Żadnej działki nie będzie!
Justyna ledwo włożyła klucz do zamka, a już poczuła, iż coś jest nie tak. Mieszkanie nie było puste. Z kuchni dochodziły głosy. Jeden męski, drugi kobiecy, starszy. Znaczy, teściowa zawitała z wizytą. Justyna skrzywiła się. Ich relacje były napięte – niby grzecznie, ale z ciągłymi pretensjami i pouzceniami. Nie miała ochoty na spotkanie twarzą w twarz. Postanowiła wyjść, przejść się do sklepu – niech sobie posiedzą i wyjdą.
Ale gdy zrobiła krok w kierunku korytarza, zamarła. Usłyszała rozmowę męża z matką. Coś w ich tonie ją zaniepokoiło. Wytężyła słuch – i to, co usłyszała, zwaliło ją z nóg.
– Spokojnie, Justyna w końcu się zgodzi na działkę – mówił spokojnie Bartosz.
– Najważniejsze, żeby była na ciebie – dodała teściowa. Justyna mimowolnie uniosła brwi. Serio?
– Nie wiem, jak ją przekonać, ale pomyślę. A jeżeli nie wyjdzie – i tak kupimy w małżeństwie, będziemy dzielić. A jej mieszkanie przy rozwodzie zostanie dla niej – to niesprawiedliwe. Już dwa lata mieszkamy u mnie, przecież też coś mi się należy.
Justynie zrobiło się zimno. Jaki rozwód?..
– Oczywiście, tak powinno być. Wtedy ty i Marysia weźmiecie coś większego. Jak tam u was?
Jaka znowu Marysia?..
– Wszystko gra. Ona oczywiście chce, żebym się gwałtownie rozwiódział, ale tłumaczę jej – trzeba poczekać. Jak kupimy działkę – od razu składam papiery. Justynie powiem, iż pieniądze na moim koncie są bezpieczniejsze, przekonam ją, żeby wszystko przelała. Przecież jest taka ufna.
Justyna wpiła się w ścianę. W uszach jej dzwoniło. Przed oczami przemknęły wszystkie wspomnienia – od pierwszego spotkania po ostatnią wizytę w biurze nieruchomości, gdzie chciała zrobić „niespodziankę” – wystawić swoje mieszkanie na sprzedaż, by kupić działkę. A tort, który kupiła po drodze, wciąż stał w torbie.
Mama miała rację. Nie sprzedawać. Mieszkanie to jej zabezpieczenie.
Justyna w milczeniu poszła do sypialni. Wyciągnęła walizkę, zaczęła cicho pakować rzeczy. Po chwili w drzwiach stanął Bartosz.
– Justyna? Już jesteś? Co robisz?
– Co robię? – Jej głos drżał. – Chcieliście moje mieszkanie? Chcieliście przepisać na ciebie, co? No to nic z tego! I remont robiłam za swoje – mam wszystkie faktury! I wszystko, co kupiliśmy, podzielimy. Możesz uznać, iż prezent się skończył.
Teściowa, usłyszawszy jej ton, natychmiast się ulotniła. Bartosz zaczął się wykręcać, bełkować, wszystkiemu zaprzeczać. Ale było za późno.
I wtedy Justyna przypomniała sobie wszystko od początku.
Gdy skończyła dwadzieścia lat, rodzice dali jej prezent – kawalarnę. „To twoja podpora – mówiła mama. – Nigdy jej nie sprzedawaj. Żebyś zawsze miała gdzie wrócić.” Wtedy wydawało się to przesadą, ale teraz… Teraz każde słowo brzmiało jak proroctwo.
Z Bartoszem poznała się rok po studiach. Zakochała się. Zamieszkali razem. Nalegał, żeby to ona się do niego wprowadziła – „mężczyzna powinien wprowadzać kobietę do swojego domu”. Justyna wynajęła swoje mieszkanie, pieniądze dzieliła – część na wspólne wydatki, część na oszczędności.
Potem był ślub. Pieniądze od gości poszły na remont w mieszkaniu Bartosza. Mama znów się martwiła – po co inwestować w cudze? Ale Justyna machnęła ręką: „Przecież tu mieszkam”.
Potem nadszedł kryzys. Bartosz stał się chłodniejszy, nerwowy, zostawał dłużej w pracy. A potem, jakby na zawołanie, znów stał się czuły. Kwiaty, komplementy. I rozmowy o działce – świeżym powietrzu, karkówce, dzieciach. Delikatnie naciskał: „Twoje mieszkanie to kawalerka. Kiedyś kupimy większe, ale teraz potrzebujemy działki”.
Justyna prawie się zgodziła. Chciała go ucieszyć. choćby poszła do biura nieruchomości w weekend i kupiła tort. Ale wróciła do domu i usłyszała wszystko.
Mąż i jego matka już dzielili jej majątek. Planowali, jak zostawić ją z niczym. Jak wciągnąć jej pieniądze w transakcję, a potem – rozwód.
Łzy nie nadchodziły. Był tylko chłód. Chłód zdrady.
Tej samej nocy Justyna spakowała rzeczy i wyszła. Rodzice ją wsparli. Mama przytuliła, nic nie mówiąc – po prostu była przy niej.
Justyna wróciła do swojej kawalerki. Przeszła się po pokoju, dotknęła ścian, spojrzała przez okno. Potem usiadła na parapecie i szepnęła:
– Z tobą na pewno się nie rozstanę. Jesteś jedyną stabilną rzeczą, jaką mam. A w dzisiejszych czasach stabilność to prawdziwy skarb.
Bo już nikomu, poza słowami mamy i tymi ścianami, nie ufała.