Dzisiaj wydarzyło się coś, co zupełnie wywróciło mój świat do góry nogami. Czekałem na Bolt, gdy nagle zobaczyłem ją moją byłą, której nie widziałem od sześciu lat. Trzymała za ręce dwoje dzieci, które wyglądały jak dwie krople wody jak ja.
Stali na krawędzi chodnika przed księgarnią w centrum Krakowa, bawiąc się identycznymi granatowymi czapkami i śmiejąc się z czegoś, co tylko oni rozumieli. Mieli ten sam piaskowy blond włosy, tę samą małą dziurkę w lewym policzku i tę samą niecierpliwą energię, którą ja miałem w ich wieku. Wyglądali na pięć, może sześć lat jeszcze na tyle małych, by biegać zamiast spokojnie chodzić.
Aplikacja Bolt pokazywała, iż kierowca przyjedzie za trzy minuty. Spojrzałem na mapę w telefonie, a potem z powrotem na dzieci.
Wtedy wyszła z księgarni.
Alicja.
Przez chwilę myślałem, iż mi się przewidziało. Nie widziałem jej od tamtego chłodnego listopadowego poranka, gdy się rozstaliśmy. Miała na sobie beżowy sweter i ciemne dżinsy, włosy trochę krótsze, ale wciąż w tym samym miękkim brązie, który pamiętałem. Wyglądała dojrzalej, ale w taki sposób, jakby dojrzała też w środku spokojniejsza, bardziej ugruntowana.
I kiedy wyciągnęła rękę, by złapać dłonie dzieci, coś ścisnęło mnie w piersi.
Ding! Bolt dwie minuty.
Mógłbym odejść. Wsiąść do samochodu, pojechać na spotkanie i udawać, iż to nigdy się nie wydarzyło. Ale moje nogi nie chciały się ruszyć.
Alicja zauważyła mnie, gdy pomagała młodszemu poprawić pasek plecaka. Oczy jej się rozszerzyły nie z zaskoczenia, raczej z rozpoznania zmieszanego z lekkim wahaniem.
Marek? powiedziała ostrożnie.
Alicja. Gardło mi wyschło. Cześć.
Dzieci spojrzały na mnie z ciekawością. Starszy przechylił głowę. Mamo, kto to?
Mamo.
To słowo uderzyło mnie mocniej, niż się spodziewałem.
To stary znajomy odpowiedziała po chwili Alicja. Marek, to moi synowie, Kacper i Tomek.
Obaj pomachali mi nieśmiało. Kacper, starszy, miał dokładnie mój odcień oczu szary z cienką zieloną obwódką. Tomek miał mój nos. Mogłem sobie wmawiać, iż to złudzenie, ale podobieństwo było zbyt wyraźne, by je ignorować.
Ładni chłopcy powiedziałem pewniejszym głosem, niż się czułem.
Dzięki. Alicja uśmiechnęła się lekko, ale uśmiech nie sięgnął jej oczu.
Zapadła cisza wystarczająco długa, by powietrze między nami naładowało się sześcioma latami niewypowiedzianych słów.
Więc mieszkacie tu? zapytałem, bardziej żeby ją zatrzymać niż z prawdziwej ciekawości.
Niedaleko odparła. Wróciliśmy jakieś pół roku temu.
Ikona Bolta pokazała, iż kierowca skręca w ulicę.
Zawahałem się. Chciałem zapytać o dzieci, o ich ojca. Ale ostatni raz, gdy rozmawialiśmy, to ja zakończyłem naszą historię. Wtedy byłem zbyt pochłonięty budową firmy, zbyt pewny, iż nie da się pogodzić miłości z ambicją. Dziś, jako multimilioner z luksusowym apartamentem, ale bez nikogo, kto czekałby na mnie w domu, ten wybór wydawał mi się znacznie mniej oczywisty.
Dzieci rozproszył przechodzący pies, zostawiając mnie na chwilę sam na sam z Alicją.
Wyglądają na urwałem. Szczęśliwych. To dobrze.
Są odparła cicho. Daliśmy sobie radę.
Skinąłem głową, chociaż część mnie płonęła od pytań, które chciałem zadać.
Samochód Bolt zatrzymał się przy chodniku. Kierowca opuścił szybę. Marek?
Spojrzałem na auto, potem na Alicję. Znów trzymała dzieci za ręce, gotowa do odejścia.
Miło cię było widzieć powiedziałem.
Mnie też. Ścisnęła telefon w dłoni.
Wszedłem do Bolta, ale gdy odjeżdżaliśmy, odwróciłem się. Dzieci wpatrywały się w samochód, a przez ułamek sekundy uśmiech Tomka identyczny jak ten, który widywałem na starych rodzinnych zdjęciach ścisnął mi serce.
Nie wiedziałem jeszcze, iż to krótkie spotkanie odsłoni prawdę, która przewróci ostatnie sześć lat mojego życia.
***
Nie planowałem znów jej spotkać. Ale życie, ze swoim chaosem i niespodziankami, ma gdzieś nasze plany.
Trzy dni później wychodziłem z kawiarni, gdy usłyszałem, iż ktoś mnie woła. Alicja stała po drugiej stronie ulicy, z torbą zakupów w ręce. Dzieci nie było przy niej.
Masz chwilę? zapytała.
Znaleźliśmy się na ławce w parku, torba u jej stóp. Żadnych formalności tym razem.
Powinnam ci wyjaśnić zaczęła. jeżeli chodzi o dzieci.
Przygotowałem się. Alicja, nie musisz
To twoi synowie, Marek.
Słowa uderzyły mnie jak pięścią. Przez moment słyszałem tylko gwar ulicy w oddali.
Mrugnąłem. Ja co?
Po naszym rozstaniu okazało się, iż jestem w ciąży. Próbowałam się z tobą skontaktować, ale zmieniłeś numer. Wysłałam maila, ale nigdy nie odpowiedziałeś. Myślałam, iż już jasno wyraziłeś, iż nie chcesz takiego życia.
Wpatrywałem się w nią. Nic nie dostałem. Żadnego maila, żadnego telefonu.
Zmarszczyła brwi. Wysłałam na twój stary służbowy adres.
Sprzedałem tę firmę miesiąc po rozstaniu. Wszystko zmieniłem.
Zamilkliśmy, przytłoczeni ciężarem sześciu straconych lat.
Nie wiedziałam, jak cię znaleźć powiedziała cicho. I nie zamierzałam gonić kogoś, kto już odszedł.
Westchnąłem gwałtownie, z głową pełną wszystkich rzeczy, które straciłem pierwsze słowa, pierwsze kroki, urodziny. Dwa całe dzieciństwa, o których nie wiedziałem, iż też są moje.
Kacper i Tomek powtórzyłem powoli, smakując te imiona na nowo. To moi synowie.
Alicja skinęła głową.
Po raz pierwszy od naszego rozstania nie wydawała się defensywna. Tylko zmęczona jak ktoś, kto zbyt długo dźwigał ciężar w samotności.
Pochyliłem się, opierając łokcie na kolanach. Chcę być częścią ich











