Nie chcę macochy!
Misia nie miała ochoty wracać do domu. Rano ojciec rzucił, iż dziś przyprowadzi kolejną „narzeczoną”, aby się poznały. Znów będzie musiała naciągać sztuczny uśmiech, udawać grzeczną dziewczynkę, żeby ta obca kobieta została w ich domu. Ale Misia już miała dosyć tego niekończącego się przedstawienia.
Po rozwodzie rodziców ich mieszkanie w Poznaniu zamieniło się w poczekalnię. Ojciec przyprowadzał jedną „mamę” za drugą, a czasem Misia żałowała, iż wybrała życie z nim. Matka była zimna jak styczniowy mróz – dla niej praca zawsze była najważniejsza. Misia wychowywała się pod opieką babć, a matka tylko ją beształa za najmniejszą przewinę. Miłość? Troskę? O tym mogła jedynie marzyć.
Matka utrzymywała rodzinę, zarabiała pieniądze, ale jakim kosztem? Misia często myślała: lepiej, żeby była po prostu mamą, a nie maszyną do zarabiania złotych. Gdy ich małżeństwo się rozpadło, rodzice rozstali się, jakby zrzucili ciężar. Każde zaczęło nowe życie, tylko Misia została sama, niepotrzebna nikomu.
Próbowała zwrócić na siebie uwagę matki: wagarowała, przekomarzała się z nauczycielkami, byle tylko ta ją zauważyła. W odpowiedzi dostawała krzyki i upokorzenia. Po kolejnej awanturze, gdy wezwano matkę do dyrektora, wyłajała Misię i wyrzuciła z domu. Dziewczynka spakowała plecak i pojechała do ojca. Matka choćby nie próbowała jej zatrzymać – wręcz przeciwnie, odetchnęła z ulgą.
Z ojcem, Wojtkiem, życie stało się lżejsze. Misia czuła jego ciepło i szczerą miłość. Wzięła się w garść, zaczęła lepiej się uczyć, przestała się buntować. Babcie pomagały w domu, gdy ojciec znikał w pracy, żeby zapewnić byt rodzinie. W ich mieszkaniu na obrzeżach Poznania zagościł kruchy spokój, na który Misia tak długo czekała.
Ale wszystko się zmieniło, gdy ojciec stwierdził, iż chce nowej żony. Od tamtej pory dom wypełniły obce kobiety. Misia witała je lodowatą obojętnością, celowo ich odstraszając. Nie potrzebowała „mam”, które patrzyły na nią jak na kłopot. Tym razem jednak Wojtek był nieugięty: „Misia, dość tych kaprysów! Robię to dla ciebie, chcę, żebyśmy mieli normalną rodzinę!”
Przekraczając próg mieszkania, Misia usłyszała znajomy głos. Serce jej zamarło. Zrzuciła adidasy i zajrzała do salonu. Tam, przy stole, siedziała jej ulubiona nauczycielka, pani Agnieszka Nowak. Misia ją uwielbiała: życzliwa, sprawiedliwa, zawsze gotowa wysłuchać. Ale co ona tu robi?
Okazało się, iż pani Nowak przyszła porozmawiać o ocenach Misi. Dziewczynka się speszyła. Nagle przyszło jej do głowy, iż nauczycielka mogłaby stać się częścią ich rodziny. Czy to możliwe, iż to właśnie ona jest tą „narzeczoną”? Misia zamarła, bojąc się spłoszyć nadzieję. Rozmowa jednak dobiegła końca, a pani Nowak wyszła, zostawiając dziewczynkę w zamęcie.
Nim Misia ochłonęła, rozległ się dzwonek do drzwi. Na progu stała nieznajoma – młoda, z jaskrawym makijażem i pewną siebie miną. W środku Misi coś się urwało. Tak bardzo pragnęła, żeby pani Nowak nie przyszła tu bez powodu! Zrozpaczona pobiegła do swojego pokoju, zatrzasnęła drzwi i wybuchnęła płaczem.
Siedziała zamknięta do późnego wieczora, aż przyszła babcia. Dziewczynka wylała przed nią swój strach i ból. „Nie chcę żadnej macochy! Dlaczego tata nie widzi, jak mi źle?” – szlochała. Babcia, wysłuchawszy jej, mocno przytuliła wnuczkę. Rozumiała, jak ciężko jest Misi, której dziecięca dusza cierpiała z samotności i poczucia zdrady.
Babcia porozmawiała z Wojtkiem. Zdecydowali, iż więcej żadnych „narzeczonych” nie będzie, dopóki Misia nie będzie gotowa. A w głowie dziewczynki już kiełkował plan. Postanowiła, iż zbliży ojca do pani Nowak. jeżeli marzenia się spełniają, czemu nie pomóc temu? Misia przysięgła sobie zrobić wszystko, by jej ukochana nauczycielka stała się częścią ich rodziny.
Głęboko w sercu wierzyła: jej marzenie się spełni. W końcu choćby w najciemniejszym dniu znajdzie się odrobina światła, prawda?