Katarzyna i Marek jedli kolację, gdy drzwi wejściowe gwałtownie się otworzyły, a do mieszkania wpędziła się jak burza jego matka — Halina Nowak.
„Synu! Teraz dowiesz się prawdy o swojej żonie!” — krzyknęła już od progu.
„Mamo, usiądź, uspokój się. Jesteś cała czerwona, na pewno masz wysokie ciśnienie” — zaniepokoił się Marek.
„I słusznie!” — odparła teściowa, zwracając się do synowej. — „Dziś spotkałam Magdę, tę, z którą pracujesz, i mi wszystko powiedziała!”
„Co dokładnie?” — spokojnie zapytała Kasia, patrząc Halinie prosto w oczy.
„Że dostałaś podwyżkę jeszcze w zeszłym roku i zarabiasz półtora raza więcej niż Marek. A on choćby nie wiedział! Wszystko przed nim ukrywasz!” — wybuchnęła teściowa, dusząc się z oburzenia.
„W czym problem, Halino? Nie prosimy was o pieniądze, starcza nam na życie. O co chodzi?”
„Wiosną, gdy poprosiłam was o pomoc z remontem dachu na działce, mówiłaś, iż nie macie oszczędności. A teraz okazuje się, iż są! Gdzie one są? Zbierasz je na rozwód, co?!” — naciskała teściowa, podnosząc głos.
Kasia wstała od stołu i zwróciła się do męża:
„Marek, przynieś proszę z górnej szuflady w sypialni zieloną teczkę.”
Milcząc, spełnił jej prośbę.
„Co to jest?” — zapytał, otwierając teczkę. — „Lokaty?”
„Tak. Na Adasia i Olę. Co miesiąc odkładam część swojej pensji — na przyszłość dzieci. Gdy zrozumiałam, iż w waszej rodzinie jestem tylko tymczasowa, musiałam pomyśleć, jak ich zabezpieczyć.”
„Co znaczy 'tymczasowa’?” — wtrącił Marek.
„A nie pamiętasz, jak przepisaliście mieszkanie, które kupili ci rodzice za pieniądze z sprzedaży kawalerki na Śródmieściu? Na twoje nazwisko. Bo 'na wszelki wypadek, gdybyście się rozstali’. Wtedy nic nie powiedziałeś. Ani słowa. Byłam w ciąży, wiedziałeś. I milczałeś. Myślałeś, iż nie zauważyłam? Że nie zapamiętałam?”
Marek ciężko westchnął. Teściowa próbowała się wtrącić:
„To była ostrożność!”
„Przed kim? Przed matką waszych wnuków?” — głos Kasi drżał. — „I potem dziwicie się, iż jestem chłodna?”
„Gdzie są te pieniądze, Kasia?” — znowu wtrąciła się Halina. — „Nie wkładasz ich do wspólnego budżetu, więc to twoja poduszka finansowa. Czyli szykujesz się do odejścia.”
„Marek, odprowadź proszę mamę. Nie mamy już o czym rozmawiać” — powiedziała Kasia, nie podnosząc głosu.
„Tak, tak! Już idę! Ale pamiętaj: sama zniszczysz swoją rodzinę!” — rzuciła Halina, ale w drzwiach jednak się odwróciła: — „Chociaż… od początku byliście nierówni.”
Gdy drzwi się za nią zamknęły, Marek długo milczał.
„Naprawdę myślałaś, iż szykuję sobie drogę ucieczki?” — cicho zapytał.
„Nie wiedziałam, co myśleć. Bo milczałeś. A milczenie też jest odpowiedzią.”
„Nie chcę się rozwodzić. Kocham cię. I dzieci.”
„Więc to udowodnij. Pokaż, iż nie jestem dla ciebie obca.”
„Dobrze. Przepiszę to mieszkanie na Olę. A na konta dzieci — też zacznę odkładać. Po trochu, ale regularnie. Zaufanie to ulica dwukierunkowa.”
Kasia powoli skinęła głową.
„A słowo 'rozwód’ w naszym domu jest zakazane” — dodał Marek.
„Zgoda.”
I po raz pierwszy od dawna poczuli, iż rozmawiają nie jak współlokatorzy, ale jak bliscy sobie ludzie.