Nie tak miało być

newsempire24.com 1 tydzień temu

Dziś stało się coś dziwnego i wszystko wyszło jakoś niezręcznie…

– W sensie, iż pani jest jego żoną?

– W najbardziej literalnym. Przynajmniej prawnie – mogę choćby pokazać pieczątkę w dowodzie. Ślubnego świadectwa nie zabrałam, wybacz – powiedziała kobieta, podtrzymując jedną ręką duży brzuch.

***

– Córeczko, jadę w przyszłym tygodniu na zmianę, tam słabo łapie zasięg, więc uważaj na mnie – powiedział Marek Nowak.

– O kota się nie martw, przyjadę, nakarmię, posprzątam kuwetę – mruknęła Ania, nie odrywając wzroku od telefonu.

– A co do kota… – zawahał się Marek – W sumie nie musisz się martwić, córciu. Po co ci jeździć na drugi koniec miasta po pracy, tylko po to, żeby nakarmić jednego kota? Mieszkająca na klatce sąsiadka – znam ją dobrze. Będzie wpadać od czasu do czasu do Mruczka.

– Trochę dziwny jesteś, tato – zaśmiała się Ania – Ta twoja sąsiadka to prawdziwa altruistka. I kota nakarmi, i po drodze wstąpi po mleko, i po pracy przywiezie lekarstwa. Łut szczęścia, co?

– No właśnie, łut szczęścia…

Markowi nagle zrobiło się wstyd, iż znowu okłamuje córkę. Zmarszczył brwi i starał się myśleć o czymś innym, żeby nie zdradzić niepokoju. *„Ona niczego się nie domyśla, tylko próbuje mnie podpuścić”*, pomyślał.

…Marek z matką Ani rozwiedli się siedem lat temu. Rozstali się spokojnie, bez awantur. Po prostu stwierdzili, iż ich miłość wygasła. Po rozmowie z córką od razu poszli do urzędu, bez wyrzutów sumienia. Ania zaakceptowała decyzję rodziców, pod warunkiem, iż święta będą przez cały czas obchodzić razem. Wszystkim to pasowało.

– Więc jestem twoją sąsiadką? – przebiegle uśmiechnęła się Kasia.

– Nie wpadło mi do głowy nic lepszego… – zawstydzony opuścił wzrok Marek.

– Tak, nazwanie mnie swoją żoną byłoby zbyt skomplikowane, rozumiem.

– Kasieńko, nie gniewaj się.

– Jestem dorosłą kobietą, Marku. Ale nie wiem, jak długo będziemy udawać, iż to wielka tajemnica!

– Sam nie wiem… Kasia, a jeżeli nie zrozumie? Pamiętam, gdy była mała, miała taki okres lęków, iż któryś z nas ją nagle zostawi. Często pytała, czy jej nie porzucimy. Czuję, jakbym ją zdradzał.

– Słuchaj, nie wtrącam się w twoje relacje z córką, ale za dwa miesiące będziesz miał już dwie, i przyjdzie moment, by podjąć męską decyzję. Rozumiesz? Nie zmuszam cię do wyboru, broń Boże, ale jak zamierzasz ukryć nowo narodzoną córeczkę?

– Jakoś to rozwiążemy! – zamyślony powiedział Marek, choć naprawdę nie wiedział jak.

Spotkał Kasię niedługo po rozwodzie. Od razu zrozumiał – to *ona*. Ale nie potrafił powiedzieć rodzinie, iż ma kogoś nowego. Bał się, iż córka się odwróci, a była żona zacznie utrudniać im kontakty.

Najpierw martwił się, iż Kasia jest od niego dziesięć lat młodsza. Potem – iż wzięli ślub w tajemnicy. W końcu – iż Kasia zaszła w ciążę. Ale termin porodu zbliżał się nieubłaganie, a wraz z nim moment, gdy prawda wyjdzie jak drzazga. *„Przyjdzie odpowiedni czas, wtedy jej wszystko opowiem”*, uspokajał siebie.

Marek ukrywał przed Anią, iż mieszka z nową żoną. Często unikał spotkań, odwiedzając córkę lub widując się w neutralnych miejscach. A Ania, jak większość młodych, drażniła się z ojcem na temat „tajemniczej sąsiadki”.

Tego ranka, gdy ojciec wrócił z pracy, Ania postanowiła bez zapowiedzi do niego wpaść. Ale nikt nie otworzył drzwi. Telefon też milczał. Zaniepokojona, wyszła z klatki. Nie mogła się pomylić – tata przecież napisał, iż jest na lotnisku. Latanie zajęło kilka godzin. Po przylocie też dał znać: *„Wylądowałem, jadę do domu, wieczorem zadzwonię”*. A w domu go nie było. *„Dorosły człowiek, pewnie załatwia swoje sprawy”*, pomyślała.

– Marka zabrali do szpitala – obcy kobiecy głos wyrwał ją z zamyślenia.

– Co? Kiedy? Gdzie? – zaniepokoiła się.

Głos dochodził z okna na parterze. Sąsiadka, uchylając lufcik, opowiedziała, iż widziała, jak Marek wrócił z torbą – pewnie z pracy. Po pół godziny przyjechała karetka.

– Z tego, co słyszałam, wieźli go na kardiologię. Nie wyglądał najgorzej, wyszedł o własnych siłach. Dzięki Bogu nie na noszach! Więc nie reanimacja – rozważała sąsiadka. – Od razu cię poznałam, często tu stoisz, czekając na taksówkę, i dzwonisz do ojca domofonem.

– Dawno go zabrali?

– Już z godzinę.

Ostatnich słów Ania już nie słyszała. Drżała, nie wiedząc, gdzie szukać ojca ani co się z nim dzieje. *„Kardiologia to serce? Ale przecież nigdy nie miał problemów sercowych!”*, przelatywało jej przez głowę.

– Zadzwoń na pogotowie, może powiedzą, gdzie go zawieźli – poradziła babcia, jakby czytała w jej myślach.

Dziewczyna natychmiast wykręciła numer i drżącym głosem poprosiła o pomoc. Po chwili dyspozytor podał nazwę szpitala. Ania wsiadła do taksówki, jadąc do ojca, odpędzając najgorsze myśli. Telefon Marka wciąż nie odpowiadał.

– Proszę pani, w pogotowiu powiedzieli, iż tata jest tu! – ledwie powstrzymując łzy, wykrztusiła.

– jeżeli już jest zarejestrowany, to sprawdzę. Kiedy przywieźli? – spokojnie spytała pielęgniarka.

– Nie wiem… Może pół godziny, może godzinę… Sąsiadka mówiła. Proszę, pomóżcie.

– Moment, jakie imię i nazwisko?

– Nowak Marek, rocznik 1970. 15 maja…

– Poczekaj na korytarzu, sprawdzę i wrócę.

Pielęgniarka zniknęła na chwilę, słychać było, jak dzwoni i podaje dane. Wróciła:

– Jest na kardiologii. Do sali nie wpuszczają, oddział zamknięty. jeżeli trzeba coś przekazać, może wyjść na korytarz, jeżeli pozwolą. Jak nie, to pielęgniarki same odbiorą. Godziny odwiedzin są przy wejściu.

– DziękujAnia spojrzała na Kasię, a potem z determinacją ruszyła w stronę szpitalnego budynku, czując, iż mimo wszystkich nieporozumień, najważniejsze teraz jest, by być przy tacie.

Idź do oryginalnego materiału