Mój mąż Wojciech ostatnio tak uwierzył, iż jest pępkiem świata, iż zaczął stawiać mi warunki. I to nie byle jakie, ale takie, od których krew ścina się w żyłach. Oświadczył, iż się ze mną rozwiedzie, jeżeli nie przestanę kontaktować się z córką Zosią z pierwszego małżeństwa. Poważnie? To moja córka, moja krew, moje życie. A on myśli, iż może po prostu wymazać ją z mojego serca swoimi groźbami? Wciąż nie mogę uwierzyć, iż człowiek, z którym dzieliłam lata życia, doszedł do czegoś takiego.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu. Wojciech zawsze miał charakter, ale wcześniej uważałam to raczej za zaletę niż wadę. Był pewny siebie, stanowczy, przyzwyczajony, iż wszystko toczy się po jego myśli. Gdzieś głęboko wierzyłam, iż znalazłam oparcie w mężczyźnie, który będzie wspierał mnie i akceptował moją rodzinę. Zosia była wtedy mała, miała ledwie pięć lat. Od razu go polubiła, lgnęła do niego, nazywała „tatusiem Wojtkiem”. Byłam szczęśliwa, widząc, jak się dogadują. Ale z czasem coś się popsuło.
Wojciech zaczął się odsuwać od Zosi. Najpierw drobiazgi: przestał pytać, jak minął jej dzień w szkole, nie chciał się już z nią bawić jak dawniej. Zrzucałam to na karb zmęczenia – jego praca jest wymagająca, często zostaje po godzinach. Potem jednak zaczął irytować się, gdy rozmawiałam o Zosi. „Za dużo jej uwagi poświęcasz” – rzucił raz przy kolacji. Zaniemówiłam. Jak można nie poświęcać uwagi własnemu dziecku? Zosia mieszka z moją mamą, Ireną, w sąsiednim mieście i widuję ją tylko w weekendy. Te spotkania to dla mnie oddech, sposób, by pozostać dla niej matką mimo dzielącej nas odległości.
A potem zaczęły się ultimatum. Miesiąc temu Wojciech usiadł naprzeciwko mnie w kuchni, skrzyżował ręce i z kamienną twarzą oznajmił: „Nie chcę, żebyś jeździła do Zosi co weekend. To szkodzi naszej rodzinie.” Myślałam, iż mi się przywidziało. Jakiej rodzinie? Jest nas tylko dwoje, nie mamy wspólnych dzieci, a Zosia to część mnie. Próbowałam tłumaczyć, iż nie mogę jej porzucić, iż i tak przeżyła rozwód rodziców, iż potrzebuje mojej miłości. Ale Wojciech tylko machnął ręką: „Jest już duża, da sobie radę. jeżeli nie przestaniesz, wniosę o rozwód.”
Siedziałam jak porażona. Rozwód? Dlatego, iż chcę być matką dla własnego dziecka? To było tak absurdalne, iż nie wiedziałam, jak zareagować. Wtedy zrozumiałam, iż człowiek, którego uważałam za swoją podporę, widzi we mnie nie żonę, tylko kogoś, kto ma się dostosować do jego zasad. Nie chodziło mu o ograniczenie kontaktów z Zosią – on chciał kontrolować moje życie.
Przypomniałam sobie inne sytuacje. Jak krytykował moją mamę, Irenę, za to, iż „za bardzo rozpieszcza” Zosię. Jak krzywił się, gdy kupowałam córce prezenty lub płaciłam za jej zajęcia. Jak pewnego razu powiedział, iż „przeszłość powinna zostać w przeszłości”, mając na myśli moje pierwsze małżeństwo i córkę. Wtedy zignorowałam te słowa, ale teraz wszystko układało się w jedną całość. On nie chciał po prostu tolerować Zosi – chciał, żeby w ogóle jej nie było w naszym życiu.
Nie wiem, co robić. Część mnie chce spakować rzeczy i wyjść natychmiast. Nie potrafię żyć z kimś, kto stawia mi takie warunki. Ale druga strona się boi. Z Wojtkiem jesteśmy razem siedem lat, mamy wspólny dom, plany. Włożyłam w ten związek tyle sił, tyle nadziei. A jak wytłumaczę Zosi, iż jej mama znowu jest sama? Ona już pyta, dlaczego tata Wojtek nie dzwoni i nie odwiedza jej. Jak mam jej powiedzieć, iż chce, żebym o niej zapomniała?
Moja mama Irena mówi, iż powinnam bronić córki, choćby jeżeli oznacza to utratę męża. „Nigdy sobie nie wybaczysz, jeżeli wybierzesz jego, a nie Zosię” – powiedziała przez telefon. I ma rację. Zosia to nie tylko część mojej przeszłości – to moje serce, moja odpowiedzialność. Pamiętam, jak trzymałam ją na rękach, gdy się urodziła, jak po raz pierwszy się uśmiechnęła, jak uczyła się chodzić. Nie mogę jej zdradzić dla kogoś, kto postrzega ją jako problem.
Ale Wojciech nie ustępuje. Ostatnio znów poruszył ten temat, a jego słowa brzmiały jeszcze ostrzej: „Albo wybierzesz mnie, albo córkę. Nie będę żyć z kobietą, która co tydzień ucieka do przeszłości.” Milczałam, bo wiedziałam, iż każda moja odpowiedź tylko go rozzłości. Ale w środku podjęłam decyzję. Nie przestanę widywać się z Zosią. Nigdy. choćby jeżeli będzie to oznaczać koniec małżeństwa.
Teraz myślę, jak iść dalej. Może powinnam porozmawiać z prawnikiem, żeby zrozumieć, co mnie czeka w przypadku rozwodu. Może znaleźć lepszą pracę, by być niezależna finansowo. choćby zaczęłam rozglądać się za mieszkaniem w mieście, gdzie mieszka Zosia, żeby być bliżej niej. To przeraża, ale daje też nadzieję. Chcę, żeby moja córka wiedziała – jej mama zawsze będzie przy niej, bez względu na wszystko.
Wojciech pewnie sądzi, iż jego groźby zmuszą mnie do uległości. Ale się myli. Nie jestem osobą, która będzie żyć według cudzych zasad, zwłaszcza jeżeli każą mi wyrzec się tego, co najważniejsze. Wybiorę Zosię. I jeżeli to znaczy, iż będę musiała zacząć od nowa – jestem gotowa. Dla niej. Dla nas.