„Bez ojca dom przecieka, słupy się chwieją” – głosi jedno z wietnamskich powiedzeń. W swoim pełnometrażowym debiucie Dương Diệu Linh przenosi ten idiom na ekran, choć jej analiza kryzysu rodziny jest znacznie bardziej złożona. Nie płacz motylku (2024) nie stroni od rozwiązań gatunkowych, ale pozostaje oryginalną, wyrazistą opowieścią o relacjach we współczesnym świecie.
Ostatnie kilka lat było bardzo dobrym okresem dla kina wietnamskiego w obiegu festiwalowym. Niektórzy z tamtejszych krytyków zaczęli wręcz dyskutować o wyłonieniu się swoistej Nowej Fali. Młodzi reżyserzy debiutują dziś przy wsparciu sieci międzynarodowych instytucji. W 2018 roku kilkoro twórców brało udział w warsztatach CJ Short Film Project. Ich celem było stworzenie krótkich metraży, przeznaczonych do wysłania na duże międzynarodowe festiwale. Dziś troje z nich ma na koncie pełnometrażowy debiut. Phạm Thięn Ân znalazł się w Cannes ze swoim filmem W żółtym kokonie (2023). Phạm Ngọc Lan nakręcił Kukangi nie płaczą (2024), które trafiły na Berlinale. Triadę dopełnia właśnie Dương Diệu Linh i jej Nie płacz motylku, który wyświetlano w weneckiej sekcji Orizzonti.
Gdyby doszukiwać się wspólnego mianownika tematycznego trzech powyższych filmów, to byłaby nim rodzina, choć każdy z twórców traktuje go inaczej. Lan skupia się na aspekcie socjologicznym, a dla Âna jest to nośnik metafizycznych treści. W Nie płacz motylku na pierwszy plan wysuwa się przede wszystkim kwestia komunikacji i ról płciowych.
Bohaterkami są dwie kobiety – matka (Tam) i córka (Hà). Towarzyszy im snujący się bez życia ojciec, którego romans właśnie wyszedł na jaw. Wbrew poradom koleżanek Tam postanawia odbudować swój związek, a zarazem poczucie własnej wartości. Jest bowiem oskarżana o „nieprzypilnowanie męża”. Kobieta rozpaczliwie sięga po rozwiązania z zakresu pop-duchowości i udaje się do fizjonomisty (osoby wróżącej z kształtu twarzy). Z kolei Hà przyjmuje odwrotną strategię: w sekrecie przed rodzicami, planuje wyjechać na studia do Europy. W filmie Linh mężczyźni pozostają milczący, obojętni. Cała sprawczość i odpowiedzialność spoczywa na kobietach. Podkreśla to zwłaszcza fantastyczny wątek przeciekającego sufitu – w całym budynku tylko mieszkanki są w stanie zobaczyć zacieki. W tym sensie reżyserka uzupełnia tradycyjne powiedzenie, eksponując ciężar leżący na wietnamskich kobietach.
fot. „Nie płacz motylku”/ materiały prasowe Festiwalu Filmów Azjatyckich Pięć SmakówRozpad rodziny akcentują również zdjęcia autorstwa Ngô Minh Nghĩa. Mieszkanie bohaterów pozostaje ciemne, dominują stonowane kolory i tylko pojedyncze promienie światła, wpadające z zewnątrz, rozświetlają posępne domostwo. Mocno kontrastuje to z innymi lokacjami, które odwiedzają bohaterki. Impreza, na którą wybiera się Tam, pełna jest ciepłych, nasyconych barw. Podobne zależności obserwujemy w kwestii dialogów. Bohaterki filmu w zasadzie nie prowadzą ze sobą głębszych rozmów. Łatwo dostrzec dzielący je komunikacyjny chłód, który nie wynika raczej ze wzajemnej niechęci (w kilku scenach widzimy ślady wzajemnej troski). Reżyserka podkreśla znaczenie tej przepaści w ostatnich scenach, co staje się gorzkim komentarzem na temat współczesnych relacji w ogóle. Wszystko dopełnia motyw umierających rybek w akwarium. To pierwsze śmiertelne ofiary złego ducha, który według wróżbity opętał dom bohaterek. Pozostaje natomiast pytanie, czy do jego wygnania wystarczy rytualny egzorcyzm, czy też mieszkańcy skazani są na dożywotni dystans i fantazje o emocjonalnej bliskości.
Nie płacz motylku jest znacznie bardziej przystępny niż inne festiwalowe dzieła młodej generacji wietnamskich twórców. Film sprawnie wchodzi w komediowe tonacje, stanowiące przeciwwagę dla ciężkiej tematyki. Reżyserka podśmiewuje się z tiktokowych guru, a w dialogach przemyca ironiczne spostrzeżenia dotyczące współczesnych relacji. Pewnym zaskoczeniem były dla mnie elementy fantastyczne. Linh wspominała w wywiadach o fascynacji Cronenbergiem i nietrudno dostrzec ten wpływ na ekranie. Twórcy jednak nie wyjaśniają bezpośrednio ich znaczenia, pozostawiając wszystko w sferze interpretacji. To zresztą generalnie cecha Nie płacz motylku, iż wiele wątków pojawia się i znika bez wytłumaczenia czy rozwinięcia. Wprawdzie do takiej luźnej formuły przyzwyczajały nas już inne festiwalowe filmy, ale po seansie nie mogę pozbyć się wrażenia, iż zabrakło tu pewnego narracyjnego rygoru.
Linh ewidentnie nie brakuje jednak wyobraźni, co widać szczególnie w fantastycznych sekwencjach. Jej zdolność do wplatania elementów gatunkowych w schematy kina arthouse’owego wyróżnia ją spośród innych młodych twórców z Wietnamu. Po takiej serii debiutów można mieć nadzieję, iż z tamtejszych kokonów coraz częściej będą wyfruwać tak barwne filmowe motylki.
Korekta: Anna Czerwińska
Tekst powstał w ramach patronatu medialnego nad Festiwalem Kina Azjatyckiego Pięć Smaków.
















