„Moje pojawienie się w naszym wspólnym mieszkaniu zrujnowało życie siostry”: Teraz jej mąż składa pozew o rozwód, a ona wini mnie

polregion.pl 4 dni temu

Mój przyjazd do naszego wspólnego mieszkania zrujnował życie siostry: teraz jej mąż wnosi o rozwód, a ona obwinia mnie.

Moja siostra Kasia uważa, iż to przez mnie jej mąż ją porzucił. Nie, nie odszedł do mnie, ale – jak twierdzi – gdybym ich zostawiła w spokoju, żyłaby szczęśliwie. Oczywiście, mogliby dalej cieszyć się naszym wspólnym mieszkaniem w Poznaniu, podczas gdy ja wynajmowałabym kawalerkę i płaciła obcym ludziom. Ale nie zamierzałam rezygnować ze swojego prawa.

Odziedziczyłyśmy z siostrą dwupokojowe mieszkanie po rodzicach. Mama i tata odeszli, gdy byłyśmy już dorosłe – ja miałam 20 lat, Kasia – 18. Studiowałam w Warszawie i tam zostałam po studiach, a Kasia wiodła życie w rodzinnym domu w Poznaniu.

Siedem lat minęło mi w stolicy, ale zmęczył mnie zgiełk wielkiego miasta i postanowiłam wrócić. Pracuję zdalnie, więc praca nie była problemem. Ale Kasia zdołała mnie zaskoczyć. Nigdy nie byłyśmy blisko, choćby po śmierci rodziców. Każda przeżywała żal po swojemu, telefony były rzadkie, rozmowy – powierzchowne. Ale wiadomość, iż Kasia wyszła za mąż, była jak cios. Nie powiedziała mi ani słowa, nie zaprosiła na wesele. To bolało. To moja siostra, ale nie odezwałam się.

Mój powrót do Poznania i do naszego mieszkania wywołał burzę niezadowolenia u Kasi i jej męża Marka. Mieli nadzieję, iż zmienię zdanie, i choćby nie zwolnili mojego pokoju, choć uprzedziłam ich o przeprowadzce z miesięcznym wyprzedzeniem. Przyjechałam wieczorem, więc przestawianie mebli zostawiłam na rano.

Tak zaczęło się nasze życie we troje. Kasia i Marek jasno dawali do zrozumienia, iż przeszkadzam, ale mnie to nie obchodziło. To też moje mieszkanie. Zachowywałam się cicho: nie puszczałam muzyki, nie zapraszałam gości, prawie nie wychodziłam z pokoju. Ale życie z nimi okazało się nieznośne.

Kasia nie zawracała sobie głowy sprzątaniem, a Marek był jeszcze gorszy. Po nim łazienka zamieniała się w bagno: brudne ciuchy na podłodze, rozpryski na ścianach, mokry ręcznik – czasem mój! – porzucony na koszu. Podjadał moje jedzenie. Miałyśmy z siostrą różne podejście do zakupów: ona kupowała więcej, ale taniej, ja – mniej, ale lepiej. Marek potrafił wziąć mój jogurt i spokojnie zjeść, a gdy się oburzałam, pytał, czy mi szkoda.

Kuchnia po gotowaniu Kasi przypominała pobojowisko: plamy na kuchence, zachlapany fartuch, czasem choćby podłoga wymagała mycia. Brudne naczynia potrafiły stać dniami, aż w końcu ja, znudzona widokiem pustych szafek, brałam się do zmywania. Chyba na to liczyli.

Szybko miałam dość tego cyrku i zaproponowałam harmonogram sprzątania wspólnych przestrzeni. Ale Kasia tylko machnęła ręką:

„Jeśli przeszkadza ci brudna zastawa, to pozmywaj. I tak zawsze sprzątasz po sobie. Masz mnóstwo czasu, a my pracujemy.”

„Ja też pracuję, tylko zdalnie” – odparłam.

„No i co? I tak masz więcej luzu.”

Zrozumiałam, iż dyskusja nie ma sensu. Zabrałam więc czyste naczynia do swojego pokoju, kupiłam małą lodówkę i zamontowałam zamek w drzwiach. Wychodziłam tylko wtedy, gdy byli w pracy, żeby nie grzebali w moich rzeczach.

„Oj, księżniczka, podpisz talerze, bo zostawisz je w kuchni!” – drwiła Kasia. – „Marek, może i my zamontujemy zamek? Kto wie, kto się tu kręci.”

Kłótnie stały się codziennością. Wkurzało mnie, iż ani Kasia, ani Marek nie chcą dojść do porozumienia. Wróciłam do swojego domu, a nie wparowałam na ich głowy! Mam takie same prawa, a Marek ma ich jeszcze mniej. Starałam się jednak unikać awantur.

Po kolejnej sprzeczce o bałagan w łazience zaczęłam pakować walizki. Dwa dni później się wyprowadziłam.

„Z deszczu pod rynnę” – rzuciła Kasia.

Nie wiedziała jeszcze, iż postanowiłam sprzedać swoją część mieszkania. Po dwóch tygodniach wysłałam jej oficjalne pismo z propozycją wykupu mojej połowy, ostrzegając, iż w przeciwnym razie znajdę innych kupców. Kasia zadzwoniła wściekła:

„Oszalałaś? Po co sprzedawać mieszkanie?”

„Bo ty i twój mąż nie daliście mi w nim żyć. Sprzedam swoją część, wezmę kredyt, a ty rób, co chcesz.”

„Sprzedać obcym? To zrujnuje nam życie!” – krzyczała.

„Możemy sprzedać całość i podzielić się fair. Obejmiemy kredyty i kupimy coś osobno.”

Kasia tłumaczyła, iż ich nie stać na raty, i pytała, czego się wtrącam. Miałam dość tłumaczeń, iż nie da się z nimi mieszkać. Chciała zagarnąć całe mieszkanie, a ja mam się tułać? Nie w tej bajce.

Dałam jej tydzień na decyzję, ostrzegając, iż potem zacznę szukać kupców. Po dwóch dniach Kasia zadzwoniła z „rewelacją” – jest w ciąży. Pogratulowałam i zapytałam, czy przemyślała moją propozycję.

„Nie rozumiesz? Jestem w ciąży! Jakie kredyty? Z obcymi też nie da się żyć, będziemy mieli dziecko!”

Roześmiałam się. Moja oferta sprzedaży całości wciąż obowiązuje, odparłam.

Kolejne dwa dni później Kasia zadzwoniła zapłakana. Okazało się, iż Marek, usłyszawszy o kredycie, oświadczył, iż nie jest gotowy na takie zobowiązania, spakował manatki i wyjechał do matki. A ciąża? Kasia skłamała, żeby wywołać we mnie litość.

Teraz Marek wnosi o rozwód, a Kasia zawodzi, iż zniszczyłam jej małżeństwo. Rzekomo, dopóki nie wróciłam, wszystko było idealne: własne mieszkanie, zero problemów. Nie czuję się winna. Sami uczynili moje życie koszmarem. Zablokowałam jej numer – teraz wszystkim zajmie się prawnik. Siostra już mi niepotrzebna.

Idź do oryginalnego materiału