Z Maksem poznałam się rok wcześniej, kiedy odbywałam praktyki w firmie, w której on pracował. Jego szczerość i otwartość od razu mnie urzekły i gwałtownie zaczęliśmy się spotykać. Zakochałam się po uszy, więc na pewne rzeczy nie zwróciłam uwagi – a powinnam była.
Już na pierwszym spotkaniu Maks zapytał mnie, czy mam swoje mieszkanie, czym zajmują się moi rodzice i co posiadają. Nie przywiązałam do tego większej wagi, myśląc, iż po prostu chce wiedzieć o mnie więcej.
Przez następne miesiące nosił mnie wręcz na rękach. W końcu, w jednej z kawiarni, oświadczył mi się. Oczywiście się zgodziłam. Rodzice jednak stwierdzili, iż ślub najwcześniej za pół roku – uważali, iż osobę, z którą planuję spędzić życie, trzeba naprawdę dobrze poznać.
Latem pojechaliśmy razem nad morze. Za wyjazd zapłacił mój ojciec, bo Maks miał wtedy „przejściowe problemy finansowe”. Nie zwróciłam na to uwagi – byłam przecież szczęśliwa, iż mam takiego „wspaniałego” narzeczonego.
Ślub odbył się niedawno. Jeszcze przed weselem rodzice podarowali mi dwupokojowe mieszkanie i samochód, żebyśmy nie musieli gnieździć się w wynajętym lokum. Nie było w tym nic dziwnego – jestem ich jedyną córką, mogą sobie pozwolić na takie gesty, a i tak wszystko kiedyś przejdzie na mnie.
Zamieszkaliśmy razem i wtedy właśnie Maks coraz częściej zaczął powtarzać, iż nie podoba mu się, iż wszystko jest wyłącznie na mnie.
– Przepisz na mnie mieszkanie. Albo chociaż samochód. Bo inaczej… co mi zostanie? – mówił raz po raz.
Byłam w szoku. Minęło przecież zaledwie kilka tygodni od ślubu, a mój mąż okazał się bardziej zainteresowany majątkiem niż naszym wspólnym życiem.
Zasmuciło mnie to strasznie. Nie dlatego, iż było mi żal czegoś dla ukochanego, ale dlatego, iż w tym wszystkim wyszła na jaw jego małostkowość i czysty materializm.
Przez cały miesiąc powracał do tej samej rozmowy. Nie o miłości mówiliśmy, nie o planach na przyszłość, ale o tym, kto ma mieszkanie, kto ma auto. W końcu zdecydowałam się i wszystko przepisałam z powrotem na rodziców.
– Teraz już nic nie mam. Nie ma co dzielić – powiedziałam mu wprost.
Maks trzasnął drzwiami i wyszedł. Wrócił dopiero nad ranem, spakował swoje rzeczy, a tydzień później złożył pozew o rozwód.
Do dziś nie mogę się otrząsnąć. Nie wierzę, iż to naprawdę się stało. Co to w ogóle było? Miłość? Kalkulacja? Przecież przed ślubem Maks wydawał się zupełnie innym człowiekiem.
A ja przez cały czas go kocham… I nie wiem, co robić. Bez niego mieszkanie i samochód w ogóle mnie nie cieszą. Tak bardzo marzyłam o szczęśliwym życiu u jego boku, o dzieciach. A teraz? Rodzice zakazali mi się z nim kontaktować, twierdzą, iż taki człowiek byłby w stanie nas wszystkich zostawić bez grosza. A ja… wciąż nie wierzę, iż wszystko skończyło się właśnie tak.