Glitch jako naczelna zasada.
To dwie starsze siostry sprawiły, iż Mor Elian dorastając w rodzinnym Tel Awiwie, oglądała MTV i słuchała takich zespołów, jak Radiohead, Faithless czy The Prodigy. Nic więc dziwnego, iż jeszcze będąc niepełnoletnią zaczęła brać udział w lokalnych rave’ach. Dzięki temu, iż pracowała w skate shopie sąsiadującym ze sklepem z winylami, każdą pensję przepuszczała na czarne krążki. Pierwszą płytą, jaką kupiła, był jeden z albumów Tangerine Dream. Potem z upodobaniem penetrowała kolejne gatunki: kraut rock, hip-hop i techno. Nic więc dziwnego, iż mając zaledwie dziewiętnaście lat stanęła już za deckami.
Kiedy grywanie w małych barach Tel Awiwu znudziło się jej, wyjechała do siostry w Los Angeles. Tam trochę czasu zajęło jej dostosowanie się do zupełnie innego stylu życia niż w Izraelu. Gdy stanęła pewnie na obu nogach, zaczęła kontynuować swą didżejską karierę. Udany set po koncercie Cut Chemista i Sun Araw sprawił, iż dostała własną audycję w popularnym radiu internetowym Dublab. Z czasem i klubowa scena w Los Angeles stała się dla niej za ciasna. Przeprowadzka do Berlina okazała się wtedy strzałem w dziesiątkę – to właśnie tam z didżejki zamieniła się w producentkę.
Dzięki kursom skończonym w USA, zaczęła wówczas tworzyć swe własne nagrania. Pierwsze z nich ukazały się w barwach Prime Numbers, a ich sukces sprawił, iż o muzykę Mor Elian upomniały się takie tłocznie, jak Hypercolour czy Radio Matrix. Aby być w pełni niezależną, młoda producentka założyła wraz z kolegą po fachu o pseudonimie Rhyw własną oficynę – Fever AM. W ciągu ośmiu lat funkcjonowania dorobiła się ona interesującego katalogu, w którym nie zabrakło miejsca na nowe produkcje swej szefowej. Teraz dostajemy długo oczekiwany debiutancki album artystki, wydany niespodziewanie przez nieznaną wytwórnię Topo2.
Być może dlatego to zupełnie inna muzyka niż Mor Elian serwowała na swych wcześniejszych EP-kach. O ile zwykle wypełniało je taneczne techno i house, tym razem producentka zabiera nas na wycieczkę do brzmień z przełomu XX i XXI wieku. Wśród jedenastu nagrań w zestawie najwięcej tu IDM-u, wypełnionego chrzęszczącymi breakami, giętymi basami i psychodeliczną elektroniką („Beep Boop, But Make It Existential”). Muzyka ta ma zdecydowanie glitchowy ton, bo mocno nasycona jest różnego rodzaju rozedrganymi szumami i trzaskami („Signals of Fog”), przez co najbardziej przypomina wczesne nagrania Kettela („Spruce”).
Tym cyfrowym deformacjom poddany jest choćby głos Mor Elian, który dzięki temu raz przybiera formę gotyckich wokaliz („Lettuce of Light”), a kiedy indziej – zostaje poszatkowany niczym w dawnych nagraniach AGF („Careless Fiction”). Jest tu też miejsce na ambient – ciepłe i oniryczne modulacje syntezatorowe, podszyte dyskretnymi glitchami na modłę dawnych nagrań Donnachy Costello i jego skandynawskich kolegów z Mille Plateaux („Memory Fragment Reconstruction” czy „Elderberry Evolution”).
Ci, którzy spodziewali się po debiutanckim albumie Mor Elian melodyjnej muzyki klubowej, będą zaskoczeni zawartością „Solid Space”. Nieprzypadkowo w „Decay Cycle I” palce maczał Carrier – zarówno w tym nagraniu, jak i w kilku innych słychać echa jego dokonań, łączących dubowe przestrzenie z glitchową obróbką dźwięku. Muzyka izraelskiej producentki jest mniej surowa i zbasowana, ale gdzieś tam łączy ją z twórczością brytyjskiego artysty podobna chęć rewitalizacji IDM-u z początku XXI wieku. „Solid Space” może nie wnosi wiele nowego do tej formuły, ale przypomina ją w przyjemny dla ucha sposób.
Topo2 2025















