Nosferatu – recenzja filmu. Genialny remake czy zbędna powtórka?

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

Nosferatu to jedna z najbardziej wyczekiwanych produkcji filmowych zeszłego roku. Jednak polscy fani kina na oficjalną premierę muszą poczekać jeszcze tydzień. Dzięki uprzejmości Multikina miałam okazję zobaczyć przedpremierowy pokaz filmu, który odbył się 24 stycznia. Czy rzeczywiście było na co czekać?

Polscy koneserzy gatunku nie kryją swojego oburzenia tak późną datą premiery Nosferatu w naszych kinach. Absolutnie się im nie dziwię, bo sama zdążyłam zobaczyć większość tego filmu we fragmentach na TikToku czy portalu X. Mimo wszystko czekałam cierpliwie na możliwość obejrzenia całości na dużym ekranie. Nie będę ukrywać – gorąca dyskusja na temat Nosferatu w zagranicznych mediach przyczyniła się do pojawienia się w mojej głowie pewnych oczekiwań co do najnowszej produkcji Roberta Eggersa. Po wyjściu z sali kinowej nie mogłam pozbyć się wrażenia, iż wszechobecny zachwyt tą produkcją jest jednak trochę na wyrost.

O fabule nowego Nosferatu nie trzeba się rozpisywać. Jest to oczywiście kolejna ekranizacja inspirowana kultową powieścią Dracula Brama Stokera. Akcja dzieje się w XIX wieku, a jej początkowe sceny rozgrywają się w niewielkim niemieckim miasteczku. Tam, wraz ze swoją żoną Ellen, mieszka Thomas – młody agent nieruchomości. Mężczyzna przyjmuje zlecenie pracy i udaje się do odległej Transylwanii, aby sfinalizować transakcję z tajemniczym Orlokiem. Okazuje się jednak, iż hrabię i Ellen łączy mroczna historia.

Lily-Rose Depp jako Ellen Hutter i Emma Corrin jako Anna Harding // Aidan Monaghan. © 2024 FOCUS FEATURES LLC.

Mam wrażenie, iż internetowe spoilery zdradziły mi wszystko, co powinnam zobaczyć. Zdjęcia rzeczywiście są zrealizowane mistrzowsko, Lily Rose-Depp zachwyca w głównej roli, a całość dobrze podkreśla gotycki nastrój. Eggers jest jednak ewidentnie zafiksowany na punkcie własnego perfekcjonizmu i chce tworzyć dzieła monumentalne. Ta pogoń za wyższością przyćmiewa aspekty mniejsze, choć równie ważne. Wydaje mi się, iż właśnie dbałość o szczegóły przywiązuje widza do obrazu. W przypadku Nosferatu dostajemy jednak fasadę wielkości, pod którą nie skrywa się nic interesującego.

Sama kinematografia Nosferatu przemawia jednak za tym, aby zobaczyć ten film w dużym formacie. Jarin Blaschke wykazał się niezwykłą dbałością o szczegóły. Drobne niuanse, które można w tej produkcji odnaleźć, wskazują nie tylko na ogromny talent operatora, ale także na doskonałą technikę operowania filmem negatywowym. Wizualnie film jest imponujący, co jest głównie zasługą pracy barwą i światłem. Szczególnie urzekła mnie scena z karocą w lesie, podczas której zarówno kadrowanie, jak i praca kamery w połączeniu z mroczną poświatą stworzyły iście gotycką scenerię.

Źródłem oświetlenia w filmie był głównie sam księżyc, którego blask – podbity dużą ilością niebieskiego światła – stworzył niepowtarzalny klimat Nosferatu. Myślę, iż film przemówiłby do mnie mocniej, gdyby całość została utrzymana w podobnym tonie. Wąskie, kolorowe kadry pokazujące akcję toczącą się w Niemczech zrobiły na mnie mniejsze wrażenie.

Kadr z filmu Nosferatu // zdjęcia: Jarin Blaschke

Na wyróżnienie bezapelacyjnie zasługują odtwórcy głównych ról. Lily-Rose Depp wypadła w filmie po prostu świetnie. Choć mało jest w Nosferatu strasznych momentów, to jednak sposób, w jaki aktorka przedstawia Ellen, rodzi autentyczny dyskomfort. Depp zagrała nie tylko mimiką i emocjami. Całym swoim ciałem zdołała oddać stan fizyczny i emocjonalny odgrywanej przez siebie bohaterki, co niewątpliwie wymagało od aktorki sporo wysiłku.

Dobrze poradzili sobie również Nicholas Hoult w roli Thomasa oraz Bill Skarsgård, który wcielił się w hrabię Orloka. Chyba nie ulega wątpliwości, iż drugi z aktorów genialnie sprawdza się w rolach wymagających znacznej metamorfozy. Skarsgård pokazał swoje umiejętności chociażby w roli Pennywise’a w filmie TO. W przypadku postaci Nosferatu również jest nie do poznania. To właśnie pierwsze spotkanie z hrabią Orlokiem nazwałabym najstraszniejszym momentem filmu. Za przekonującą grę można także pochwalić Aarona Taylor-Johnsona, który przedstawił cały wachlarz emocjonalny Friedricha Hardinga.

Robert Eggers ewidentnie nie kryje się ze swoją sympatią do Willema Dafoe. Aktor często pojawia się w produkcjach amerykańskiego reżysera. Nie sposób jest się mu jednak dziwić, bowiem Dafoe kradnie uwagę widza za każdym razem, kiedy tylko pojawia się na ekranie. Jego postać wprowadziła do Nosferatu lekką nutę komizmu. Nie uznałabym tego jednak za zaletę, zważywszy na to, iż ujmuje to tajemniczości i tak już mało niepokojącemu horrorowi.

Willem Dafoe jako profesor Albin Eberhart von Franz w Nosferatu // Aidan Monaghan. © 2024 FOCUS FEATURES LLC.

Czy Nosferatu straszy? Nie, jednak myślę, iż wcale nie taki był jego zamysł. Są horrory, które przerażają brutalnością, są też takie, które poddają próbie psychikę widza. Założenia gotyckiego horroru są jednak inne. Stawia on na tajemniczość, upiorną narrację i sentymentalny romantyzm. To po części można odnaleźć w najnowszej odsłonie Nosferatu. Dla mnie te doznania były jednak zwyczajnie za słabe.

Nie doszukałam się w tym filmie niczego odkrywczego. Eggers chciał pokazać tę historię na swój sposób, jednak nie dodał do narracji absolutnie nic, co mogłoby sprawić, aby właśnie zeszłoroczna wersja Nosferatu stała się tą najlepszą. Film nadrabia zdjęciami, jednak udane kadry to za mało, aby utrzymać moją uwagę przez 2 godziny. W przypadku którejś już z kolei sceny w domu Hardingów bardziej niż dialogi bohaterów zajmowały mnie biegające w tle koty.

Najbardziej przerażający w tym wszystkim był ból, jaki niesie ze sobą miłość do drugiej osoby. jeżeli miałabym wymienić inne pozytywy niż techniczna strona filmu, to wskazałabym właśnie na ukazane w nim emocje. Może największym horrorem Nosferatu była utrata ukochanej rodziny lub niemożność bycia z miłością swojego życia? Być może grozę miała we mnie wzbudzić desperacka potrzeba bliskości i zrozumienia, która popchnęła główną bohaterkę do zawarcia paktu z wampirem. Pod tym względem Nosferatu Roberta Eggersa rzeczywiście można nazwać udanym horrorem gotyckim.

Fot. główne: kadr z filmu

Idź do oryginalnego materiału