FX zamówiło 2. sezon serialu mimo oskarżeń wobec jego twórcy. I „Nauczyciel angielskiego” jest w nowych, ostatnich już odcinkach choćby lepszy, pewniejszy siebie – tylko czy można po prostu zignorować ten pozaekranowy kontekst?
„Nauczyciel angielskiego” z 2. sezonem trafił do Polski z dwumiesięcznym opóźnieniem (nadal nie rozumiem, czemu takie rzeczy się dzieją). Dziesięć nowych odcinków zdążyli więc już ocenić amerykańscy krytycy – nie wiedząc jeszcze, iż dalszy ciąg nie nastąpi. I przyznaję, iż lekko się z tymi recenzjami rozmijam. Podobała mi się zeszłoroczna odsłona serialu, nie przeczę, ale nie zachwycałam się aż tak, licząc raczej, iż dopiero kolejny sezon pełniej zrealizuje potencjał tkwiący w tym pomyśle. I uważam, iż tak się stało, tymczasem 2. sezon za oceanem przyjęto wprawdzie ciepło, ale bez wielkiego uznania towarzyszącego sezonowi 1.
Nauczyciel angielskiego – sezon 2 wie, czym chce być
Nowe odcinki to z jednej strony więcej tego samego, z drugiej jednak o tyle inna, naturalniejsza sytuacja, iż już znamy postaci. Nie trzeba dopiero zarysowywać, kto jest kim, nie trzeba charakteryzować od podstaw szkoły średniej w teksańskim Austin ani uwikłania głównego bohatera, we własnym mniemaniu postępowego geja, który często okazuje się na tle otoczenia raczej konserwatywny. Już wiemy, iż Evan (Brian Jordan Alvarez) nieraz wyjdzie na hipokrytę – ale wiemy też, iż wszystko może być bardziej złożone, niż mogłoby się wydawać.
„Nauczyciel angielskiego” (Fot. FX)Zaletą, aczkolwiek zaletą niewygodną dla widowni o jasno sprecyzowanych poglądach, jest bowiem w „Nauczycielu angielskiego” polityczno-społeczne niuansowanie. Niby wiadomo, iż twórcy serialu nie są za konserwatywną wizją rzeczywistości, iż rama całości absolutnie trzyma z inkluzywnością itp. Równocześnie jednak serial idzie krok dalej. To postępowość niedogmatyczna, zmuszająca do spojrzenia również na absurdy postępowości źle rozumianej. W efekcie ta komedia nieraz śmieje się z tych samych rzeczy, z których śmieje się prawica – ale przecież śmieje się z nich inaczej, nie podważając słuszności antyprawicowych poglądów. Byle nie przesadzić z słusznymi może intencjami, ale nieprzemyślanymi działaniami.
Nauczyciel angielskiego – sezon 2 jest nieprzewidywalny
Widać to już w 1. odcinku, przy próbach dostosowanego do czasów wystawienia w szkole „Aniołów w Ameryce”, a odcinek 2. to już jazda bez trzymanki wokół tematu recyklingu i technologii (ta historia trochę mi przypomina, oczywiście przerysowane w drugą stronę w kwestii „wrażliwości” rasowej, wybitne „Racial Sensitivity” z nieodżałowanego „Better Off Ted”). W ogóle najlepsze są według mnie te odcinki, w których „Nauczyciel angielskiego” poprzez jakieś szkolne wydarzenia lub kłopoty pokazuje szerszy problem, nie zapominając o pogłębieniu charakterystyki grona nauczycielskiego.
„Nauczyciel angielskiego” (Fot. FX)Świetnie wypada więc odcinek, w którym hipokryzja Evana i wyjątkowy cynizm diagnoz wychodzą na jaw przy dyskusjach o akcji afirmatywnej, gdy akademickie dyskusje zderzają się z rzeczywistością. Bardzo nieprzewidywalne jak na telewizyjny postępowy sitcom są też postawy wobec armii, ujawnione, gdy do liceum trafia wojskowy rekruter (Brandon Tyler Moore, „Rekruci”) – a przecież udaje się też różne rzeczy związane z takimi praktykami naboru wyśmiać.
Mamy również odcinek o akredytacji szkoły, czyli wielki popis Ricka (Carmen Christopher, „The Bear”), będącego tu chyba odpowiednikiem Avy z „Misji: Podstawówka„. I opowieść o nocowaniu w szkole kończącego ją rocznika, gdzie pojawia się, znów niejednoznaczny, wątek przynależności do Kościoła (tu po raz kolejny widać, iż grany przez Seana Pattona libertarianin Markie nie da się łatwo zaszufladkować).
Nauczyciel angielskiego sezon 2 – wyższy poziom postępu
Dużą zasługę w sukcesie tych odcinków mają też postaci uczniów i uczennic. Czasem dostają sceny typowo komediowe (jak fenomenalny montaż prób pisania manualnego) lub stanowiące próbę wyostrzonego komentarza wobec wyzwań pracy w szkole dziś – tu choćby zmagania grona pedagogicznego z wykorzystującą wszelkie możliwe dostosowania Chelsea (Ivy Wolk, „Everything’s Gonna Be Okay”). Ale też często widzimy, jak błędne okazują się przekonania na temat danej młodej osoby, która nieraz nas zaskoczy – jak Clay (Elijah McCravy) z finałowego występu.
„Nauczyciel angielskiego” (Fot. FX)Jeśli miałabym na coś scenariuszowo narzekać to na wątki mniej szkolne, zwłaszcza życie prywatne Evana. Ani jego związek z Malcolmem (Jordan Firstman) nie jest przekonujący wbrew temu, jaką wagę przypisuje mu serial, zwłaszcza w finałowym cliffhangerze (którego rozstrzygnięcia na dodatek już nie poznamy, skoro serial nie wróci z 3. sezonem), ani wizyta matki (Laura Bayonas, „Mur”) nie wykracza wystarczająco poza komediowy schemat. Na dodatek Gwen (Stephanie Koenig) wciąż nie pozbyła się Nicka (Chris Riggi, „Plotkara”) ze swojego życia.
Wyjątkiem, kiedy wychodzimy poza szkołę, a odcinek i tak wypada rewelacyjnie, jest natomiast „Grant’s Dinner Party”. Napisana przez Koenig, opowiadającą też za scenariusz jednego z moich ulubionych odcinków 1. sezonu, „Powderpuff”, wizyta nauczycieli w domu dyrektora (Enrico Colantoni) to jedna wielka komedia pomyłek wokół orientacji seksualnej narzeczonego jego córki, Gila (Micah Stock, „Podbój kosmosu”). Jak rzadko w sitcomowych przygodach, tu naprawdę do końca nie wiadomo, czego się spodziewać.
Nauczyciel angielskiego sezon 2 – w cieniu skandalu
„Nauczyciel angielskiego” wygrywa tą niejednoznacznością scenariuszy, a przy tym w 2, sezonie mocniej widać, iż to niejednoznaczność zamierzona, a sam serial doskonale wie, czym chce być (i nie bez powodu nawiązuje wprost choćby do „Seinfelda”, do którego klimatem mu bliżej niż do szkolnej „Misji…”). To wszystko w świetnej, nieopatrzonej obsadzie, z rewelacyjnie dobraną muzyką i dialogami równocześnie błyskotliwymi i naturalnie brzmiącymi.
„Nauczyciel angielskiego” (Fot. FX)I teraz kwestia mniej przyjemna: wszelkie powyższe wyrazy uznania dla 2. sezonu „Nauczyciela angielskiego” obowiązują, jeżeli odetnę się od kwestii wokół serialu i jego przedłużenia przez stację FX, które nastąpiło, gdy znane były już zarzuty wobec Alvareza o molestowanie, a wobec Koenig o poparcie osoby krzywdzącej zamiast skrzywdzonej.
A iż ja właśnie nie bardzo umiem (i nie bardzo chcę) się od takich rzeczy odcinać, to przy całym chwaleniu „Nauczyciela angielskiego” czuję pewien niesmak oraz boli mnie rozdźwięk między wartościami prezentowanymi na ekranie a tą pozaekranową sprawą. Najcelniej ujęła to w swojej pozytywnej recenzji Kathryn VanArendonk – tak, to naprawdę smutne, iż należy postawić taki rozczarowujący przypis przy tej wyróżniającej się komedii. I choćby jeżeli uznać zeszłotygodniową kasację serialu za spóźnioną wprawdzie, ale ostatecznie słuszną wobec oskarżeń, to jednak przez cały czas żal, iż tak interesujący projekt nie doczeka się godnego zakończenia przez niegodne zachowania tych, którzy dali mu (krótkie) życie.















