Mój mąż od pół roku mieszka z równoważnie „chorą” matką i nie zamierza wrócić. Oskarża mnie, iż nie potrafię go zrozumieć.
Ta sytuacja trwa już sześć miesięcy. Jego matka nieustannie symuluje zły stan zdrowia. Wcześniej zdarzało się, iż zostawał u niej na trzy tygodnie, ale teraz to już przesada. A do tego jeszcze zarzuca mi brak wsparcia i współczucia.
––––––––––
Jak mam pomóc teściowej, która celowo niszczy nasze małżeństwo, udając chorobę? Przywiązuje syna do siebie najprostszym sposobem – grając bezradną staruszkę. Mieszkałam z nią już wcześniej. Dziękuję, więcej tego błędu nie powtórzę.
Gdy tylko dowiedziała się, iż pobieramy się z Krzysztofem, przyjęła to z bólem. Nigdy nie kryła, iż nie pochwala tego związku. Uniknęła otwartej kłótni, bo chciała uchodzić za dobrą matkę, ale za każdym razem prowokowała mnie i miała pretensje.
Nie dałam się sprowokować, zwłaszcza iż nie musiałyśmy się często widywać. Miałam własne mieszkanie, w którym zamieszkaliśmy razem. Teściowa oczywiście nie była z tego zadowolona. Trudno kontrolować syna, który nie jest już pod twoją kuratelą, a jeszcze trudniej narzucać warunki synowej, która nie musi ci się przypodobać.
Wpadła więc na inny pomysł. Nie jest pierwszą ani ostatnią, która go stosuje. Postanowiła udawać ciężko chorą, potrzebującą ciągłej opieki.
––––––––––
Krzysztof, który nigdy nie był świadom takich manipulacji, stał się nadwrażliwy i cały czas przebywał u niej. „Biedna staruszka” miała tyle dolegliwości, iż mogłaby być podręcznikowym przypadkiem dla lekarzy.
Cierpiała na nadciętnienie i niedociśnienie, bóle w klatce piersiowej, kręgosłupie, strzykanie w kolanach i omdlenia. Przyznaję, iż z początku dałam się nabrać. Myślałam, iż to reakcja na stres – przecież jej ukochany syn wyprowadził się do innej kobiety.
Gdy pierwszy raz zachorowała, a Krzysztof mieszkał z nią od tygodnia, spakowałam rzeczy i pojechałam pomóc. Wydawało się poważne. Pierwszego dnia grała idealnie.
Ale po dwóch dniach zauważyłam, iż wszystkie objawy znikają, gdy tylko męża nie ma w domu. Teściowa od razu lepiej się czuła, była choćby wesość. Gdy tylko Krzysztof wracał, natychmiast słabła.
Podzieliłam się spostrzeżeniami z mężem, ale oczywiście mi nie uwierzył. Gra swoje role zbyt dobrze. Spakowałam się i wróciłam do domu.
Mąż wrócił po kilku dniach, mówiąc, iż matka już się lepiej czuje. Najwyraźniej moja obecność tak ją „dobiła”, iż nie mogła ukryć radości. Ale po paru tygodniach znowu zaczęła udawać chorobę.
Wkurzało mnie, iż za każdym razem, gdy teściowa „zachorowała”, mąż wprowadzał się do niej na nieokreślony czas. Zdrowiała dopiero, gdy sugerowałam wezwanie lekarza. Jak to choćby możliwe, żeby człowiek tak częściej zapadał na zdrowiu?
Gdy tylko pojawiała się perspektywa wizyty lekarskiej, nagle wracała do formy. Krzysztof, upewniwszy się, iż matce nic nie grozi, wracał do mnie.
––––––––––
Ta sytuacja ciągniego się już pół roku. Na początku był uzasadniony powód – przeszła operację kolowana. Dwa lata temu upadła i lekarz zalecił zabieg, by uniknąć powikłań.
Po operacji zalecano jej tydzień leżenia. Mąż został, by się nią zobaczować. Nie sprzeciwiałam się – naprawdę potrzebowała pomocy.
Ale ani po tygodniu, ani po miesiącu nie wrócił. Matka udawała, iż jeszcze nie doszła do siebie. Mogła już chodzić, ale opowiadała synowi, jak upadła, gdy był w pracy, i ledwo się podniosła.
Od pół roku mój mąż mieszka z nią, wierząc w jej opowieści. Żaden lekarz nie widzi problemu – operacja się powiodła, może chodzić bez kul. Ale co tam lekarze, prawda?
Postawiłam ultimatum – wraca na stałe, albo składam pozew o rozwód. Teraz oskarża mnie, iż go nie kocham i nie rozumiem. Przecież nie jest u kochanki, tylko pomaga matce, która go „potrzebuje”.
Wszystkie przyjaciółki pytają, na co jeszcze czekam. Chyba wreszcie zrozumiałam, iż choćby największa miłość nie przetrwa, gdy jedno z nas jest więźniem ciermińskiej matki. Rozsądek męża już nie zwycięży – czas działać dla siebie.