z "Harry'ego Pottera"). Najpierw wbrew swojej woli zostaje zapłodniony przez twarzołapa, a następnie jego klatkę piersiową rozłupuje od środka niewielki, acz zwinny rozpruwacz.

Nadmieńmy, iż w pierwszej części serii załoga tytułowego frachtowca jest zdominowana przez mężczyzn. Na pokładzie obecne są tylko dwie kobiety: Ellen Ripley i Lambert. Ta odgrywana przez znakomitą Sigourney Weaver ("Avatar") jako jedyna zasugerowała, by nie wpuszczać Kane'a z powrotem na statek. "Obcy" skończyłby się happy endem, gdyby nikt nie zignorował uwag kociary.

Predator


Posiadający elementy horroru "Predator" z 1987 roku, za którego kamerą stanął John McTiernan ("Szklana pułapka"), wpisuje się w typową dla kina akcji tamtych lat quasi-militarystyczną narrację z macho-protagonistą na czele, ale jest daleki od szerzenia propagandy.

Choć prolog przypomina poniekąd pierwsze sceny "Rambo" z Sylvestrem Stallone czy "Oddziału Delta" z Chuckiem Norrisem, historia majora Alana Schaeffera (pseudonim Dutch) granego przez Arnolda Schwarzeneggera ("Terminator") jest parodią ówczesnej hollywoodzkiej męskości i militarnych zapędów Stanów Zjednoczonych.

McTiernan, który śmiało nazywa swoje filmy antyautorytarnymi, odarł zgraję napakowanych facetów z bronią w ręku z ich kluczowych walorów. W starciu z wymyślonym przez braci Jima i Johna Thomasa humanoidalnym łowcą z rasy Yautja elitarna grupa komandosów ponosi komiczną wręcz porażkę.

"Film działa na podobnych zasadach co slasher, w którym postaci są mordowane jedna po drugiej. (...) Najbardziej aroganccy i niemoralni bohaterowie giną jako pierwsi, a jedynymi ocalałymi są najbardziej pokorni i cnotliwi z całej grupy. Dutch ma więc wiele wspólnego z archetypem 'final girl'" – zauważył Barrett Edwards Smith z portalu GameRant.

Producenci 20th Century Fox domagali się od filmowca, by w "Predatorze" znalazło się mnóstwo ujęć pokazujących strzelanie z pistoletów, co McTiernan określił mianem "pornografii z bronią". Sam był przeciwny fetyszyzacji broni, dlatego też pod koniec filmu Dutch przyjmuje prymitywną taktykę w konfrontacji z kosmicznym łowcą i decyduje się użyć przeciwko niemu broni białej oraz łuku.

W jednej z najbardziej wymownych scen Amerykanie zalewają dżunglę deszczem pocisków, licząc na to, iż trafią w niewidzialnego łowcę. Koniec końców opróżniają swoje magazynki, a po kosmicznym drapieżcy nie ma śladu. Wychodzą na głupków i taki też efekt chciał osiągnąć McTiernan.

Dlaczego tak adekwatnie grupa komandosów najechała w filmie las w Ameryce Południowej? By walczyć z partyzantami w wiosce przypominającej kokainową faktorię i wyeliminować radzieckiego oficera. "Predatora" z końca lat 80. można więc uznać za krytykę wojny zastępczej prowadzonej przez prezydenta Ronalda Reagana.

Coś


W "Coś" z 1982 roku John Carpenter ("Halloween") rozprawia się ze strachem przed nieznanym, kierując się w stronę horroru lovecraftowskiego niż typowego kina grozy. Norweski helikopter ściga uciekającego psa, który biegnie prosto do amerykańskiej placówki badawczej. Pasażer śmigłowca próbuje zabić psa granatem, ale ostatecznie doprowadza do eksplozji maszyny. Konający pilot próbuje ostrzec przed czymś Amerykanów, jednak ci go nie rozumieją. Tak zaszczepia w nich paranoję.

Wkrótce po dotarciu psa do bazy badawczej Stanów Zjednoczonych okazuje się, iż czworonóg jest nosicielem gwałtownie rozprzestrzeniającego się patogenu, który rozkłada komórki, serwując widzom istny body horror w carpenterskim stylu. Legendarny reżyser bawi się nieufnością, która jest produktem ubocznym nieoszczędzającego nikogo "czegoś".

Carpenter wychowywał się na filmach o potworach, u których podstaw leżały "obawy związane z zimną wojną; obawy dotyczące tego, co promieniowanie z nami zrobi". Stwierdzenie, iż "Coś" uosabia nastroje panujące w drugiej połowie XX wieku, nie jest zatem przesadą.

Przerażające "coś" można potraktować jako symbol antykomunistycznej paranoi Zachodu. Grany przez Kurta Russella ("Ucieczka z Nowego Jorku") pilot R.J. MacRead nikomu nie może ufać – nie ma pewności, czy któryś z jego kompanów nie jest już przypadkiem nosicielem patogenu. W Stanach Zjednoczonych strach przed zwolennikami komunizmu w najgorszym wypadku doprowadzał obywateli do wydawania swoich sąsiadów (a choćby bliskich) władzom.

"Coś" Carpentera w sposób dosłowny interpretuje wymyśloną w czasie zimnej wojny koncepcję "wzajemnie zagwarantowanego zniszczenia" (mutual assured destruction), która zakładała, iż gdyby między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Radzieckim wywiązała się wojna nuklearna, doszłoby do zagłady obu przeciwników. Zarys tej strategii mogliśmy zobaczyć w finałowej scenie "Oppenheimera" Christophera Nolana.

Horror Carpentera kończy sekwencja, w której ocalali mężczyźni odkrywają, iż 'coś' zamierza powrócić do stanu hibernacji. Bohaterowie – nie zwlekając ani chwili dłużej – wysadzają całą stację badawczą, zabijając przy tym i 'coś', i prawdopodobnie samych siebie.

Koszmar z ulicy Wiązów


Wes Craven ("Krzyk") wypuścił w 1984 roku horror "Koszmar z ulicy Wiązów", w którym przedstawił publiczności upiornego, ale skłonnego do rzucania żartami Freddy'ego Kruegera, czyli jednego z najbardziej rozpoznawalnych seryjnych morderców w historii kina, który zabijał swoje ofiary w snach.

Pomysł na stworzenie tegoż złoczyńcy powstał poniekąd, gdy w latach 70. reżyser przeczytał artykuł "Los Angeles Times" o chłopcu, który uciekł z Pól Śmierci w Kambodży. Dziecko doświadczyło traum związanych z ludobójstwem i od tamtej pory śniło o kimś, kto je gonił. Przez kilka dni starało się w ogóle nie zasnąć, ale wreszcie się poddało. Niestety zmarło w trakcie jednego z koszmarów.

Postać Freddy'ego w oryginalnym scenariuszu miała być mordercą molestującym dzieci, jednak twórcy postanowili zachować ten wątek w formie podtekstu. W uproszczeniu: Krueger reprezentuje podświadome lęki, które łączą się z freudowską filozofią.

"Uosabia on ideę, iż rzeczy, które wychodzą w nocy, mogą być równie przerażające, jak potwory czające się w naszych umysłach. Odzwierciedla to jego zdolność do manipulowania i terroryzowania swoich ofiar poprzez ich najgłębsze, najciemniejsze lęki. (...) Reprezentuje id, pierwotną część naszej psychiki, która jest napędzana gniewem, strachem i pragnieniem zemsty" – wyjaśnił jeden z użytkowników Medium.

QUIZ: Czy rozpoznasz legendarny film science fiction po kadrze?


Idź do oryginalnego materiału