Na początku roku wydała swoją drugą płytę. Niedługo później ruszyła w trasę koncertową obejmującą kilka polskich miast. Przez kolejne miesiące Zalia podbijała polską scenę muzyczną, zbierając wokół siebie jeszcze szersze grono fanów. Efektem tego jest trasa serce, obejmująca więcej miast i bardziej pojemne sale koncertowe. Jednym z przystanków na trasie ponownie był Poznań, w którym wokalistka zagrała 29 listopada.
Trudno byłoby mi wskazać bardziej obiecującą artystkę w naszym kraju. Zalia ma zaledwie 25 lat, a jej utwory już od pewnego czasu podbijają szczyty list przebojów. Piosenkarka przyciąga przede wszystkim swoim barwnym i stanowczym głosem, który łączy z wyjątkowo chwytliwymi melodiami. Trzeba jednak przyznać, iż uzależniająca jest także jej charyzma – a to uwydatnia się szczególnie podczas występów na żywo.
Miałam już okazję widzieć Zalię na solowym koncercie. Na początku marca wokalistka zagrała w poznańskim Blue Note, w którym zdecydowanie dało się wyczuć kameralną atmosferę. Koncert obejmował już materiał z płyty Serce. Wydawać by się mogło, iż mający miejsce zaledwie 9 miesięcy później występ nie zaskoczy widzów niczym nowym. Zalia jednak wykorzystała ten czas, aby dopracować swoją trasę, przedstawiając fanom jeszcze lepsze widowisko.
plakat wydarzenia // Live Nation PolskaOrganizowana przez Live Nation trasa obejmuje zdecydowanie większe kluby, w porównaniu z jej wiosenną edycją. Mimo tego wiele koncertów zostało wyprzedanych – w tym również ten w Poznaniu. Sold out widać było od samego progu. Jeszcze nigdy nie widziałam tak wypchanej po brzegi Tamy. Choć na miejsce dotarłam chwilę po otwarciu bramek, to pod scenę udało mi się dostać zaledwie kilkanaście minut przed rozpoczęciem koncertu. W czasie oczekiwania zostałam miło zaskoczona przez fanów wokalistki, którzy z zapałem rozdawali czerwone karteczki będące częścią akcji koncertowej (sama zostałam zaangażowana w dalszą ich dystrybucję). Wyczekiwanie przedłużyło się o ponad 15 minut, jednak lekkie spóźnienie artystki zdawało się nie robić wrażenia na widowni.
Koncert zaczął się od głosówki nagranej przez Zalię. Już na samym początku nadało to dość intymny nastrój, choć fanów pod sceną było tym razem zdecydowanie więcej. W oczy rzuciła się także śliczna scenografia, idealnie oddająca charakter albumu wokalistki. Sam set utrzymany był w klimacie pamiętnika; zgodnie z tym wieczór podzielony był na kilka części. Zalia zaczęła od „staroci”, wśród których mogliśmy usłyszeć utwory z początków jej kariery. Piosenki takie jak bezsensownie czy plany od razu porwały do tańca publiczność – tutaj support na rozgrzanie naprawdę nie był potrzebny. Druga część była smutniejsza. W niej otrzymaliśmy serię utworów z Serca, które opowiadają o jego złamaniu. Nie wydaje mi się, żeby ktoś poczuł się z tego powodu przygnębiony, bo wspólne śpiewanie przerywane luźnymi gadkami artystki utrzymywały pozytywną atmosferę.
Następnie rozpoczęła się część o tej przyjemnej stronie miłości. Nie tylko romantycznej; także o miłości platonicznej czy tej do samego siebie. To właśnie na tym etapie koncertu mogłam usłyszeć swoje ulubione utwory, czyli diament, list do niej i przede wszystkim my. W tym segmencie nastąpiła także największa zmiana względem poprzedniej trasy. Do set listy zostały dodane utwory, które wiosną po prostu jeszcze nie istniały. W klubie wybrzmiało kyoto, raj (podczas którego rozświetliliśmy salę na czerwono) oraz dopóki się nie znüdzisz. Przed rozpoczęciem koncertu koleżanka uświadomiła mnie, iż występujący na piosence Miü pochodzi z Poznania. Jak okazało się pod koniec koncertu, zgodnie z jej przewidywaniami, raper faktycznie pojawił się na scenie. Niespodzianka z pewnością zostanie zapamiętana na długo, tym bardziej iż po kilku miesiącach zwłoki Miü w końcu wręczył Zalii złotą płytę za ich wspólny utwór. Sytuacja była dość zabawna, biorąc pod uwagę fakt, iż przez ten czas płyta zdążyła pokryć się platyną.
Koncert Zalii to wydarzenie, które zdecydowanie warto uwzględnić w swoim kalendarzu. Choć wokalistka potrafi zaimponować już samym głosem, to w połączeniu z całą otoczką dostarcza publice prawie dwie godzinny świetnej zabawy. Postęp wokalistki widać gołym okiem; na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy zdołała dodać do swojego repertuaru świeżość, pozostając przy tym autentyczną. Widać, iż Zalia wkłada dużo serca w swoje występy i szuka sposobów na to, aby każda kolejna trasa była jeszcze bardziej efektowna. Teraz objawiło się to nie tylko w postaci ulepszonej scenografii, ale także zmiany kreacji i show, które zapewnił zespół w trakcie przerwy na przebranie sukienki.
Nie mogłabym nie wspomnieć właśnie o świetnych muzykach towarzyszących wokalistce na scenie.
naprawdę dał popis swoich umiejętności. Było widać, iż widownia bawiła się przednio podczas perkusyjnego solo Jasia Dąbrówki. Moją uwagę często skradał również Mateusz Tomiak, gitarzysta zespołu. Tak naprawdę wszyscy jego członkowie przyczynili się do ożywienia utworów, które słyszeliśmy do tej pory tylko w radiu, a to stanowi największą magię koncertów. Zdecydowanie warto złapać trochę tego uroku jeszcze podczas klubowych koncertów Zalii. Może się okazać, iż za niedługo będzie ona wyprzedawać stadiony.
Fot. główna: materiały prasowe















