**Dziennik, 12 marca**
Dziś stało się coś, czego nie da się już odwrócić. Wszystko wyszło jakoś tak… niezgrabnie.
– W sensie, jesteś jego żoną?
– W najbardziej dosłownym. Przynajmniej prawnym, mogę choćby pieczątkę w dowodzie pokazać. Ślubu nie wzięłam ze sobą, wybacz – powiedziała kobieta, jedną ręką podtrzymując duży brzuch.
***
– Córeczko, za tydzień wyjeżdżam na zmianę, tam słaby zasięg, więc nie zawiedziesz się, jak nie odbiorę – powiedział Jan Kowalski.
– Nie martw się o kota, przyjdę, nakarmię, posprzątam – mruknęła Zosia, nie odrywając wzroku od telefonu.
– jeżeli chodzi o kota… – zawahał się Jan – W sumie, nie przejmuj się, córko. Po co ci jeździć na drugi koniec miasta po pracy, żeby jednego koca nakarmić? Sąsiadka z klatki obok, dobrze ją znam, będzie zaglądać do Mruczka.
– Trochę się dziwnie zachowujesz, tato – zaśmiała się Zosia. – Twoja sąsiadka to chyba jakaś altruistka. I kota nakarmi, i po mleko do sklepu skoczy, i leki z apteki przyniesie. Masz szczęście.
– No właśnie, szczęście…
Janowi nagle zrobiło się wstyd, iż znowu okłamuje córkę. Brwi zsunęły mu się nad nosem, próbował myśleć o czymś innym, żeby nie zdradzić niepokoju. *”Nic nie podejrzewa, tylko próbuje się ze mnie nabijać”*, pomyślał.
…Jan z matką Zosi byli w separacji od siedmiu lat. Rozstali się spokojnie, bez awantur. Po prostu stwierdzili, iż miłość przeminęła. Po rozmowie z córką od razu poszli do urzędu z czystym sumieniem. Zosia zaakceptowała decyzję rodziców, pod warunkiem iż święta przez cały czas będą spędzać razem. Wszystkich to ucieszyło.
– Więc jestem twoją sąsiadką? – przekornie uśmiechnęła się Kasia.
– Nie wpadło mi nic lepszego… – Jan spuścił wzrok.
– Tak, nazwać mnie żoną to przecież graniczy z cudem, rozumiem.
– Kasia, nie gniewaj się.
– Jestem dorosłą kobietą, Janku. Ale nie rozumiem, jak długo mamy udawać, iż to wielka tajemnica!
– Sam nie wiem! Boję się, iż Zosia nie zrozumie. Pamiętasz, jak była mała? Bała się, iż któryś z nas odejdzie. Ciągle pytała, czy jej nie zostawimy. Czuję, jakbym ją zdradzał.
– Słuchaj, nie wtrącam się w twoje relacje z córką, ale za dwa miesiące będziesz miał już dwie i trzeba będzie podjąć męską decyzję. Rozumiesz? Nie każę ci wybierać, broń Boże, ale jak zamierzasz ukrywać noworodka?!
– Jakoś to będzie! – westchnął, choć naprawdę nie miał pojęcia, jak.
Z Kasią poznali się zaraz po rozwodzie. Spotkał ją i wiedział – to ta. Ale nie potrafił powiedzieć rodzinie, iż znalazł kogoś nowego. Bał się, iż córka się odwróci, a była żona będzie robić problemy.
Najpierw martwił się, iż Kasia jest od niego dziesięć lat młodsza. Potem, iż wzięli cichy ślub. Potem – iż zaszła w ciążę. A teraz bał się, iż prawda wyjdzie na jaw jak ropień. *”Znajdę dobry moment i wszystko wyjaśnię”*, tłumaczył sobie.
Jan ukrywał przed Zosią, iż mieszka z nową żoną. Unikał spotkań, odwiedzał córkę lub widywali się na neutralnym gruncie. Zosia, jak większość młodych, drażniła się z nim o “tajemniczą sąsiadkę”.
Tego ranka, kiedy wrócił z pracy, Zosia postanowiła wpaść bez zapowiedzi. Ale drzwi nikt nie otwierał. Telefon też milczał. Zaniepokojona wyszła z klatki. Nie mogła się pomylić – tata napisał, iż wylądował i jedzie do domu. A domu nie było go widać. *”Dorosły człowiek, pewnie załatwia sprawy”*, pomyślała.
– Jana zabrali do szpitala – obcy głos wyrwał ją z myśli.
– Co? Kiedy? Gdzie? – Zosia stanęła jak wryta.
Głos dobiegał z okna pierwszego piętra. Sąsiadka opowiedziała, iż widziała, jak Jan wrócił z torbą, a pół godziny później przyjechało pogotowie.
– Z rozmów wynikało, iż zawiozą go do kardiologii. Nie wyglądał źle, wyszedł o własnych siłach. Dzięki Bogu nie na noszach! – mówiła sąsiadka. – Ciebie od razu poznałam, często tu stoisz i dzwonisz do domofonu.
– Dawno go zabrali?
– Godzinę temu.
Zosia już nie słuchała. Trzęsły się jej ręce. *”Kardiologia to serce? Ale on nigdy nie miał problemów!”*
– Zadzwoń na pogotowie, może powiedzą, gdzie jest – zasugerowała sąsiadka.
Operator po chwili podał nazwę szpitala. Zosia wsiadła w taksówkę, odpędzając najgorsze myśli. Telefon ojca wciąż nie odpowiadał.
– Powiedziano mi, iż ojca przywieźli do was! – ledwie powstrzymując łzy, wykrztusiła w recepcji.
– jeżeli został przyjęty, to sprawdzę. Kiedy przyjechał? – spokojnie zapytała pielęgniarka.
– Nie wiem… może godzinę temu? Proszę, pomóżcie.
– Poczekajcie w korytarzu, zaraz wrócę.
Po chwili wróciła:
– Jest na kardiologii. Nie ma wizyt z powodu kwarantanny. jeżeli chcecie coś przekazać, może wyjść do holu, jeżeli pozwolą.
Zosia wybiegła, szukając głównego wejścia. *”Skoro może wyjść, to chyba nie jest źle?”*
– Taty właśnie przyjęli! Nie odbiera telefonu! Nie wiem, czy ma rzeczy, jedzenie! Wpuśćcie mnie! – zaczęła krzyczeć.
Nagle ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Odwróciła się gwałtownie – przed nią stała kobieta w ciąży, może kilka lat starsza.
– Zosiu, witaj – ostrożnie powiedziała Kasia.
– Witam… znamy się?
– Nie do końca. Ja cię znam bardzo dobrze, ale ty mnie… no, jestem tą “sąsiadką”, która karmi kota i przynosi leki.
– Nic nie rozumiem…
– Zosiu, przyjechałam, bo zadzwonili ze szpitala.
– Do… ciebie?
– Bo jestem jego żoną.
– W sensie… żoną?
– W najprawdziwszym. Prawnie też – mogę choćby pokazać pieczątkę w dowodzie. – Kasia przytrzymała brzuch, jakby broniąc się przed atakiem. – Wyjdźmy na zewnątrz? WytZosia spojrzała na Kasię przez łzy, a potem niepewnie się uśmiechnęła i powiedziała: “Myślałam, iż tata jest sam, a tu okazuje się, iż zyskałam nie tylko nową rodzinę, ale i siostrę”.