Dawno żaden serial nie był oparty na tak rewelacyjnym pomyśle, trzeba więc mieć nadzieję, iż z czasem „Nagroda na dzień dobry” cała stanie się aż tak świetna.
„Nagroda na dzień dobry” („The Big Door Prize”), która zadebiutowała na Apple TV+ pierwszymi trzema odcinkami (sezon ma liczyć dziesięć, kolejne pojawiać się będą po jednym co środę), ma jeden z najlepszych wyjściowych pomysłów, jakie widziałam w ostatniej dekadzie. To serial, który mógłby być dramatycznym „Dobrym Miejscem” lub komediowym „Rozdzieleniem„, taki potencjał tkwi w tej dokonanej przez Davida Westa Reada („Schitt’s Creek”) adaptacji powieści M.O. Walsha. Potencjał ten, przynajmniej na razie, wydaje się nie do końca spełniony, co w komediodramacie opowiadającym właśnie o potencjale nabiera nieco ironicznego wydźwięku.
Nagroda na dzień dobry – o czym jest serial Apple TV+?
Na szczęście pomysł broni się na tyle, iż i tak jest nieźle. Oto w miasteczku Deerfield, gdzie wszyscy znają się aż za dobrze, prowadzą swoje małe biznesy, siedzą w lokalnym barze, chodzą na szkolne mecze koszykówki i ogólnie prowadzą spokojne i pozornie szczęśliwe życie, pojawia się maszyna. Tajemnicze MORPHO, w niejasnych okolicznościach trafiające do samoobsługowego sklepu, wywraca do góry nogami egzystencję mieszkańców Deerfield. Za kilka drobnych monet oferuje bowiem niebieską kartę z hasłowym ujęciem życiowego potencjału śmiałków, którzy postanowią z urządzenia skorzystać. A tych jest mnóstwo.
„Nagroda na dzień dobry” otwiera więc od razu całą masę psychologicznych i filozoficznych pytań, na które może w kolejnych odcinkach szukać odpowiedzi. Czy lepiej znać swój potencjał? Czy można go zmienić? Co stanie się, gdy ambicje w małżeństwach gwałtownie się rozjadą na skutek niebieskiego świstka papieru? Jak interpretować, wieloznaczne nieraz, słowa na kartach? Czy gonienie za realizacją diagnozy przyniesie więcej szkody czy pożytku? Czy będzie egoizmem czy prawem do walki o siebie? I tak dalej, bo lista kwestii, które rodzi ten fantastyczny pomysł – co zrobisz, jeżeli ktoś ci powie, iż możesz być X? co, jeżeli już jesteś X? a co, jeżeli jesteś w zupełnie innym miejscu? – adekwatnie nie ma ograniczeń. Nieco gorzej w serialu Apple TV+ z realizacją tego wyjściowego konceptu.
Odcinki zatytułowano według postaci, którym dana odsłona poświęca najwięcej uwagi, przez co w pilocie towarzyszymy głównie Dusty’emu (Chris O’Dowd, „The IT Crowd”). Ten czterdziestolatek najpierw jest przeciwny korzystaniu z MORPHO, a potem, gdy sam się złamie, próbuje ograniczać wpływ niebieskich kart na życie własne i bliskich, przewidując, iż to wszystko się źle skończy, i zadając pytanie o to, z czym adekwatnie Deerfield ma tu do czynienia. Problem w tym, iż krucjata spokojnego dotąd nauczyciela historii w dużej mierze wynika z faktu, iż maszyna podkopała jego poczucie własnej wartości i zmusiła go do konfrontacji z prawdą, jak wygląda jego z pozoru idealne życie.
Nagroda na dzień dobry to nie tylko Chris O’Dowd
Jego żona, Cass (Gabrielle Dennis, „Luke Cage”), pod wpływem informacji o swoim niezrealizowanym potencjale, zaczyna się bowiem zmieniać i głośniej mówić o swoich potrzebach, przez co Dusty, który zakładał, iż jego życie ma już do końca jasną trajektorię, nie potrafi się odnaleźć w nowej sytuacji. Otaczają go zresztą i inni ludzie, którzy nagle zaczynają robić wszystko inaczej niż dotąd. I w większości wydają się przez to szczęśliwsi, jakby nagle dostali glejt na realizowanie marzeń, które upchnęli głęboko w podświadomości lub których choćby wcześniej nie brali pod uwagę.
Na ostateczne skutki przyjdzie nam zaczekać, ale już widać, iż mogą być zróżnicowane, część relacji poprawiając, inne niszcząc, a jeszcze inne zmuszając do przekształceń. Równocześnie mam wrażenie, iż akurat Dusty jest tu stosunkowo najmniej interesujący, szkoda więc, iż spędzamy z nim aż tyle czasu w pierwszych odcinkach. Zdecydowanie więcej interesujących dylematów zapewnia to, co przeżywa Cass, choćby w trudnej relacji z matką (Crystal Fox, „Wielkie kłamstewka”), wciągają też perypetie uczniów i uczennic Dusty’ego, a więc osób, które diagnozę na temat potencjału dostały w momencie, kiedy jeszcze nie wybrały swojej drogi na przyszłość, co prowokuje do innych pytań niż te towarzyszące ich rodzicom czy dziadkom.
Nagroda na dzień dobry stawia dylematy nad fantastyką
W licealnym gronie poznajemy choćby córkę Dusty’ego i Cass, Trinę (Djouliet Amara, „Diabeł w Ohio”), zaskakująco jak na serialową nastolatkę dojrzałą, radzącą sobie z dużą traumą, ale na razie raczej traktowaną drugoplanowo. Pewnie w dalszej części sezonu dowiemy się więcej, a na razie częściej towarzyszymy Jacobowi (Sammy Fourlas, chyba największe aktorskie odkrycie serialu). Chłopak niedawno stracił brata, ma mnóstwo trudności rodzinnych, a MORPHO zrzuca na niego wiedzę, która może okazać się budującym wiarę w siebie darem lub balastem nie do udźwignięcia. To jeden z najciekawszych wątków, chociaż mało komediowy jak na proponowany przez „Nagrodę na dzień dobry” ogólny ton.
Obok Jacoba wyróżnia się ojciec Reuben (Damon Gupton, „Black Lighting”). Jego ambiwalentne podejście do MORPHO ma głębsze korzenie niż w przypadku Dusty’ego, a rozmowy o Kierkegaardzie sprawiają, iż można się faktycznie poczuć jak w nieodżałowanym „Dobrym Miejscu”. Karta, jaką maszyna proponuje księdzu, to jeden z lepszych motywów. I dlatego bardzo czekam na 4. odcinek, najwyraźniej właśnie tej postaci poświęcony.
Nagroda na dzień dobry – czy warto oglądać serial
Całe miasteczko zaludnione jest zresztą specyficznymi ludzkimi typami, a detale z gatunku strzelania z kuszy jak Wilhelm Tell, wydawania oszczędności emerytalnych na motor czy przyznawania się uczniowi do braku kompetencji do prowadzenia szkolnego gabinetu sprawiają, iż Deerfield zapewnia interesującego zbiorowego bohatera, dołączając do katalogu uroczych, a ekscentrycznych serialowych miejscówek.
Gdzieś w tle jest oczywiście tajemnica, skąd wzięło się MORPHO, ale to dobrze, iż ważniejsze okazują się pytania o skutki działania maszyny dla zwykłych ludzi. Nie do końca jednak sprawdza się rytm i ton zadawania tych pytań, miejscami zbyt niemrawy, miejscami za bardzo nastawiony na to, żeby cięższy moment rozładować jakimś gagiem, bo ktoś się przewróci czy zrobi minę. Mam więc kilka wątpliwości, czy „Nagroda na dzień dobry” ma szansę stać się produkcją tak dobrą, jaką być powinna przy genialnym pomyśle. Zamierzam jednak oglądać dalej – głównie dla Jacoba, ojca Reubena i żeby się przekonać, jak serial poradzi sobie z pytaniem, czy ludzie pragną od swojego życia zbyt mało (jak zarzucono Dusty’emu) czy zbyt wiele.