Dziennik osobisty
Już miałam się położyć spać, gdy nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Niewyraźnie narzuciłam szlafrok i podeszłam, otwierając je niechętnie. Stał tam on – mój były mąż, Tomasz.
– Ty? – wydusiłam zaskoczona, mrużąc oczy. – Czego chcesz?
– Muszę z tobą porozmawiać. Mogę wejść? – rzucił z udawanym uśmiechem. – W końcu to nie jest dla mnie obce miejsce.
Z ciężkim sercem odsunęłam się na bok. Tomasz wszedł, skierował się do salonu, usiadł na kanapie i rozejrzał się.
– Widzę, iż nic się tu nie zmieniło – mruknął. – Żadnego remontu, zero przytulności. Jakby czas się tu zatrzymał.
– Mi tu dobrze. Przyszedłeś z kontrolą? A może masz ochotę sfinansować farby i tynki?
Już dawno przestałam się z nim ugrzeczniać. Kiedyś – tak, znosiłam, łagodziłam spory, milczałam na jego zaczepki. Ale teraz? Po co? Byliśmy sobie obcy, jeżeli nie wrogowie. choćby nasza córka, Kinga, dawno wkroczyła w dorosłość – żyła swoim życiem, odcinając się od nas.
– Śmierdzi smacznie – zmienił nagle temat Tomasz. – Kolację gotujesz? Można się częstować?
Uśmiechnęłam się kątem ust. Wiedziałam, iż kilka miesięcy temu rozstał się z nową żoną – tą samą Kasią, dla której porzucił nas półtora roku temu.
…Tamten wieczór wciąż stał mi przed oczami. Tomasz wrócił z pracy, zaczął w milczeniu pakować rzeczy.
– Koniec, wychodzę – rzucił. – Od dawna jestem z inną. Wiedziałaś, ale udawałaś, iż nie widzisz. Mam dość.
Zamarłam wtedy, nie wierząc w to, co się dzieje. Ale wiedziałam. Kasia, dwudziestoletnia stażystka z biura, w którym pracował, gwałtownie zawróciła mu w głowie. Moja przyjaciółka, też zatrudniona w tej firmie, opowiedziała mi wszystko. ale ja, ściskając zęby, postanowiłam nie niszczyć rodziny dla przelotnego romansu. Myślałam – odpuści. Nie odpuścił.
Tomasz wyprowadził się, wynajął mieszkanie i złożył pozew o rozwód. Jako „dobry człowiek” zrzekł się swojej części wspólnego lokalu.
– Mieszkaj z Kingą. Nic mi nie trzeba – powiedział wtedy.
Płakałam po nocach. Próbowałam go przekonać do powrotu. Ale był zimny i zadowolony z siebie.
– W końcu jestem zakochany – odpowiadał. – To prawdziwe. A między nami była pustka.
W tych trudnych czasach wspierała mnie tylko teściowa, Wanda. Już wtedy była chora, a ja pomagałam jej, jak mogłam: z lekarzami, zakupami, lekami. Tomasz pojawiał się rzadko – miał „nową rodzinę”.
Wanda stanęła po mojej stronie. Rozczarowała się synem, nie chciała go widzieć. A potem odeszła. Byłam przy niej do ostatniego tchnienia, zorganizowałam pogrzeb. Tomasz pojawił się tylko na pożegnaniu.
Kilka tygodni po pogrzebie dowiedział się o testamencie. Matka zostawiła mieszkanie… nie jemu, ale mnie.
– Wykorzystałaś ją! Udawałaś świętą, żeby się wkraść w jej łaski! Aktorko! – krzyczał wtedy Tomasz.
Milczałam. To była decyzja teściowej. Nie prosiłam, nie wymuszałam. Po prostu byłam przy niej. A teraz – oto skutek.
– Po co przyszedłeś? – wróciłam do rzeczywistości, patrząc, jak Tomasz grzebie we wspomnieniach w moim salonie.
– Pogadać – odparł z udaną wesołością. – O nieruchomości.
Wszystko stało się jasne, pomyślałam. Żadnych przeprosin, żalu, pytań o córkę. Tylko metry kwadratowe i własny komfort. Zawsze chodziło mu tylko o jedno – wygodę dla siebie.
– Mówiłam: możesz mieszkać w lokalu po Wandzie, jak długo zechcesz. Nie zamierzam go sprzedawać.
– Nie pasuje! – skrzywił się. – Nie chcę być lokatorem na łasce. Potrzebuję własnego mieszkania.
– Więc kup. Nikt ci nie broni – odparłam spokojnie.
– Kupię – uśmiechnął się szyderczo. – Ale najpierw sprzedamy to mieszkanie! I podzielimy się po połowie.
Powoli uniosłam wzrok:
– Niestety, Tomku. To jest już moje. Na podstawie daruAle teraz wreszcie zrozumiałam, iż szczęście zaczyna się tam, gdzie kończy się strach przed samotnością.