Jakie są najlepsze seriale 2024 roku? W naszym top 10, obejmującym produkcje emitowane do końca lipca, doceniamy takie hity, jak „Reniferek”, „Szōgun”, „Fallout” czy „Ród smoka”. Nie brakuje też mniej znanych seriali.
10. The Boys (dostępne na Prime Video)
Jedni twierdzą, iż ekranowe odniesienia do rzeczywistości stały się zbyt dosłowne (a kiedy takie nie były?), inni mówią, iż poziom „The Boys” po prostu spadł, a jeszcze inni obrazili się na twórców, gdy odkryli ich poglądy. W naszej opinii 4. sezon nie osiągnął co prawda szczytu formy, ale wypadł na tyle dobrze, iż do dziesiątki raczej średniego serialowego półrocza może się załapać. Bo co tu ukrywać – krwawa zabawa z Chłopakami przez cały czas sprawiała nam mnóstwo frajdy, przez cały czas potrafiła porządnie zaskoczyć i jeszcze mocniej zdegustować, a do tego zaserwowała świetną końcówkę. [MP]
9. Ród smoka (dostępny na platformie Max)
Miało być widowiskowo i jest. „Ród smoka” kazał wprawdzie chwilę poczekać, zanim wystrzelił w 2. sezonie z najpotężniejszych armat, ale choćby bez smoczego tańca serialowy konflikt Zielonych z Czarnymi oglądało się bardzo smakowicie. Napędzany słusznymi pretensjami, małostkowymi żalami, dziecinnymi zagrywkami i gorącymi emocjami spór o władzę z odcinka na odcinek stawał się coraz bardziej zajadły i coraz mniej rozsądny, ale tym lepiej przecież dla spektaklu. A ten rozwijał się wraz z politycznymi intrygami i nabierającymi charakteru postaciami. Nie wiemy co prawda, jak to się skończy, ale jesteśmy dobrej myśli. Prequel „Gry o tron” chwilami potrafi nas wciągać równie skutecznie, co serial-matka, a to nie jest coś, co uznalibyśmy za pewnik jeszcze kilka tygodni temu. [MP]
8. The Curse (dostępne na SkyShowtime)
Gdybyśmy robili zestawienie najbardziej niekonwencjonalnych seriali roku, opowiadające o gospodarzach lifestylowego programu „The Curse” miałoby zagwarantowane miejsce w czołówce. Z jednej strony jest to kolejna satyra na bogatych i uprzywilejowanych, a z drugiej rzecz tak cringe’owa, iż do dziś na wspomnienie przechodzi nas dreszcz. Czy to nie świadczy o serialu źle? Teoretycznie tak, ale w tym przypadku wiele rzeczy jest na opak, łącznie z zakończeniem, którego nie powstydziłby się sam David Lynch. A skoro już przy dużych nazwiskach jesteśmy, to w ramach zachęty dla nieprzekonanych wspomnijmy jeszcze, iż jedną z głównych ról gra Emma Stone, a o wyjątkowości serialu przekonywał sam Christopher Nolan. To co, coś w nim jest czy niekoniecznie? [MP]
7. Pan i pani Smith (dostępne na Prime Video)
Trudno pozbyć się wrażenia, iż gdyby z tego projektu nie zrezygnowała Phoebe Waller-Bridge, to ona i Donald Glover zaproponowaliby coś jeszcze wyrazistszego. Jednak zamiast „gdybać”, warto docenić efekt prac twórcy „Atlanty” z Francescą Sloane. „Pan i pani Smith” to solidna mieszaka szpiegowskich przygód z romansem – nietypowym, bo rozpoczętym udawanym małżeństwem. Wymagające zawodowe zlecenia, które rzadko idą zgodnie z planem, przeplatane są tu rozważaniami na temat związków, a choćby sesjami terapeutycznymi. Glover i Maya Erskine świetnie radzą sobie z gatunkową różnorodnością serialu, a na drugim planie wspiera ich imponująca obsada, podnosząca jakość jednoodcinkowych misji. Zdecydowanie warto. Zwłaszcza iż obiecano kolejny sezon, nie zostaniemy więc na zawsze z cliffhangerem z finału. [KC]
6. Fallout (dostępny na Prime Video)
Chyba można już na dobre stwierdzić, iż fatalny trend w ekranizacjach gier wideo się odwrócił. „Fallout” nie jest może artystycznym sukcesem tej miary, co „The Last of Us”, ale nie da się jego twórcom odmówić powodzenia. Zresztą same nominacje do Emmy czy nagród krytyków obok znacznie bardziej uznanych tytułów o czymś świadczą. Postapokalipsa w amazonowym wydaniu okazała się znacznie łatwiej przyswajalna od wielu wcześniejszych, dając nam dużo funu i oferując groteskowy klimat, który świetnie się przy tego typu historii sprawdził. Dodajmy do tego wyraziste postaci, na czele z pozbawionym złudzeń Ghulem (Walton Goggins) i dopiero pozbywającą się ich Lucy (Ella Purnell), oraz równie odpychający, co fascynujący świat, a otrzymamy naprawdę udany i zaskakująco świeży miks. [MP]
5. Ripley (dostępny na Netfliksie)
Ekranizacja równie złożona, wyrachowana i chłodna, co jej tytułowy bohater. „Ripley” w netfliksowym wydaniu okazał się nadspodziewanie udanym podejściem do postaci, która wydawała się nie mieć już większej racji bytu. Tymczasem twórca nowej adaptacji powieści Patricii Highsmith – Steve Zaillan – pokazał, iż telewizja nie tylko wciąż kocha antybohaterów, ale też nadaje się do snucia niespiesznych, skupionych na detalach, czarno-białych opowieści. przez cały czas nie możemy się zdecydować, czy bardziej podobają nam się w tej odsłonie Włochy, czy Andrew Scott, dlatego uznajmy, iż mamy remis. Z korzyścią dla nas wszystkich, bo i knowania socjopatycznego pana Ripleya (jakże innego od wersji Matta Damona!), i zdjęcia autorstwa Roberta Elswita są absolutnie najwyższej próby, pozwalając z przyjemnością zanurzyć się w gęstym jak smoła klimacie noir. [MP]
4. The Bear (dostępny na Disney+)
Trochę ponarzekaliśmy. Że mało się dzieje. Że dużo teledyskowych montaży. Że środowisko kulinarne wydaje się jeszcze bardziej oderwane od rzeczywistości. Mniej więcej zgodziliśmy się, iż 3. sezon „The Bear” jest słabszy od poprzednich. Ale zgodziliśmy się również, iż bardzo wysokie standardy, które ten serial FX sam sobie wyznaczył, nie powinny przesłonić nam faktu, iż choćby nieco mniej udana odsłona „The Bear” okazuje się przez cały czas lepsza niż prawie wszystko, co widzieliśmy w 2024 roku. Samo „Napkins” wystarczyłoby, żeby wyróżnić tę produkcję. A dostaliśmy też świetną opowieść o porodzie, o źródłach udręczenia Carmy’ego (Jeremy Allen White) i wpływie jego traum na otoczenie, o zawodowym dylemacie Sydney (Ayo Edebiri), jak rzadko w serialach realnym, bez oczywistej odpowiedzi. Poza tym wierzymy, iż niektóre póki co niezbyt przekonujące pomysły twórców uzasadni sezon 4. [KC]
3. Hacks (dostępne na platformie Max)
W przypadku „Hacks” spadku jakości nie odnotowano. 3. sezon doskonale poradził sobie z odnowieniem relacji Deborah (Jean Smart) i Avy (Hannah Einbinder) w taki sposób, żebyśmy nie mieli wrażenia wtórności. Walka o prowadzenie upragnionego programu umożliwiła międzypokoleniową współpracę komiczek na nowych warunkach, pamiętny pechowy spacer, zmierzenie się z tym, jak źle starzeją się pewne żarty. Nie zabrakło ryzykownych romansów ani rodzinnych konfliktów, a kiedy poczuliśmy się względnie bezpiecznie w emocjonalnym zaangażowaniu w tę trudną przyjaźń, serial znów zaskoczył zwrotami akcji, przypominając, iż pod każdą uroczą sceną czają się nierówność, uprzywilejowanie i podatność na zdradę. Tym razem jednak Ava pokazuje, iż sporo się od mentorki nauczyła. Na szczęście będzie kolejny sezon, więc ta błyskotliwa zabawa jeszcze się nie kończy. [KC]
2. Reniferek (dostępny na Nefliksie)
Okołoserialowe doniesienia zdominowały dyskusję, przenosząc uwagę z rewelacyjnego serialu na pytania o to, czy ofiara ma prawo ujawniać osoby, które ją skrzywdziły. To temat ważny, chociaż często omawiany w sposób dodatkowo wiktymizujący Richarda Gadda, ale nie powinien przesłonić faktu, iż „Reniferek” to fenomenalna opowieść o traumie i radzeniu sobie z nią. O bezradności wobec stalkingu, ale i o brzydkiej pokusie, by na sytuacji skorzystać. O molestowaniu w branży, z którym nikt nic nie robi. O zamknięciu mężczyzn w społecznych rolach, które nie pozwalają im mówić o wykorzystywaniu. O zmierzeniu się ze sobą, z której to potyczki niekoniecznie wychodzi się nowym człowiekiem. Bolesna, dla wielu zbyt bolesna serialowa historia z genialną rolą Jessiki Gunning zostanie z nami na długo. [KC]
1. Szōgun (dostępny na Disney+)
Podziwiamy kameralne historie o gotowaniu, kobiecej przyjaźni w branży rozrywkowej i mierzeniu się z seksualną traumą, ale na razie w 2024 roku nic nie zachwyciło nas bardziej od tego wysokobudżetowego hitu stacji FX. Nowa adaptacja powieści Jamesa Clavella ma wszystko, czego można się spodziewać po ambitnym dramacie osadzonym w Japonii sprzed wieków: pałace, armie, spiski, polityczne i religijne konflikty, wielkie historyczne przełomy. A pod tym wszystkim, co decydować ma o przyszłości kraju, kryją się indywidualne ambicje, nieoczekiwane miłości i fenomenalnie pokazane różnice kulturowe.
Przeniesienie akcentu ze wspaniałego Anglika, który jako jedyny może ocalić „tych dziwnych Japończyków”, na wyjątkowość i sprawczość tychże Japończyków, wśród których Blackthorne (Cosmo Jarvis) jest jak dziecko we mgle, skazany na pomoc tłumaczki, Mariko (Anna Sawai, i zależny od łaski lorda Toranagi (Hiroyuki Sanada), sprawiło, iż mamy do czynienia z opowieścią oryginalną, gęstą, niejednoznaczną, zmuszająca do czytania obcych nieraz kontekstów. „Szōgun” zasłużenie zgarnia wszystkie nagrody i nominacje, a my liczymy, iż zamówiony pod wpływem sukcesu, nieplanowany wcześniej 2. sezon nie zepsuje rewelacyjnego wrażenia. [KC]