Nowy Tarantino (hura!)

ekskursje.pl 5 lat temu

A może byśmy pogadali o nowym filmie Tarantino, dla przyjemnej odmiany? To dla mnie reżyser najulubieńszy z ulubionych, najukochańszy z ukochanych, nie jestem go w stanie obiektywnie oceniać, po prostu wszystko mi się podoba.

„Pewnego razu w Hollywood” jest bodajże w największym stopniu komedią z jego dotychczasowej twórczości. To mnie zaskoczyło, bo idąc do kina wiedziałem o tym filmie tylko tyle, iż tematem przewodnim jest zbrodnia na Cielo Drive.

W zasadzie niby jest… i tutaj przerywam i solennie przyrzekam, iż niczego nie zaspojluję, a także zaapeluję, by unikać spojlerów. Kto chce pisać o zakończeniu, niech użyje rot13!

No więc, wracając, niby jest, ale mimo wszystko w tle. Owszem, w napisach do filmu znajdziemy aktora grającego Charlesa Mansona, a także tę czwórkę, która zabiła Sharon Tate z przyjaciółmi.

Ale to są role piątoplanowe. Na pierwszym planie jest dwójka gwiazdorów, Leonardo DiCaprio i Brad Pitt, koncertowo autoparodiujący swoje emploi.

DiCaprio gra neurotycznego gwiazdora, który ciągle wpada w panikę, iż nie umie grać.
Niczym BoJack, żyje sobie w willi z basenem, hajsu ma jak lodu, ale dwa słowa wystarczą, żeby wybuchnął płaczem nad swoją nieudaną karierą.

Brad Pitt z kolei przechodzi samego siebie w roli „sympatycznego twardziela”. Gra kaskadera, który jest trochę najlepszym kumplem, a trochę chłopcem na posyłki dla DiCaprio.

W jednej scenie, która choćby nie ma porządnego uzasadnienia fabularnego, rozbiera się od pasa w górę, żeby pochwalić się swoją przepięknie wyrzeźbioną sylwetką typu „Bez Grama Tłuszczu”. Wygląda to trochę tak, jakby Tarantino kazał mu zbudować postać, będącą wręcz campowo przegiętym wcieleniem stereotypu „seksownego kowboja”.

Specjalnością obu panów są bowiem westerny, chociaż aktor, którego gra DiCaprio, grywa także „zbrodniarzy tygodnia” w serialach sensacyjnych. Najwięcej sławy przyniósł mu film o drugiej wojnie światowej „14 pięści McCluskeya”, który wygląda na połączenie „Tylko dla orłów”, „Parszywej dwunastki” i „Inglorious Basterds”.

To wszystko mu nie wystarcza. Marzy o rolach szekspirowskich. Chciałby zagrać w jakimś porządnym filmie – najlepiej w reżyserii swojego nowego sąsiada, Romana Polańskiego!

Rodzina Mansona jest tylko tłem, ale obecnym adekwatnie przez cały czas. Bohaterowie ciągle gdzieś w tle widzą jakieś autostopowiczki – w tym wyglądające na nieletnie uciekinierki z domu.

Brad Pitt gra postać zasadniczą i obowiązkową. Gdy dziewczyna mu pokazuje na migi, iż jedzie na zachód, a on ma coś konkretnego do załatwienia na wschodzie, no to cóż, pożegna ją przyjaznym machaniem i pojedzie załatwiać to co chciał załatwić.

Manson, jak wiadomo, w takiej sytuacji jednak zmieniał plany i korzystał z okazji do zrekrutowania kolejnej zagubionej duszyczki. Podrywając autostopowiczki, Brad Pitt nieświadomie podąża jego tropem.

Los Angeles wygląda więc tutaj trochę jak w „Pulp Fiction” czy „Wściekłych psach”. Na powierzchni mamy pozornie raj na ziemi – palmy, baseny, knajpy, szybkie kobiety, piękne samochody. Ale piekło jest tuż za rogiem i w każdej chwili mogą z niego wyskoczyć Pumpkin i Honey-Bunny.

Tym razem tym piekłem jest „true crime”, więc nolensując wolensa, Tarantino zmusza do zastanowienia się trochę bardziej na serio nad jego źródłem. Każdy czytelnik tego bloga prawdopodobnie choć raz miał w życiu jakąś rozkminę: skąd się wzięły zbrodnie Mansona?

Hipisów zapamiętaliśmy jako „łagodnych ludzi z kwiatami we włosach” – trudno ich sobie wyobrazić jako sadystycznych morderców. Bitelsi śpiewali o miłości i pokoju, a Manson odnalazł w ich tekstach nienawiść i wojnę.

Do dziś pokutuje ten mit, iż gdyby ludzie porzucili alkohol dla marihuany i LSD, świat stałby się lepszym miejscem. Tak jakby w Afryce bojówkarze nie odurzali się haszyszem podczas masakrowania sąsiadów maczetami!

Ale nie twierdzę, iż sam mam lepszą odpowiedź na pytanie „skąd Manson”, bo to oczywiście część odwiecznego, nierozkminialnego „unde malum”. Wolałbym, żeby istniała jakaś prosta, spiskowa interpretacja typu „uboczny skutek eksperymentów CIA nad kontrolą umysłów”. Ale chyba jej nie ma.

Lem miał prostą odpowiedź na pytanie „skąd zło”: iż w epoce lodowocowej hominidy wbrew sobie musiały stać się drapieżnikami. Tylko iż ta odpowiedź to tylko nowe opakowanie dla starego: „bo taka jest Natura Lucka (TM)”…

ALE DLACZEGO JEST TAKA?!??!?!?!?!?!?

Idź do oryginalnego materiału