Nigdy się nie znaliśmy…

twojacena.pl 22 godzin temu

Nigdy się nie znaliśmy…

Kasia od początku wiedziała, kim jest w życiu Mateusza. Nie żoną, nie matką jego dzieci, nie wybranką jego serca. Tylko kochanką. Kobietą, przy której mógł odpocząć duszą i ciałem. Kobietą, do której przychodził nie z obowiązku, ale dla lekkości i ciszy.

Nie wymagała niczego. Ani rozwodu, ani przysiąg. Tylko odrobiny ciepła. Przyjmowała Mateusza takim, jaki był: żonatym, zdystansowanym, ale dobrym dla niej. Czasem przynosił zakupy, czasem pomagał z remontem. Czasem brał ją za rękę i mówił, iż ją kocha. I to wystarczało.

Kasia nie uważała się za niszczycielkę rodziny. Nikogo nie odbierała. To Mateusz sam zdecydował przyjść. Sam ją wybrał. Ona tylko była. Bez roszczeń.

Szły lata. Mateusz przyjeżdżał regularnie. Przynosił kwiaty, czasem kupił coś dzieciom – nie jej, oczywiście. Swoim. Kasia nie miała dzieci. Lekarze dawno orzekli stanowczo: bezpłodność. To właśnie zniszczyło jej jedyne małżeństwo.

Aż nadeszło cudowne, niewytłumaczalne. Ciąża. Prawie w czterdziestce. Płakała ze szczęścia. Rodzice Kasi, gdy dowiedzieli się, iż zostaną dziadkami, choćby nie pytali o ojca. Po prostu cieszyli się. Obiecali pomoc. A Kasia… Była pewna: Mateusz nie odejdzie. Kochał ją. Mówił to dziesiątki razy.

– Złóż pozew o rozwód – powiedziała mu pewnego dnia. – Będziemy prawdziwą rodziną.

Milczał. W końcu odparł:

– Potrzebuję czasu… Nie mogę tak od razu.

Dała mu tydzień. Potem drugi. ale Mateusz zaczął znikać. Nie odbierał telefonów. Unikał kontaktu. Pewnego dnia przyszła pod jego dom. Stała przed klatką. Nie umiała inaczej.

– Co ty tu robisz?! – warknął, gdy ją zobaczył.

– Czekam na ciebie.

– Daj mi spokój! Czy ty nie słyszysz? Prosiłem, żebyś poczekała! Stawiasz mnie w złym świetle, naciskasz!

Kasia zamilkła. Patrzyła na niego i nie poznawała.

– Więc nie będziesz z nami? – spytała cicho.

Odwrócił się. Wtedy powiedziała:

– Nigdy się nie znaliśmy. Zapomnij o mnie. Zapomnij o nas. Nie ma już „nas”.

Odeszła. Nie spojrzała za siebie.

Kasia urodziła dziewczynkę. Piękną, kręconą, z oczami Mateusza. ale gdy brała ją na ręce, czuła tylko miłość. Nic więcej. Ani strachu, ani żalu. Tylko szczęście.

Mateusz kilkakrotnie próbował się skontaktować. Dzwonił. Chciał zobaczyć córkę. Kasia odmówiła.

– Dokonałeś wyboru – powiedziała. – Nie przypominaj się teraz. Ona ma ojca. Prawdziwego.

Nie kłamała. Pół roku później poznała mężczyznę. Cichego, spokojnego, trochę starszego. Nie zadawał pytań. Po prostu pokochał ją i dziewczynkę. A ona od razu nazwała go tatusiem. Wszystko potoczyło się naturalnie. Jakby siła wyższa zdecydowała: teraz będzie, jak trzeba.

Minęły dwa lata. Wiosna. Park. Mateusz szedł alejką, myślami gdzie indziej. Nagle ją zobaczył. Kasię. Z mężczyzną. I z dzieckiem.

Mężczyzna trzymał dziewczynkę na rękach. Śmiała się, ciągnąc go za ucho. A Kasia, w lekkiej sukience, patrzyła na nich z błogością i szepnęła:

– Pocałuj tatusia, kochanie. Widzisz, zmęczył się, nosząc cię.

Mateusz stanął jak wryty. Nie mógł oddychać. To była ona. Jego córka. Taka sama jak kiedyś jego chłopcy – kręcona, jasnowłosa, pełna życia. A obok obcy mężczyzna. I już nieobca Kasia.

Spojrzała na Mateusza. Ich oczy się spotkały. ale odwróciła wzrok. Jakby go nie znała. Jakby nigdy nie był częścią jej życia.

Zrozumiał: dotrzymała słowa. Naprawdę nigdy się nie znali.

I już nigdy się nie poznają.

**I nigdy nie ma powrotu do chwil, które odeszły. Życie rozdaje karty raz, a potem każdy gra swoją grę.**

Idź do oryginalnego materiału