Moja córka zraniła mnie do głębi. Myślałam, iż potrafi być wdzięczna, iż w wieku 25 lat umie odróżnić dobro od obojętności i dostrzec prawdę. Niestety, jej postępowanie pokazało coś zupełnie innego — i to w gorzki, bolesny sposób. Nie zaprosiła na swoje wesele ojczyma, mojego męża Piotra, który wychowywał ją od dziewiątego roku życia, wkładając serce w każdy jej krok. Zaprosiła za to swojego biologicznego ojca, który przez lata miał ją za nic. Po czymś takim nie mam ochoty iść na tę uroczystość zdrady.
Rozwód z moim pierwszym mężem, Mateuszem, był nieunikniony, jak burza po ciszy. Ostatnie cztery lata naszego małżeństwa przetrwałam tylko dzięki swojej cierpliwości i prośbom teściowej, która błagała, bym wytrwała przy jej nieodpowiedzialnym synu. Wszystko ma swoje granice, a moja cierpliwość skończyła się, gdy nasza córka, Agnieszka, miała siedem lat. Jej ojciec zawsze traktował rodzinę jako coś mało istotnego. Zajmował się nią tylko wtedy, gdy był lekko podpity — póki nie przegiął z alkoholem. Zdarzało mu się znikać na dni, a po powrocie udowadniał swoje racje pięściami, zostawiając nie tylko siniaki, ale i ciche rany na mym sercu.
Kiedy dowiedziałam się o jego kochance, to była ostatnia kropla, która przepełniła czarę. Myśl, iż inna kobieta nabrała się na ten „skarb”, otrzeźwiła mnie całkowicie. Wystąpiłam o rozwód i nie obejrzałam się za siebie. Mateusz choćby nie próbował ratować rodziny — spakował swoje rzeczy, rozbił lustro w przedpokoju i odszedł z podniesioną głową, jak bohater jakiejś dziwnej melodramy. Moja teściowa, która wcześniej opłakiwała swojego „biednego synka”, zmieniła się w prawdziwą harpię. Obwiniała mnie za wszystko, próbowała wmawiać Agnieszce, iż to ja wyrzuciłam jej „kochanego tatusia”, chociaż on dawno nas wykreślił z życia.
Agnieszka zawsze bardziej tęskniła do ojca niż do mnie. Byłam surowa — wychowywałam, uczyłam, kazałam siedzieć nad książkami. A on pojawiał się sporadycznie, w dobrym humorze, z tanimi czekoladkami i pustymi obietnicami. Kiedy przychodził zły, rzucałam się, by chronić córkę przed jego złością, zasłaniając ją sobą. Dlatego w jej pamięci pozostał on bajkowym rycerzem, a ja — wieczną nadzorcą. Wytłumaczenie jej prawdy było bezcelowe: babcia zatruła jej umysł, a Agnieszka tęskniła za „dobrym tatą”, który na dobrą sprawę nie był wart złamanego grosza. Zagryzłam więc zęby i walczyłam o nią dalej. Rok później teściowa zmarła, ciśnienie na Agnieszkę osłabło, ale i tak wciąż idealizowała ojca, obwiniając mnie za jego nieobecność.
Kiedy Agnieszka miała dziewięć lat, poznałam Piotra w naszej małej miejscowości pod Wrocławiem. Od razu przypadł mi do gustu — dobry, niezawodny, z ciepłym uśmiechem. Zakochałam się, a on odpowiedział mi tym samym. Bałam się jednak, iż go stracę, więc uczciwie uprzedziłam: mam córkę, która może go nie zaakceptować, i będzie mu trudno. Piotr nie wycofał się. Oświadczył się, wiedząc, iż czekają nas wyzwania. I zaczęły się od razu: Agnieszka wpadała w histerie, była niegrzeczna, prowokowała go na każdym kroku. Myślałam, iż zrezygnuje — komu chciałoby się znosić kłótnie i awantury? Ale on wytrwał. Przez szesnaście lat tylko dwa razy podniósł na nią głos — i to zasłużenie. Zabierał ją na zawody, odbierał z imprez, kupował ubrania, nigdy jej nie wypominając. choćby jej studia opłacił on, a nie jej słynny biologiczny ojciec.
W szkole średniej Agnieszka zaczęła go traktować z większym spokojem. Nie atakowała go, ale również nie okazywała wdzięczności. Miałam nadzieję, iż z czasem doceni, jaki wyjątkowy człowiek jest Piotr — nie każdy ojczym tak troszczy się o cudze dziecko. Wiedziałam, iż czasem widuje się z Mateuszem. Nie wtrącałam się w ich sprawy, ale każdy jej dzień urodzin mnie bolał: czekała na jego telefon do północy, a on nigdy nie dzwonił. A ona i tak czekała — rok po roku, jakby była ślepa.
Po skończeniu szkoły wyjechała na studia do innego miasta. Gdy wróciła, zamieszkała z chłopakiem, z którym spotykała się od trzeciego roku studiów. Potem ogłosiła swoje zaręczyny. Byłam przekonana, iż Piotr będzie tam, obok nas. Ale ona skreśliła go z listy gości. Próbował ukryć ból, ale widziałam, iż jego oczy straciły blask. Agnieszka powiedziała mi prosto w twarz:
— Na weselu będzie mój ojciec. Jak wyobrażasz sobie jego i Piotra razem? Chcesz zrobić cyrk?
Zatkało mnie z oburzenia:
— Zaprosiłaś ojca, który cię opuścił, a wykluczyłaś osobę, która cię wychowywała? Jesteś niewdzięczna! Nie pójdę na twoje wesele. Teraz zwracaj się o wszystko do swojego „taty”.
Próbowała coś powiedzieć, ale ja już trzasnęłam drzwiami.
W domu Piotr próbował mnie przekonać, bym zmieniła zdanie: to przecież nasza jedyna córka, to jej dzień. Ale nie mogę. Jasno pokazała, co dla niej jest ważne. Tyle lat z Piotrem walczyliśmy o nią, a ona wciąż uwielbia tego, który ją porzucił. Niech tak będzie. Umywam ręce — mam dość tego bólu i rozczarowań.