Joanna siedziała w kuchni swojego niewielkiego mieszkania w Poznaniu, patrząc przez okno, za którym siąpił jesienny deszcz. Serce ściskało jej się z bólu, gdy przypominała sobie słowa byłej teściowej, Barbary. Ta, z dumą uniesioną głową, opowiadała wszystkim sąsiadom i znajomym, jaki to jej syn, Krzysztof, jest szlachetny. „Zostawił Joannie wszystko – mieszkanie, samochód, choćby mebli nie ruszył! Wyszedł z jedną torbą, prawdziwy mężczyzna!” – powtarzała na każdym kroku. Gdyby nie znać prawdy, brzmiałoby to jak czyn godny podziwu. Ale Joanna wiedziała, jak było naprawdę, i to kłamstwo paliło ją od środka.
Mieszkanie, w którym teraz żyła, dostała od babci jeszcze przed ślubem. Pamiętała, jak pieczołowicie przechowywała klucze do tego domu, swojej ostoi, gdzie każdy odprysk na ścianie był jej znany. Samochód? Kupiła go za własne pieniądze, uzbierane przez lata pracy w biurze, jeszcze zanim poznała Krzysztofa. On nie dołożył ani złotówki ani do jednego, ani do drugiego. Gdy teściowa rozpisywała się, jak to jej syn „nic nie zabrał”, Joanna tylko gorzko się uśmiechała. A co adekwatnie mógł zabrać? Wszystko w tym mieszkaniu – od kanapy po czajnik – kupiła albo ona, albo podarowali jej rodzice. Krzysztof? Był gościem w ich wspólnym domu, nie gospodarzem.
Ich małżeństwo trwało cztery lata, ale dla Joanny były to cztery lata walki. Krzysztof pracował może dwa lata w tym czasie. Resztę spędził na „szukaniu siebie”. Praca w biurze? Za daleko dojazd. Zarobki w sklepie? Niegodne jego ambicji. Kierownik w kawiarni? Zbyt mało jak na takiego jak on. Marzył o wielkim sukcesie, ale nie wychodziło poza sferę marzeń. Joanna wstawała codziennie o szóstej rano, by zdążyć do pracy, podczas gdy on spał do południa. To ona płaciła rachunki, robiła zakupy, gotowała obiad, a on… wciąż szukał „czegoś swojego”. Czasem łapała się na myśli: „Za co się tak ukarałam, wybierając go?”
Gdy przyszedł czas rozwodu, Joanna poczuła jednocześnie ulgę i pustkę. Zmęczyła się byciem jedynym dorosłym w ich związku. Krzysztof, zgodnie z obietnicą, wyszedł. Z jedną torbą, jak lubi powtarzać jego matka. Wybiegł z mieszkania, trzasnąwszy drzwiami, jakby to on był ofiarą. A teściowa teraz gloryfikowała ten moment jako akt heroizmu. „Mój syn to prawdziwy dżentelmen! Zostawił wszystko byłej żonie i zaczyna od nowa!” – jej głos niosło po całym podwórku, a Joanna zaciskała pięści, żeby nie krzyczeć. Wyobrażała sobie, jak łapie Barbarę za ramiona i krzyczy prawdę: „Nie zostawił, bo nic nie włożył! Wyszedł, bo nie miał co zabrać!”
Ale Joanna milczała. Nie chciała schodzić do poziomu plotek. Jej bliscy – przyjaciele, rodzice – znali prawdę. Widzieli, jak dźwigała wszystko na swoich barkach, jak się wypalała, jak płakała nocami, myśląc, iż może to jej wina, iż nie potrafiła zmotywować męża. Wspierali ją, gdy w końcu zdecydowała się na rozwód. A co do obcych? Niech wierzą w bajki Barbary. Joanna wiedziała: ci, którzy słuchają plotek, nie są warci jej czasu.
Mimo to za każdym razem, gdy słyszała urywki tych rozmów, w piersi podnosiła się fala złości. „Zostawił wszystko byłej!” – brzmiało jak szyderstwo. To nie on zostawił, to ona zachowała to, co i tak było jej. Nie pozwoliła mu zniszczyć swojego życia, tak jak zniszczył ich małżeństwo. Joanna spojrzała na swoje mieszkanie, na zdjęcia na ścianie, na kwiaty, które sama zasadziła na balkonie, i pomyślała: „To moje. Zasłużyłam na to. I nikt nie odbierze mi mojej prawdy.”
Teraz, gdy rozwód był już za nią, Joanna uczyła się żyć od nowa. Zapisała się na jogę, zaczęła malować – czego nie robiła od czasów szkoły. Częściej się uśmiechała, a jej oczy, przygaszone przez lata małżeństwa, znów nabrały blasku. Ale gdzieś głęboko wciąż tlił się ból. Nie z powodu miłości do Krzysztofa – ta dawno umarła. Z powodu niesprawiedliwości. Bo jego kłamstwo stało się legendą, a jej prawda pozostała w cieniu. Ale Joanna wiedziała jedno: da sobie radę. Zawsze dawała.