**Uparte matki**
Gdy Jakub i Weronika pobrali się, obie rodziny były szczęśliwe.
Halina, matka Jakuba, choćby uroniła łzę przed Urzędem Stanu Cywilnego. A Jolanta, mama Weroniki, ściskała zięcia tak mocno, jakby znała go od dziecka.
Ani Halina, ani Jolanta nie miały mężów. Obie wychowywały dzieci samotnie. Obie wiele przeszły.
Mimo różnic charakterów — jedna surowa, stanowcza, druga łagodniejsza — zawsze okazywały sobie szacunek. Nie budowały szczęścia dzieci na czyichś nerwach.
Pierwsze miesiące młodzi wynajmowali mieszkanie. Malutkie kawalerki, palący sąsiad za ścianą, hałaśliwe podwórko. Ale przynajmniej byli u siebie.
Po pół roku Weronice przyszła do głowy pewna myśl. Jakub uznał ją za świetną i logiczną.
Dwie tygodnie później odbyła się ta rozmowa. Z mamami…
***
— Mamo, tylko nie bierz tego od razu do siebie. Rozmawialiśmy z Weroniką i wpadliśmy na pomysł…
Halina milczała, wpatrując się w syna. Przywykła już do jego szalonych pomysłów.
— No więc… Ty masz dwupokojowe, a Jolanta trzypokojowe. A my wynajmujemy i drogo, i niewygodnie. Chcielibyśmy się przeprowadzić do większego.
— Mów dalej.
— Ty i Jolanta… mogłybyście zamieszkać razem. Ona przeprowadziłaby się do ciebie, a my do jej mieszkania. Tam jest więcej miejsca.
Mówił tak, jakby tłumaczył zasady gry planszowej. Spokojnie. Bez cienia wątpliwości.
— Na jak długo? — spytała Halina.
— No… Dopóki nie kupimy własnego. Może pięć lat. Albo dziesięć.
Halina nie krzyknęła. Nie zmieniła się na twarzy. Tylko powiedziała:
— Pomyślę.
I wyszła na balkon. Stała długo, patrząc na puste podwórko, czując, jak w piersi wzbiera powolny, gęsty chłód.
***
Następnego dnia Jolanta usłyszała to samo od córki.
— Mamo, przecież dobrze się z Haliną dogadujecie. Nie żeście najlepszymi przyjaciółkami, ale jest między wami porozumienie. Więc dlaczego nie mogłybyście razem zamieszkać? A my wprowadzimy się tutaj…
Jolanta przerwała:
— Proponujesz mi wynajęcie mojego życia?
Weronika zaniemówiła.
— Nie! Chodzi tylko o to… Wy już macie wszystko za sobą, a my dopiero zaczynamy…
— Za sobą? To znaczy, iż już mnie odstawiłaś na półkę?
— Źle mnie zrozumiałaś…
— Nie, zrozumiałam doskonale. Dziękuję, córeczko.
***
Tydzień później spotkali się wszyscy razem.
Halina przyszła pierwsza. Jolanta — druga. Usiadły naprzeciw młodych.
Ci wyglądali poważnie. Niemal uroczyście.
— Mamy, nie chcemy konfliktu. Prosimy tylko o zrozumienie. Nam ciężko. Brakuje pieniędzy. Planujemy dziecko. Każda z was ma własne mieszkanie, a my musimy wynajmować i płacić krocie. Gdzie tu logika? Czy naprawdę tak wam trudno żyć razem?
Pierwsza odpowiedziała Halina.
— Tak. Zwłaszcza gdy w głowie tkwi myśl, iż dla własnego syna stałam się… przeszkodą.
Jolanta dodała:
— Dzieci, spróbujcie i wy nas zrozumieć. Każda z nas ma własne życie. Swoją ciszę. Swój rytm. Swój dom. Nikomu nic nie jesteśmy winne i nie musimy się do nikogo naginać.
— Ale myślałam, iż razem będzie wam łatwiej. Co wam przeszkadza? — nalegała Weronika.
— Godność — odparła Halina. — I prawo do własnego życia.
— Więc was nie obchodzi, jak żyjemy? — w głosie Jakuba zabrzmiała uraza.
— Owszem, obchodzi — odpowiedziała Jolanta. — Ale jest różnica między „pomóc” a „wyrzec się siebie”. Wy proponujecie to drugie.
Młodzi spojrzeli po sobie. Najwyraźniej nie spodziewali się takiego obrotu spraw.
Spodziewali się kłótni. Łez. I w końcu — zgody.
A otrzymali spokojne, stanowcze „nie”.
Tamtego wieczoru Halina myła naczynia — powoli, dokładnie. Każdą łyżkę. Jakby szukała ukojenia w tej prostej czynności.
A Jolanta, w tym samym celu, zabrała się za sprzątanie. Szorowała, trzepała dywany. Byle tylko nie myśleć.
W pracy czuła, jak gniew ustępuje miejsca zmęczeniu.
Nie, nie były przeciwko dzieciom. I nie życzyły im źle. Ale po tej rozmowie obie zrozumiały jedno: dla swoich dzieci nie znaczą już nic.
Są tylko fundamentem, po którym można stąpać, nie patrząc pod nogi.
Dzieciom nie przeszkadza, iż one — to ludzie. Z nawykami, samotnością i prawem do własnego kąta.
***
Minął miesiąc.
Jakub i Weronika więcej nie poruszali tego tematu.
Wynajęli większe mieszkanie, wzięli kredyt.
Narzekali oczywiście. Na drożyznę, na codzienność, na to, iż ciężko bez wsparcia.
Ale o wspólnym mieszkaniu matek już nie wspominali.
Może usłyszeli. A może oprzytomnieli, gdy opowiedzieli o swoich „upartych matkach” w sieci i przeczytali komentarze. Prawie każdy zaczynał się od słów: „O co wam, kurI minęło kilka lat, zanim obie matki usiadły przy herbacie i z uśmiechem przypomniały sobie tamten dzień, gdy ich dzieci wpadły na “genialny” pomysł, a one nauczyły się, iż czasem mówić “nie” to największy akt miłości.